Za kratami celi stoi moja matka w towarzystwie swojej straży przybocznej. Jej sylwetka, smukła i wyprostowana, rzuca długi cień na kamienną posadzkę lochu. Ma na sobie suknię w kolorze głębokiego granatu, zdobioną srebrnymi nićmi, które połyskują w mdłym świetle pochodni. Głowę ma uniesioną wysoko, a jej twarz, niegdyś tak podobna do mojej, jest teraz maską chłodnej pogardy. W jej oczach nie ma już z matczynej miłości - są zimne jak górskie jezioro skute lodem.
Dwóch strażników stoi po jej bokach, w pełnych zbrojach, z rękami na rękojeściach mieczy. Trzeci, stojący nieco z tyłu, trzyma w dłoniach zdobną, drewnianą szkatułę. Dostrzegam misterne rzeźbienia na jej powierzchni - wijące się liście i kwiaty wykonane ręką prawdziwego mistrza. W innych okolicznościach mogłabym podziwiać to dzieło sztuki. Teraz jednak czuję tylko, jak zimny pot spływa mi po plecach.
- Stęskniłaś się za mną? - kpię, choć głos mi drży.
Moje spętane dłonie, zdarte od magicznych sznurów, powoli przesuwają się w stronę ukrytego w spodniach noża. Przesycony magią powróz ociera się o poranioną skórę, ale ignoruję ból. Każdy ruch musi być ostrożny, niewykrywalny. Nie mogę sobie pozwolić na błąd.
- Przyniosłam ci coś - jej głos jest miękki jak aksamit i równie zimny jak jej spojrzenie. W tych trzech słowach słyszę obietnicę bólu.
Jednym skinieniem głowy nakazuje strażnikowi otworzyć szkatułę. Wieko unosi się powoli, ze złowieszczym skrzypieniem zawiasów. Mężczyzna obraca ją w moją stronę tak, bym mogła dokładnie zobaczyć jej zawartość. Na aksamitnej poduszeczce w kolorze królewskiej purpury spoczywają dwa serca. Nie są to zwykłe serca - każde z nich przebite jest zdobnym, srebrnym sztyletem.
Czuję, jak oczy zachodzą mi łzami, a żołądek skręca się w bolesny supeł. Morgren i Lewellen. A raczej to, co z nich zostało. Ich serca, wyrwane z piersi, leżą teraz przede mną jak makabrycze trofea. Krew już dawno zakrzepła, przybierając barwę rdzy, ale wciąż widzę, jak ostrza błyszczą złowrogo w świetle pochodni.
Moja dłoń zaciska się na rękojeści ukrytego noża tak mocno, że czuję, jak paznokcie wbijają mi się w skórę. Łzy płyną po mojej twarzy, ale nie są to łzy rozpaczy. To łzy wściekłości - czystej, pierwotnej furii, która wypala mnie od środka. Czuję, jak magia buzuje mi w żyłach, pulsuje w rytm mojego gniewu, domaga się uwolnienia.
Matka obserwuje mnie z tym samym chłodnym uśmiechem, z jakim zawsze patrzyła na swoje ofiary. Widzę w jej oczach satysfakcję - zadowolenie kata, który właśnie zadał najbardziej bolesny cios. Nie wie jednak, że tym gestem nie złamała mnie - uwolniła bestię, którą sama stworzyła.
W tej chwili przysięgam sobie, że zapłaci za każdą kroplę ich krwi. Za każde uderzenie serca, które już nigdy nie zabije. Zemsta będzie równie zimna jak jej spojrzenie i równie precyzyjna jak sztylety wbite w serca moich przyjaciół.
- Ty bezlitosna suko! - syczę przez zęby i rzucam się na nią, dobywając krótkiego noża. Zanim strażnicy zareagują, udaje mi się rozciąć skórę na wierzchu jej dłoni, którą obejmuje kraty celi.
Cofa się z cichym syknięciem bólu. Strażnik po jej lewej chwyta mnie za włosy i uderza moją głową o kraty z takim impetem, że przed oczami widzę gwiazdy, a w uszach mi dzwoni. Zataczam się do tyłu i uderzam plecami o ścianę lochu, po której osuwam się na posadzkę. Wciskam nóż za plecy.
Strażnicy rzucają się do zamka celi, ale matka powstrzymuje ich gestem zranionej dłoni. Krew plami rękaw jej granatowej sukni.
- Nie marnujcie energii, jutro i tak będzie martwa. - rozkazuje zimno. Strażnicy prostują plecy i stają na baczność u jej boku.
CZYTASZ
Książę bez korony [ZAKOŃCZONE]
FantasyCzy życie magicznej istoty może wcale nie być magiczne? Znużona życiem w Hybonie 24-letnia Illy wyrusza do Los Angeles gdzie postanawia... zostać influencerką modową. Ale życie nigdy nie może być takie proste, prawda? Pewnego dnia na jej drodze poja...