Rozdział 39

21 3 18
                                    


- Illwhyrin, zaczekaj. - jego głos dogania mnie na schodach obserwatorium. Killian bierze po dwa stopnie naraz, żeby mnie zatrzymać.

- To mnie wygnali, nie ciebie, Killian. - odwracam się gwałtownie, wciąż czując na policzkach zimne smugi łez. - Lepiej tam wróć, zanim zmienią zdanie.

- Nie obchodzi mnie ich zdanie. - odpowiada z tą swoją irytującą pewnością siebie, wyciągając rękę w moją stronę.

- Czy to nie ty byłeś na mnie wściekły, bo narażam całą społeczność fae w ludzkim świecie? - mój głos drży od powstrzymywanego szlochu. - Teraz nagle ci to nie przeszkadza?

- To ich problem, że zamiast szansy, widzą w twojej magii zagrożenie. - wzrusza ramionami, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. Jego oczy błyszczą w świetle ulicznych lamp.

- Może ty też powinieneś... - burczę pod nosem, odwracając wzrok. Resztki mroku wciąż wiją się wokół moich palców. - Jak na razie moja magia zaprowadziła nas jedynie do większych problemów.

- Pójdę za tobą do piekła, jeśli to tam mnie zawiedziesz. - jego głos jest miękki, ale stanowczy. Robi krok w moją stronę, a powietrze między nami iskrzy od napięcia.

- A co się stało z: "Lubię swoje nudne, proste życie, Illwhyrin. Nie spierdol tego."? - przedrzeźniam jego ton sprzed tygodni, choć w moim głosie więcej jest goryczy niż złości.

- Moje życie przestało być nudne, gdy tylko się w nim pojawiłaś. - uśmiecha się krzywo, a w jego oczach dostrzegam ten znajomy błysk, który zawsze sprawia, że moje serce przyspiesza. Nocne powietrze między nami wypełnia się ciepłem.

Przez moment mam ochotę zarzucić mu ręce na szyję i po prostu go pocałować. Zatracić się w prostocie tej cielesnej potrzeby. Ale nie mogę tego zrobić. Nie chcę, żeby i jego pochłonął mrok, który przejął kontrolę nad moim życiem, odkąd scaliłam swoją magię. Killian miał rację, jestem chodzącym chaosem, tykającą bombą, która niszczy wszystko w swoim zasięgu.

- Twoje życie może się przeze mnie skończyć. - mówię z nieskrywaną powagą. Killian zbliża się do mnie powoli, jakby bał się, że może mnie spłoszyć. Delikatnie chwyta moją twarz w dłonie i zagląda mi głęboko w oczy. W jego burzowych tęczówkach widzę błysk ekscytacji.

- W takim razie spróbujmy jakoś temu zaradzić.

W tym krótkim momencie, gdy jesteśmy zupełnie sami przez myśl przechodzi mi, że dla tego mężczyzny jestem gotowa zniszczyć siebie, ten świat i wszystkie inne, by tylko utrzymać go przy życiu. Ta świadomość uderza we mnie jak fala przypływu – nagła, silna i nieuchronna. Jest coś przerażającego w tym, jak jak oczywista jest dla mnie ta gotować, jak bardzo prawdziwa. Moja magia pulsuje w rytm tego odkrycia, czarna i gęsta jak smoła, ale jednocześnie ciepła jak jego dotyk. Patrzę na jego profil, na sposób w jaki światło ulicznych lamp rysuje cienie na jego twarzy i wiem, że ta myśl powinna mnie przestraszyć. Powinna sprawić, że się cofnę, że przemyślę to wszystko jeszcze raz. Zamiast tego czuję spokój – jakby ostatni fragment układanki właśnie wskoczył na swoje miejsce. To uczucie jest jak ciemna studnia bez dna – im głębiej się zapadasz, tym mniej przejmujesz się tym, że nie widać już powierzchni.

- Okej... - głos mi drży. - Chyba wiem, gdzie powinniśmy iść.

***

Budynek Los Angeles Central Library wyrasta z centrum miasta jak monumentalna świątynia wiedzy, łącząc w sobie różnorodne style architektoniczne. Jego beżowe ściany z wapienia wznoszą się majestatycznie ku niebu, zwieńczone charakterystyczną piramidą pokrytą błękitnymi i złotymi płytkami ceramicznymi. Na szczycie tej piramidy płonie wieczny znicz - symbol oświecenia, którego płomienie w słoneczne dni rzucają migotliwe refleksy na fasadę budynku.

Książę bez korony [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz