Rozdział 39

68 3 0
                                    

Minęły dwa tygodnie. Pół miesiąca wystarczyło żebym pożałowała powrotu. W tym czasie moje rzeczy zostały przeszukane trzy razy i szybko przekonałam się jak przydatne (i pojemne) w przechowywaniu rzeczy potrafiły być staniki. Zwłaszcza jeśli chodziło o zabronione eliksiry.

Reguły były surowe - żadnych potencjalnie niebezpiecznych przedmiotów, żadnych eliksirów czy składników w dormitorium i (ku rozpaczy Blaise'a) żadnych środków odurzających. Chociaż to ostatnie dało się łatwo obejść łapówką dla śmierciożerców. Oczywiście zakładając, że miałeś przynajmniej siedemnaście lat i byłeś Ślizgonem. Swoją drogą, tylko uczniowie Slytherinu mogli liczyć na normalne traktowanie. Reszta, nie ważne czy to czystej krwi, czy pół byli traktowani jako gorszy sort. Jeszcze pół biedy jak to byli Krukoni.

Nowy dla mnie przedmiot, czyli mugoloznawstwo było w dalszym ciągu tylko propagandowym ścierwem i już nie dziwiłam się czemu Snape chciał mi go oszczędzić. Swoją drogą, przechodziło mi parę razy przez myśl aby się do niego nie wrócić i poprosić o zwolnienie, ale duma mi na to nie pozwalała.

Z kolei na OPCM, czyli biorąc w duży cudzysłów "Obronę", uczyliśmy się tylko teorii klątw i popularnych zaklęć czarnomagicznych. No właśnie, dotychczas. Tego dnia mieliśmy przejść do praktyki.

Stałam samotnie w Wielkiej Sali, otoczona z każdej strony Ślizgonami. Nie widziałam nigdzie Pansy ani Blaise'a, co oznaczało, że musieli zapisać się do innej grupy ze względu na zbyt dużą ilość uczniów na zajęciach. Szczęściarze. Naprzeciw nas stali uczniowie z różnych domów, jednak pośród nich nie zauważyłam żadnego Ślizgona. Pośród nich najstarszy nie mógł być wyżej niż na czwartym roku. Dodatkową rzeczą, która mnie niepokoiła był fakt, że byli nieuzbrojeni a mieliśmy mieć przecież zajęcia praktyczne. Dziwne.

- Cisza! - rozległ się potężny głos Amycusa Carrowa.

Jeżeli ktokolwiek na sali rozmawiał to w tamtej chwili momentalnie przestał. Tylko przez dwa tygodnie wszyscy zdołali się przekonać, że ze śmierciożercami nie ma żartów. Szczególnie upodobali sobie kary fizyczne, które według nich miały kształtować charakter, a w rezultacie dodawały tylko roboty i tak pogrążonej w harówce pani Pomfrey.

Wychyliłam się z tłumu, aby dostrzec mężczyznę. Na widok tego, jakie przerażenie wśród uczniów budził uśmiechnął się w ten obleśny, okrutny sposób. Był cholernym sadystą i czerpał satysfakcję ze strachu innych, słabszych ludzi. Brzydziłam się nim. Sama jednak nie byłam lepsza kiedy Voldemort torturował Yaxleya.

- Dziś nauczycie się zaklęcia, które pomoże nam utrzymać dyscyplinę w tej szkole - obrócił się i spojrzał w stronę brutalnej części Ślizgonów. - Cruciatus - dokończył, wywołując lawinę gorączkowych szeptów. - Cisza!

Reakcje były różne jednak szczególnie widoczny był entuzjazm u starszych Ślizgonów, których bliscy byli prawdopodobnie śmierciożercami. Były też osoby, które gwałtownie pobladły. Jednak najbardziej przestraszyło mnie to przerażenie w oczach młodszych uczniów stojących bez różdżek po stronie okien. Oni już wiedzieli, że to na nich czarodzieje lepszej krwi będą uczyć się rzucać to zaklęcie.

- Czy są jacyś... ochotnicy? - zapytał donośnym głosem i już po chwili wyrwał się do niego Crabbe. - Cudownie.

W pierwszej chwili nie zareagowałam. Ostatniej nocy potrzebowałam trochę więcej Eliksiru Uśmierzającego Ból i w efekcie czułam się odrobinę spowolniona.

- Crucio! - krzyk jakiegoś trzeciorocznego wyrwał mnie z szoku i zareagowałam.

- Expelliarmus! - rzuciłam zaklęcie w kierunku chłopaka, wytrącając mu różdżkę i przerywając zaklęcie. - Może powalczyłbyś z kimś równym sobie albo chociaż posiadającym różdżkę, idioto - rzuciłam do osiłka.

Hereditatem |d.mOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz