Chapter 0

2.2K 203 164
                                    

Jedna sprawa.
To opowiadanie ma być i będzie śmieszne, niektórym może się wydać aż nieodpowiednie. Nie chcę nim nikogo w żaden sposób urazić. Więc jeśli z lekka czarny humor i dziwne żarty Cię nie śmieszą, lepiej nie czytaj.

----
To na razie chłopaki, widzimy się za dwa tygodnie- Gerard uścisnął kolegom ręce i wysiadł z vana. Zatrzasnął za sobą drzwiczki i ruszył podjazdem do swojego domu.

-Kochanie, wróciłem!- zawołał już w progu.

W domu pachniało pieczonym indykiem i ziemniakami. Taką kolację żona przyrządzała, kiedy chciała szczerze z Gerardem porozmawiać. Od razu poczuł, że kroi się coś niedobrego.

-Gerard, złotko- Lindsay weszła do holu w fartuchu umorusanym sosem. Wygladała uroczo, jak dziewczynka, której przerwano zabawę. Gerard cmoknął ją w policzek, ale ona odsunęła się od niego.-Musimy pogadać.

Gerard zmieszany powagą, z jaką mówiła, po cichu zdjął buty i kurtkę. Poszedł za Lindsay do kuchni.  Na stole stał wielki indyk zapieczony z ziemniakami, obok była miska z fasolą (którą, nawiasem mówiąc, Gerard uwielbiał) i talerz z własnoręcznie przyrządzonymi pączkami. Gee usiadł, nieco zdziwiony ilością jedzenia, jakie przygotowała jego żona.

-Bandit zje z nami?- spytał.

-Bandit już śpi-Lindsay usiadła obok z kamiennym wyrazem twarzy. -To właśnie o Bandit chciałam z tobą porozmawiać.- wzięła głęboki oddech.

Gerard ukroił sobie pokaźny kawał indyka i nałożył na talerz kilka łyżek fasoli.

-Mów.-powiedział do żony.

-No więc...- Lindsay miała dziwną minę.- Bandit... Ona...

-Coś przeskrobala w przedszkolu?- Gerard spokojnie zajadał fasolę.

-Nieeee- Lindsay wyglądała na naprawdę zagubioną. Głęboko odetchnęła.- Bandit to nie jest twoja córka.

Gerard zakrztusił się fasolą. Charkał i parskał, aż wypluł ją na talerz. Powoli wytarł usta serwetką.

Zamierzał nie krzyczeć. Nie mówić nic. Po prostu odejść. Ale... Nie wytrzymał. Potok słów wypłynął z jego ust, nim zdążył się opanować. Po prostu wybuchnął.

-Że co? Że niby jak nie ja? Puszczasz się?- poczerwieniał na twarzy.
Fakt faktem, nie byli idealnym małżeństwem. Kłótnie zdarzały sie tu aż za często. Ale to..?

-Gerard, naprawdę nie o to chodzi- Lindsay jakimś cudem mówiła spokojnie, jakby opowiadała o dniu w pracy.

- To niby jak może nie być moim dzieckiem? Sześć lat temu, gdy się rodziła...

-No właśnie.- Lindsay nie zmieniła tonu. - Gdzie byłeś sześć lat temu?

Gerard, jako wybitnie słaby matematyk, musiał chwilę przemyśleć pytanie.

-Graliśmy trasę.- stwierdził.- Byliśmy w Europie.

-Tak.

- Czyli jednak.

-Nie- zaprzeczyła Lindsay, kręcąc głową.- Nie miałam wtedy nikogo. Nie pamiętasz, gdzie wtedy byłam?

- Przestań zadawać głupie pytania. Oczywiście że nie pamiętam. Niewiele pamiętam z ostatnich lat.

- A to jak w wywiadzie powiedziałeś, że masz dzieci z Frankie'm to pamiętasz?

Gerard uśmiechnął się rozbrajająco.

- To tak.

Lindsay złapała się za głowę.

-Za kogo ja wyszłam...

-Jak to?- Gerard był oburzony.- Za najprzystojniejszego muzyka ostatniej dekady?

-Nie bądź takim narcyzem.

- To o co chodzi z Bandit?- Gerard powrócił do jedzenia. Indyk już stygł. -Trochę przesolone te potrawy.

- Wtedy mieszkałam u twoich rodziców. - mówiła Lindsay.- Pewnego wieczoru oglądałam z twoim ojcem mecz Soxów. Był dla mnie tak miły. A kiedy się skończyło...

Gerard znów o mało się nie udusił. Tym razem jednak zapanował nad odruchem wymiotnym i przełknął to, co miał w ustach. Odłożył nóż i widelec.

- Czy ja dobrze rozumiem?- spytał.- Robiłaś TO z moim ojcem? W domu mojej matki?

-Ale Gee- westchnęła Jego żona.- twoja matka robiła to z nami.

Gerard nigdy w życiu nie poczuł się tak, jak w tej chwili. Wstał od stołu. Chwycił talerz. Cisnął nim w Lindsay. Trafił w jej brzuch. Fasola rozbryzgała się jej po fartuchu.

-Przepraszam-płakała Lindsay.- Naprawdę nie chciałam! On mnie do tego zmusił!

- Nie mam słów. Po prostu nie mam słów. - oświadczył Gerard. - nigdy ci tego nie wybaczę.

Ruszył do holu. Żona biegła za nim, łkając i przepraszając. Odwrócił się i spojrzał w jej twarz. Twarz grzecznej dziewczynki. Nagle poczuł do niej tyle nienawiści i żalu. Miał ochotę ją uderzyć, powstrzymał się jednak.

-To koniec- powiedział. -Koniec. Powiedz Bandit, że ją kocham.

- Kochanie, nie odchodź...- błagała Lindsay.

- Kochaniem możesz nazywać mojego ojca. W końcu to z nim masz dziecko.
Gerard chwycił nierozpakowaną walizkę, kopniakiem otworzył drzwi i wyszedł. Lindsay patrzyła jak otępiala w drzwi. Po chwili otworzyły się.

-Jasna dupa- mruknął Gerard. - zapomniałem swoich komiksów. Wbiegł po schodach na piętro i gdy wrócił, niósł ze sobą stertę komiksów.
-Teraz to naprawdę koniec- powiedział teatralnym głosem. -Do~nie~zobaczenia.

Ponownie wyszedł z domu, obiecując sobie, że nigdy tam nie wróci.
Lał deszcz. Nie padał, lał. Gerard zastanawiał się, skąd wzięło się w chmurach tyle wody. Chyba że to niebo płakało. Co było całkiem możliwe.
Gee wyciągnął komórkę i odszukał numer brata. Odebrał od razu.

- Hej Mikey- powiedział pogodnie.- Chyba mamy problem. Możecie po mnie zawrócić?

.

Gender Gays /Danger Days/- MCROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz