Chapter 26- Get up and go!

405 56 85
                                    

Z głośników dudniła głośna, meksykańska muzyka. Gerard wywijał na stole dziką salsę z Frankiem (któremu to zdecydowanie nie wychodziło, ale kogo by to obchodziło). Podskoki, wymachy, łamańce, aż dziwne, że wszyscy to przeżyli. Ray i Helena tańczyli wolnego poloneza (jedyny taniec, w trakcie którego Ray się nie przewracał), a Mikey z jednorogiem kulturalnie powiedzieli, iż muszą rozładować napięcie związane z przyjęciem i zniknęli w pokoju obok, w wiadomym celu. Blondit przygotowała urodzinowe drinki z whisky oraz ananasem i zaserwowała je wszystkim obecnym.

-Sto lat, Gerard! Dużo wódki, koncertów i wszystkiego, czego zapragniesz. W związku z tym, że już za rok kończysz czterdziechę- rozpoczęła swoją przemowę Blondit- i zaraz dopadnie cię kryzys wieku średniego, musisz się ubezpieczyć. Ogarnąć swoje życie rodzinne (co będzie trudne, zważywszy na to, że twoja żona ma dziecko z twoim ojcem), wszystkie sprawy, bo potem nie będziesz w humorze ich załatwiać. A, i już dziś zadbać o zmianę swojego wizerunku. -dorzuciła, a Gerard aż przestał tańczyć. Akurat podrzucał Franka, który teraz spadł bezwładnie na podłogę z cichym jękiem. -Wcale nie chodzi mi o to, że nie wyglądasz jak bogini seksu, bo wyglądasz jak najlepsza diva świata! Ale każdy lubi zmiany. Zamówiłam dla ciebie prywatnego projektanta mody, który ci w tym pomoże.

-O! Kiedy się z nim spotkam?- zaciekawił się Gerard.

-Dzisiaj. Prawdę mówiąc, zaginął gdzieś w akcji, ale instynkt podpowiada mi, że chyba siedzi w ogrodzie, dendrofil jeden- stwierdziła Blondit. -Musimy iść go poszukać.

Gerard z wielką chęcią ruszył na poszukiwania, ponieważ podjarał się możliwością opracowania swojego look'u. Nie, żeby nie lubił swoich czerwonych włosów, ale na znak manifestu i prowadzenia zupełnie innego życia, niż jeszcze niedawno, wypadałoby się lekko zmienić.

-Ćwir ćwir!- wydzierał się.

-O co ci chodzi?- zapytała Blondit.

-No nie wiem, jak się woła projektantów mody?

-Może po nazwisku?

-SABLEWSKA!!! -krzyknął Gerard, jednak nikt nie przyszedł. Opuścił ręce zrezygnowany. -Nie ma jej tu.

-Bo twoim projektantem nie jest Sablewska, tylko Marylin Manson- odparła Blondit.- No co, musiałam wybrać kogoś szatańskiego!- usprawiedliwiała się, widząc zdumione spojrzenie Gee. -MANSON!!!

Wtedy zobaczyli Mansona przytulającego się do drzewa i szepczącego mu czułe słówka:

-O tak, moje drzewko, moje kochane! O, dziupla! Wiesz co włożę w twoją dziuplę...?

-Wypierdalaj od mojej jodły, pacanie!- wkurzył się Ray i już miał się rzucić na Mansona, kiedy Helka złapała go za ramię.

-Zostaw to drzewo, dokończycie później- zarządziła Blondit. -A tymczasem poznaj swojego dzisiejszego klienta: jest nim Gerard sassy diva Way.

Manson bacznie przyjrzał się Gerardowi. Obszedł go z wszystkich stron, dotknął jego włosów, twarzy, i niebezpiecznie zbliżał się do jego tyłka, kiedy Blondit trzasnęła go w twarz.

-Tylko ja mogę macać jego zgrabne pośladki!- krzyknęła.

-I ja!- wtrącił się Frankie. - Dupa Gerarda jak beton twarda!

-Odstosunkujcie się od mojej dupy!- wkurzył się Gerard. -To co, bawisz się w projektanta, czy nie?- zwrócił się do Mansona.

-Hmmm. Musisz kompletnie zmienić swój wizerunek- stwierdził, mierząc go wzrokiem. -Włosy na biało. Staroświecki strój. Nauczysz się władać mieczami...

-Czy ty chcesz z niego zrobić wiedźmina?- zapytała Blondit.

-No w końcu nosi jego imię- zauważył Manson. -Geralt...

-Nie Geralt, tylko Gerard, głąbie- wtrącił Gee.

-Przez 'r' i 'd', jak 'rozochocona dupa'. - dodał Frankie.

-O co wam dzisiaj chodzi?- Gerard uniósł ręce.- Ale jestem za. Chcę wyglądać zupełnie inaczej!

-W takim razie zapraszam do garderoby- powiedziała Blondit. - Mam tam wszystko.

.

Gender Gays /Danger Days/- MCROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz