Rozdział 53

11 3 8
                                    


Zapadam w sen na twardej podłodze w celi, czując jak zimno kamiennych ścian przenika przez cienką tunikę do kości. Ale to nie chłód sprawia, że drżę.

Ciemność gęstnieje wokół mnie, jakby cały świat składał się jedynie z chłodnego, bezwzględnego mroku, wciągającego mnie coraz głębiej. Oddychanie staje się ciężkie, a każdy krok zdaje się pochłaniać moje siły, aż w końcu tracę poczucie czasu i przestrzeni. Nagle ciszę przecina delikatny dźwięk kroków – miarowy, spokojny, niemal hipnotyzujący. Przede mną, w tej bezkresnej pustce, materializuje się postać, której widok sprawia, że sztywnieję.

Jest mną – a raczej tą wersją mnie, której obecność wywołuje we mnie przerażenie i gniew. Zieleń jej sukni zdaje się pulsować echem magii, która otacza ją niczym żywa aura, połyskująca i ostra, wirująca wokół niej jak wir niebezpiecznych, migoczących odłamków. Na jej głowie lśni korona Viridiny – symbol władzy, który niejednokrotnie widziałam w wizjach, ale nigdy tak realnie. Kiedy uśmiecha się do mnie, jej spojrzenie jest chłodne, a uśmiech drapieżny, jakby wiedziała coś, czego ja jeszcze nie rozumiem.

— Jestem z ciebie taka dumna, Illwhyrin — mówi cicho, z zadowoleniem, które wywołuje we mnie dreszcze. — Jesteś już tak cholernie blisko.

— Blisko czego? — odpowiadam sarkastycznie, siląc się na odrobinę pewności. — Siedzę w celi, zakuta w magiczne więzy, czekając na wykonanie wyroku śmierci. Wygląda na to, że raczej daleko mi do twojego wymarzonego tronu.

Jej uśmiech rozszerza się, a w oczach błyska triumf, który jest niemal groteskowy.

— Och, uwierz mi, jesteś znacznie bliżej, niż myślisz — odpowiada słodko, lecz w jej głosie słychać stal. — Twoja sytuacja nie jest klęską, lecz drogą do zwycięstwa. To, że jesteś tu teraz zamknięta, jest tylko częścią planu. Twoja matka nigdy nie zdoła cię zniszczyć, choć tak uparcie próbuje.

— Plan? — pytam, wyczuwając w sobie dziwną frustrację i drżenie, którego nie potrafię wytłumaczyć. — Jaki plan? Siedzę tutaj sama w śmierdzących ubraniach, których nie miałam nawet okazji zmienić, ze świadomością, że jutro umrę. Jakoś daleko mi do korony na głowie i idealnie wyprasowanej sukni.

— W tej chwili tak — odpowiada, nie kryjąc rozbawienia. — Ale nadal jestem tą, którą się staniesz, Illwhyrin. Uwierz mi, wszystko wokół prowadzi cię ku koronie.

— Koronie? — powtarzam, unosząc brew. — W tej chwili ta twoja korona prowadzi mnie prosto na szafot. Jeśli jest jakiś tron, to na pewno nie czeka na mnie.

Postać robi krok naprzód, zbliżając się do mnie, jej suknia rozlewa się po podłodze jak cień w świetle księżyca.

— Powiedziałam ci przecież, że nie jesteś sama — oznajmia cicho. — Spójrz.

Ciemność wokół nas rozpływa się, a w jej falach coś się porusza. Z trudem przyglądam się tej ciemnej sylwetce, a gdy kształt staje się wyraźniejszy, czuję, jakby coś we mnie zadrżało. To Killian – niesamowicie blisko, chociaż niemożliwy do dotknięcia. Na jego głowie widnieje korona Firlinu, a w oczach odbija się duma i żar, które sprawiają, że chcę podejść bliżej, wyciągnąć rękę i dotknąć go, poczuć, że jest prawdziwy. Ale mimo że jest tu, jego spojrzenie nie jest już tylko jego własne – zdaje się w nim kryć coś znacznie większego, potężniejszego niż kiedykolwiek wcześniej.

— Killian? — mówię, lecz moje słowa nikną w mroku.

Moją twarz, a właściwie to twarz tej mnie w koronie, rozjaśnia triumfalny uśmiech. Jej usta układają się w słowa, które niemal dosłownie uderzają we mnie z siłą burzy.

Książę bez korony [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz