Rozdział 51

11 2 26
                                    


Loch pałacu w Viridinie jest dokładnie taki, jakim go zapamiętałam. Jego wnętrze jest zimne i duszne. Wilgoć przesiąka każdą cegłę, zmieniając powietrze w chłodną mgłę o zapachu pleśni. Ściany, grube i zbudowane z ciemnoszarego kamienia, wiecznie wilgotne od wsączającej się w nie wody, przypominają mi dotyk lodu na skórze, kiedy po raz pierwszy, jako dziecko, znalazłam się tutaj przez jej kaprys, zamknięta na godzinę, by „nauczyć się pokory". Pamiętam, jak zimno wgryzało się wtedy we mnie, przenikając każdy nerw aż do szpiku kości, a teraz, choć minęły lata, to uczucie powraca – lodowate macki wspomnień oplatają mnie ciasno i sprawiają, że każdy krok ciąży mi bardziej niż poprzedni.

Powietrze jest ciężkie, przesycone zapachem starego metalu i gnijącego drewna, w kątach rozkładają się zbutwiałe resztki desek, a zardzewiałe kraty otaczają mnie z każdej strony, jak rzędy wyciągniętych ku mnie szponów. Wąskie korytarze są oświetlone jedynie przez pojedyncze, mdłe pochodnie, których światło drży, rzucając cienie tańczące na ścianach jak ciche widma. Echo kroków niesie się dalej, odbijając się od ścian głuchym dźwiękiem, jakby te kamienie chciały zatrzymać każdy hałas, każdą drobinę dźwięku, i nie wypuścić ich na powierzchnię.

Strażnicy popychają mnie z niecierpliwością, zmuszając do szybszego kroku, a moje ręce, związane grubym, szorstkim powrozem, obcierają nadgarstki do krwi. Napięcie w ich oczach mówi mi, że czują się tutaj nieswojo – lochy budzą lęk nie tylko we mnie.

– Ruszaj się, zdrajczyni – warczy jeden ze strażników, popychając mnie tak mocno, że potykam się o własne nogi. Sznur wżyna się głębiej w nadgarstki, wyrywając mi cichy syk bólu.

– Ostrożniej, Gareth – odzywa się drugi strażnik, młodszy, z niepewnym drżeniem w głosie. – Księżna chce ją żywą.

– Księżna chce ją w lochu – odpowiada pierwszy, ale jego kolejne pchnięcie jest nieco łagodniejsze. – A im szybciej się jej pozbędziemy, tym lepiej. Te lochy... – urywa, rozglądając się nerwowo.

Schodzące w dół korytarze są coraz ciemniejsze i wilgotniejsze. Pochodnie na ścianach trzaskają złowrogo, rzucając na kamienne ściany tańczące cienie, które zdają się mieć własne życie. Powietrze staje się gęste od stęchlizny i czegoś jeszcze – starego strachu, który przesiąkł te mury przez stulecia.

– Słyszeliście... – młodszy strażnik zniża głos do szeptu – słyszeliście, co się stało z ostatnim więźniem w tej celi?

– Milcz, Roran! – syczy Gareth. – Nie przy... – zerka na mnie z mieszaniną strachu i odrazy. – Nie przy niej.

- Och, możecie śmiało mówić, spędziłam w tych lochach połowę swojego dzieciństwa... - mówię chłodno. - Miałam nawet przyjemność zaprzyjaźnić się z tym, co się w nich kryje.

Ich kroki przyspieszają, echo odbija się od ścian jak wystraszone serca. Czuję ich strach – gęsty, lepki, mieszający się z moim własnym. Tak naprawdę lochy zamku nie kryją żadnej mrocznej tajemnicy. Mokra ziemia pod fundamentami zamku jest już na tyle miękka, że podłoga lochu zaczyna osiadać, wydobywając z jego murów najdziwniejsze odgłosy o każdej porze dnia i nocy. Gdy nie spędza się tu dużo czasu, można się przez nie poczuć nieswojo. Dla mnie, osoby która spędziła tu niezliczone godziny i dni, te odgłosy wyznaczały rytm mojego dnia.

Docieramy do końca korytarza. Przed nami wyłania się cela – masywna konstrukcja z żelaznych prętów, czarnych od rdzy, brudu i czasu. Nad drzwiami dostrzegam wyryte znaki – stare runy, których znaczenia nie znam i nigdy nawet nie próbowałam go szukać w książkach.

– Otwieraj – poleca Gareth, a jego głos drży ledwo zauważalnie.

Młodszy strażnik grzebie przy zamku drżącymi palcami. Klucz zgrzyta w nim jak krzyk potępionej duszy.

Książę bez korony [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz