Rozdział 30

21 3 8
                                    


Ze snu wyrywa mnie roztrzęsiony głos Killiana. Jego słowa są pełne emocji, niemal na granicy histerii:

- Była w transie przez trzy dni, Rin! - wykrzykuje, a jego głos drży z napięcia. - Trzy dni spędziła na Union Station i cholera wie, co tam robiła!

Robię lekki wdech, ale nie otwieram oczu. Czuję, jak moje ciało jest ciężkie, jakby przygniecione niewidzialnym ciężarem.

Killian kontynuuje, jego głos nagle staje się cichszy, pełen niepewności i strachu:

- Jak ją znalazłem, cała była roztrzęsiona, a magia, która ją otaczała była... jakaś inna. - Słyszę, jak przełyka ślinę. - Nie mam bladego pojęcia, co się tam wydarzyło!

- Postaraj się uspokoić. - ton Rina jest pełen spokoju, stanowi kontrast dla emocji Killiana. Jego głos jest miękki, kojący. - Dowiemy się, jak się obudzi.

- Śpi już prawie dwie doby! - unosi się Killian.

Otwieram oczy i biorę głęboki oddech. Nie wiem, gdzie jestem, ale to na pewno nie moje mieszkanie. 

W przestrzeni dominuje beton architektoniczny, szarość i czerń. Surowe ściany noszą ślady procesu tworzenia – delikatne pęknięcia i nierówności, które tworzą naturalne wzory przypominające mapy nieistniejących krain. Wysokie sufity podkreślają industrialny charakter wnętrza.

Meble są z ciemnego drewna, każdy starannie wybrany i ustawiony z precyzją, która sugeruje, że nic w tym wnętrzu nie jest przypadkowe. Masywny stół z drewna orzecha dominuje w przestrzeni jadalni, jego powierzchnia jest tak gładka, że odbija światło jak lustro wody. Wokół niego stoją proste krzesła o geometrycznych kształtach, ich ostre linie kontrastują z organicznymi wzorami na betonie.

Jedyny kolor w tej surowej przestrzeni to zieleń ustawionych roślin. Są jak strażnicy tej monochromatycznej przestrzeni – monstery o wielkich, błyszczących liściach wspinają się po metalowych podporach, paprocie zwieszają się kaskadami z wysokich półek, a sansewierie stoją wyprostowane jak wartownicy w kątach pomieszczenia.

Na ścianach wiszą wielkoformatowe czarno-białe fotografie przedstawiające fragmenty starożytnych budowli – portale świątyń, łuki akweduktów, kolumny zatopione w cieniu.

Kuchnia zlewa się z salonem, oddzielona jedynie wyspą z polerowanego kamienia. Czarne matowe fronty szafek kuchennych skrywają wszystko, co mogłoby zakłócić minimalistyczny porządek przestrzeni. Jedynie ekspres do kawy z polerowanej stali i kryształowa karafka na whisky stoją na blacie jak rzeźby w nowoczesnej galerii.

To przestrzeń, która zdaje się być manifestem swojego właściciela – uporządkowana, elegancka, z nutą tajemnicy kryjącej się w cieniach i odbiciach. Miejsce, gdzie każdy przedmiot ma swoje znaczenie i historię, choć na pierwszy rzut oka wydaje się być jedynie elementem starannie skomponowanej całości.

- Pewnie spałabym dalej, gdybyś tak nie krzyczał. - chrypię. Gardło mam zdarte, domyślam się, że po części od krzyku. Obie pary oczu zwracają się w moją stronę.

Słyszę nagły ruch, szybkie kroki. Killian dopada do mnie z prędkością światła. Czuję, jak materac ugina się pod ciężarem jego przedramion, gdy kuca obok łóżka. Jego twarz jest na wysokości mojej. Oczy ma podkrążone, jakby nie przespał nocy. Nie potrafię nic wyczytać z jego miny. Mam ochotę go dotknąć i robię wszystko, by oprzeć się tej pokusie.

- Illwhyrin, możesz nam wyjaśnić, co robiłaś na Union Station przez ostatnie trzy dni? - jego głos jest niewiele głośniejszy od szeptu. Wiem, że robi wszystko, żeby zachować spokój.

Książę bez korony [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz