Rozdział 56

13 2 10
                                    


Killian staje po przeciwnej stronie biurka i kładzie dłonie na jego polerowanym blacie. Nachyla się do mnie tak, że cała przestrzeń zawęża się do tego momentu, tego drobnego wycinka wszechświata. Jego pełne skupienie sprawia, że czuję się jakbym była w centrum jego uwagi. Przyglądam się jego pieprzykom, w których mogę niemalże dostrzec gwiazdozbiór Perseusza - drobne, piękne niedoskonałości na jego perfekcyjnej twarzy. Jego idealne usta wykrzywia łagodny uśmiech, który nie sięga jednak wzburzonych jak morze tęczówek. Wyrażają one napięcie i wahanie, jakby chciał przekonać mnie do czegoś, ale nie był pewny, jak to zrobić.

- Nie sądzisz, że powinniśmy najpierw ustalić, co zamierzamy zrobić z twoją matką? - pyta półgłosem, by nie wzbudzać zbędnego zamieszania wśród innych. Jego głos jest łagodny, ale wyczuwam w nim nutkę ponaglenia. Chce, bym przemyślała swoje działania, bo niepokoi go to, co zamierzam zrobić. Podpieram brodę dłonią i świdruję go wzrokiem.

- A czy ty konsultowałeś ze mną to, co zamierzałeś zrobić ze swoim ojcem? - odgryzam się, co wprawia Killiana w niemałą konsternację. Jego oczy rozszerzają się lekko, a na twarzy pojawia się wyraz niezrozumienia i lekkiego bólu. Zdaje się, że spodziewał się innej reakcji z mojej strony.

- Nie było innego wyjścia... - szepcze. Jego głos jest stłumiony, jakby sam nie był do końca przekonany o słuszności swoich działań. - Przecież o tym wiesz. Tylko w ten sposób mogłem cię ocalić. A to, co zrobimy z twoją matką...

- To, co ja zrobię z moją matką... - poprawiam go, akcentując słowo "ja". Wygląda na zagubionego, niepewny, jak mam zamiar to rozwiązać. Na jego twarzy maluje się cień zawodu, że wykluczyłam go w procesie planowania tego, jakże istotnego, kroku. - To nie twoja decyzja, Killian. To ja musiałam znosić lata cierpienia, dlatego to ja wiem, że jedyną, słuszną karą dla niej jest śmierć.

Killian marszczy brwi, wyraźnie poruszony moimi słowami. Jego miękki wyraz twarzy się zmienia, a na jego oblicze wstępują teraz niepewność i troska.

- Myślisz, że zemsta wymarze cokolwiek, co zrobiła twoja matka? - pyta delikatnie, niemal czule, chociaż czuję w tym pytaniu nutkę niepokoju.

Kręcę głową ze smutnym uśmiechem. Odnajduję jego dłoń na blacie biurka i splatam moje palce z jego.

- Nie. - mój głos jest niewiele głośniejszy od szeptu. - Jedynie zniszczenie całego Hybonu może to wymazać. Ale nie da się zrobić wszystkiego za jednym zamachem.

Killian wygląda na coraz bardziej zaniepokojonego. Głos mu drży, gdy wypowiada moje imię.

- Illwhyrin... - Jego spojrzenie jest niemal błagalne. - Musimy być lepsi, niż ci, którzy byli tu przed nami.

Uśmiecham się chłodno.

- Och, jestem od niej lepsza. - Mój ton jest stanowczy. - Nie będę jej skazywać na lata spędzone w lochu ani nie zaniosę jej w drewnianej szkatule serc jej zwolenników czy bliskich, o ile potrafi w ogóle nawiazywać jeszcze bliższe relacje. Po prostu ją zabiję. Nie będę się nawet bardzo nad nią znęcać... chcę tylko, żeby była już martwa.

Killian wygląda na zniesmaczonego moimi słowami.

- Tak, jak jej zwolennicy i pomagierzy? - podsuwa.

Unoszę wysoko brodę, patrząc na niego wyzywająco.

- Powiedz mi, że sam nie będziesz musiał zrobić tego samego w Firlinie. - rzucam. - Jesteś w stanie?

Ale on tylko milczy, spoglądając na mnie z coraz większym niepokojem.

***

W brudnej, poszarpanej sukni i rozczochranymi włosami opadającymi niedbale na kościste ramiona, moja matka prezentuje się wręcz żałośnie. Nadal stoi wyprostowana, z dumnie uniesioną głową, ale wygląda paskudnie.

Książę bez korony [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz