Rozdział 29

22 3 10
                                    


Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jak głośna potrafi być cisza. Teraz, gdy poza ciszą i ciemnością nie ma nic, nie mogę znieść tego, jak brak jakiegokolwiek dźwięku wwierca się w mój mózg.

Jest niemal namacalna. Gęsta i ciężka, otacza mnie jak kokon, odcinając od wszystkiego, co znałam. Próbuję skupić się na oddechu, na biciu serca - na czymkolwiek, co mogłoby przerwać tę ogłuszającą ciszę. Ale nawet te najcichsze dźwięki mojego ciała zdają się być pochłaniane przez pustkę.

Z każdą sekundą cisza staje się coraz bardziej przytłaczająca. Czuję, jak naciska na moje bębenki, jak gdyby chciała wedrzeć się do środka mojej głowy. To uczucie jest tak intensywne, że przez moment zastanawiam się, czy moje uszy nie krwawią.

Próbuję mówić, krzyczeć, nucić - cokolwiek, byle tylko przerwać tę ciszę. Ale dźwięki, które wydaję, giną natychmiast, pochłonięte przez pustkę. To tak, jakbym krzyczała w próżni - wiem, że wykonuję ruch, ale nie słyszę nic.

W tej absolutnej ciszy zaczynam słyszeć dźwięki, których nie ma. Szumy, piski, odległe echa głosów - mój umysł desperacko próbuje wypełnić tę pustkę czymkolwiek. Ale te iluzoryczne dźwięki tylko pogłębiają moje poczucie izolacji i zagubienia.

Ciemność wokół mnie jest równie przytłaczająca jak cisza. Jest tak gęsta, że wydaje się mieć swoją własną teksturę. Czuję, jak otula moje ciało, wciska się w pory mojej skóry. Mrugam, ale nie widzę nawet cienia ruchu moich powiek. Ta ciemność jest absolutna, pochłaniająca każdy promień światła, każdą nadzieję.

Tracę poczucie czasu i przestrzeni. Nie wiem, czy minęły sekundy, godziny, czy może dni. Nie wiem, czy wciąż jestem w swoim ciele, czy może rozpłynęłam się w tej pustce. Jedyne, czego jestem pewna, to nieustające, bolesne napięcie w moich uszach i oczach, desperacko poszukujących jakiegokolwiek bodźca.

To doświadczenie jest tak intensywne, tak przytłaczające, że zaczynam rozumieć, dlaczego samotność może doprowadzić człowieka do szaleństwa. W tej chwili oddałabym wszystko za najcichszy szept, za najsłabszy promyk światła. Cokolwiek, by przerwać tę niemożliwą do zniesienia ciszę i ciemność.

- Mogę tu z tobą posiedzieć? - to pytanie kompletnie mnie zaskakuje, bo nie rozlega się w mojej głowie, tylko w tej wszechobecnej ciszy.

Przede mną siedzi fae. Nie znam go, nie wygląda jak nikt, kogo znam, a zarazem nosi jakąś cechę każdej osoby, którą kiedykolwiek widziałam w swoim życiu. Nie ma go tu naprawdę, to jedynie wytwór mojej wyobraźni, amalgamat twarzy i sylwetek. Ale chociaż nie wygląda jak nikt, kogo znam, wiem dokładnie, kto właśnie przede mną siedzi.

- Emon... - mój głos jest ochrypnięty, jakbym nie używała go od dłuższego czasu. Słowa z trudem przeciskają się przez moje spierzchnięte usta, a imię mężczyzny brzmi bardziej jak szept niż prawdziwe zawołanie.

Emon powoli kiwa głową, jego ruchy są nienaturalne i sztywne, jakby nie potrafił w pełni kontrolować tego pozlepianego ze wspomnień ciała. Jego oczy, puste i odległe, zdają się patrzeć gdzieś poza mnie.

- Co tu robisz? - pytam, mój głos drży lekko z niepewności i zmieszania.

- Byłem za słaby. - wyznaje Emon, jego ton jest monotonny i pozbawiony emocji. Mówi tak, jakbym dokładnie o to go właśnie zapytała, ignorując moje rzeczywiste pytanie. Jego wzrok nadal błądzi gdzieś w oddali. - Nawet gdy scaliłem swoją moc, korzystanie z niej kosztowało mnie zbyt wiele energii. - kontynuuje, a jego głos staje się cichszy, słabszy. - Było niemal bolesne, jakby za każdym razem, gdy po nią sięgam, ktoś wbijał mi rozżarzone do czerwoności szpile w głowę.

Książę bez korony [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz