Rozdział 36

97 3 2
                                    

Wielka Sala się zmieniła. Zamiast głośnych dyskusji słychać było jedynie przyciszone rozmowy i szepty, mnóstwo szeptów. Szczególnie kiedy weszłam do środka.

To było do przewidzenia. Nikt się chyba nie spodziewał, że wrócę do Hogwartu po tym jak jawnie użyłam starożytnej magii. Kumple Pottera patrzyli na mnie z pogardą wymieszaną ze strachem. To akurat nie było nic nowego. Oprócz tego przy stole profesorskim obok starych belfrów, takich jak McGonagall czy Flitwick pojawiły się nowe twarze - śmierciożercy. Voldemort przejął władzę, więc nikt nie mógł stanąć mu na drodze przed obsadzeniem personelu szkoły swoimi ludźmi. Rodzeństwo Carrowów, które kojarzyłam jedynie z widzenia należało do tych bliższych Czarnemu Panu popleczników. Widywałam ich chociażby na spotkaniach, jednak podczas nich ani razu nie zabierali głosu.

Jednak największą zmianą wśród grona pedagogicznego był Snape zasiadający po środku w fotelu dyrektora. Dalej to do mnie nie docierało i byłam w pewien sposób zgorszona przez to, że nie dość że zabił on Dumbledore'a to jeszcze bezczelnie zajął jego miejsce.

Usiadłam w najbardziej odosobnionym miejscu, starając się ignorować te nieustanne szepty. Po chwili jednak naprzeciw mnie usiadł Malfoy, a później Blaise i reszta starego składu.

- Hej - powiedziała cicho Pansy, siadając obok mojego brata.

W odpowiedzi skinęłam głową w jej stronę. Atmosfera była niezręczna głównie przez to, że poza blondynem i moim bratem ani razu przez całe lato nie rozmawiałam z Pansy, ani z Astorią. Z Nottem zresztą też, chociaż on pojawił się może raz, czy dwa z wizytą u mojego brata.

Chociaż próbowali to ukryć, widziałam jak z szokiem wpatrują się we mnie. Wiedziałam jak wyglądałam - zniszczona, oszpecona. Na szczęście po chwili Blaise postanowił zagaić rozmowę.

- Jak minęły ci wakacje, Toria? - spytał.

Z Pansy widział się prawie dzień w dzień, Malfoy miał robotę śmierciożercy do odwalenia, a ja zniknęłam z życia na dwa miesiące. Jedynie ona mogła mieć całkiem spokojne wakacje.

- Oh... - odparła zaskoczona pytaniem. - Więc... Byłam odwiedzić kuzynkę. We Francji - spojrzała przy tym na mnie, posyłając przy tym delikatny uśmiech.

Odwzajemniłam go i myślami momentalnie powędrowałam do wspomnień z czasów kiedy uczyłam się w Beauxbatons. Położona była ona nad Morzem Śródziemnym, przez co zakochałam się w wodzie i łagodnym klimacie, którego tak bardzo brakowało mi teraz w Szkocji.

- Pewnie było pięknie - powiedziałam.

Odczuwałam skutki uboczne eliksiru, który wypiłam przed wyjściem z pociągu - to odrętwienie i spokój.

- Prawda - odparła. - Tylko ten język... Nie dało się zrozumieć pojedynczego słowa! I jeszcze ta ich duma - parsknęłam śmiechem.

Miała do czynienia z typowymi Francuzami, co dla osób nieznających języka mogło być doznaniem co najmniej szokującym .

- Następnym razem weź ze sobą Silene - powiedziała Pansy. - Albo lepiej nie, bo będzie potrafiła ich zwyzywać.

- Przynajmniej będzie wiedziała też kiedy ją wyzywają - odparłam.

Podobała mi się taka luźna pogawędka. Najważniejsze było to, że nikt nie wspominał o wojnie. Udawaliśmy, że jej nie ma ignorując całkowicie ponury nastrój panujący w sali. Gdy jednak wszyscy się zeszli do mównicy podszedł Snape i byliśmy zmuszeni to przerwać.

- Drodzy uczniowie - powitał nas cichym, niskim głosem. - Jak widzicie sporo rzeczy się zmieniło, dlatego zanim przydzielimy nowych uczniów do odpowiednich dla nich domów mam parę ogłoszeń - odwróciłam wzrok w stronę dziewczyn. To nie zapowiadało niczego dobrego. - Nowa cisza nocna będzie trwała od ósmej wieczorem do szóstej rano.

Hereditatem |d.mOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz