4 - match

122 18 11
                                    

Camp Nou tętniło życiem. Tłumy kibiców w barwach swoich drużyn zapełniały trybuny, śpiewając hymny i skandując nazwiska ulubionych piłkarzy. A ja, jak zwykle, byłam na swoim miejscu przy murawie, z aparatem w dłoniach. Praca na takim meczu zawsze wymagała pełnej koncentracji, ale dzisiaj moje myśli nieustannie wracały do poprzedniego wieczoru.

Hector, wchodząc na rozgrzewkę, spojrzał w moją stronę, a jego wzrok zatrzymał się na mnie odrobinę dłużej niż powinien. Udałam, że jestem zajęta ustawianiem obiektywu, ale ciepło rozlało się gdzieś w środku. Znałam ten uśmiech – był szczery i jakby przeznaczony tylko dla mnie.

Mecz był widowiskowy. Barcelona wygrała 2:1, a Pedri strzelił zwycięską bramkę, co wywołało eksplozję radości na stadionie. Uchwyciłam moment jego triumfu, wiedząc, że będzie to zdjęcie dnia. Po końcowym gwizdku piłkarze podeszli do trybun, dziękując kibicom za wsparcie.

Gdy stadion powoli pustoszał, kończyłam zbierać swój sprzęt. Nagle poczułam, jak ktoś kładzie rękę na moim ramieniu.

— Sophie! — rozległ się znajomy głos. Odwróciłam się i zobaczyłam Pedriego z szerokim uśmiechem na twarzy.

— Pedri! — Odwzajemniłam uśmiech. — Gratulacje, bohaterze meczu. Ta bramka była spektakularna.

— Dzięki! — powiedział z rozbrajającą skromnością. — Ale powiedzmy sobie szczerze, twoje zdjęcia będą pewnie jeszcze lepsze niż moja gra.

Zaśmiałam się.

— Zawsze taki skromny. Ale tak, mam kilka świetnych ujęć.

— Nie mogę się doczekać, żeby je zobaczyć. — Pedri spojrzał za moje plecy. — A tak przy okazji, Hector cię szukał. Widziałem, jak rozglądał się po stadionie.

— Serio? — zapytałam, próbując brzmieć obojętnie, ale moje serce przyspieszyło.

— Mhm. Powiedziałem mu, żeby poszedł na parking, bo pewnie zaraz skończysz pracę. No, ale zanim pójdziesz, musimy ustalić, kiedy wpadniesz na tę kolację, o której ostatnio gadaliśmy. — Pedri puścił mi oczko, jakby rozładowując napięcie.

— Oj, Pedri, zawsze coś kombinujesz. Ale dobrze, pogadamy o tym później.

Camp Nou opustoszało niemal całkowicie, a miękkie światła stadionu rzucały długie cienie na murawę. Cały czas wracałam w myślach do rozmowy z Hectorem, gdy nagle usłyszałam śmiech i znajome głosy dobiegające z tunelu prowadzącego do szatni.

— No, Balde, przynajmniej tym razem twoje dośrodkowanie trafiło tam, gdzie trzeba! — rozległ się młodzieńczy głos.

Odwróciłam się i zobaczyłam Alejandro Balde oraz Lamine'a Yamala, którzy żartobliwie przepychali się w drodze na parking. Lamine, mimo młodego wieku, wyglądał na niezwykle pewnego siebie, a Balde, starszy, ale wciąż zadziorny, pokręcił głową z rozbawieniem.

— Mówi ten, który w pierwszej połowie nie potrafił trafić do pustej bramki — odgryzł się Balde, ale w jego głosie nie było złości. — Może popracuj nad wykończeniem, młody, zanim zaczniesz oceniać starszych!

— Starszych? Masz dwadzieścia lat, a brzmisz, jakbyś miał pięćdziesiątkę! — Lamine zaśmiał się głośno, a Balde teatralnie przewrócił oczami.

Naprawdę nie mogłam powstrzymać uśmiechu, patrząc na ich beztroskie przekomarzania. Chwyciłam aparat, który wciąż miałam zawieszony na szyi, i szybko uchwyciłam ten moment – dwóch młodych piłkarzy, rozluźnionych po meczu, z autentycznym uśmiechem na twarzach.

— Ej, Sophie! — zawołał Lamine, zauważając mnie. — Zdjęcia już gotowe? Jak wyszedłem? Pewnie niesamowicie!

— Oczywiście, Lamine. Prawie tak niesamowicie, jak twoje „wykończenie" — odparłam żartobliwie, przywołując słowa Balde.

Ocean eyes | Héctor FortOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz