Chapter 1- Gravity don't mean too much to me

1.6K 165 59
                                    

-Gravity don't mean too much to Me...

Tłumy wokół sceny szalały. Krzyczeli, śpiewali, odtańczali bezskładne tańce. Gerard naprawdę chciał już zejść ze sceny. Media trąbiły na temat jego sytuacji rodzinnej, i cześciej niż zwykle musiał spławiać ciekawskich reporterów i paparazzi. Ile razy można powtarzać, że to nie jest nic zasługującego na ukazanie światu? Jak zwykle, nikt go nie słuchał.
W pierwszym rzędzie, pod samą sceną bawila się trójka dziewczyn: urocza, niska, blondwłosa, Blondit Mars(oczywiście to nie było jej imię, ale od tak dawna nie nazywano jej normalnie, że sama nie wiedziala, jak się nazywa); druga, wyższa, o białych jak śnieg włosach sięgających pasa i elektryzująco niebieskich oczach, Helena Snickers; ostatnia, drobniutka, o niesamowitej azjatyckiej urodzie i różowych włosach- Anabelle Akise. Wszystkie, jako wielkie fanki zespołu, kupiły bilety na Meet&Greet. Nie mogły się doczekać spotkania z muzykami.

-Run away, run away from there!- na scenie wybuchły płomienie, kiedy Chemicy i fani wykrzyczeli końcowe słowa utworu.

-Dziękuję, dziękuję, byliście wspaniali- Gerard już niemal zapomniał o domowych problemach. Zadowolony, krzyknął jeszcze: -Killjoys, make some noise!

Kiedy tłum zaczął wrzeszczeć, tupać i piszczeć, Blondit, Helena i Anabelle chwyciły się za ręce i przecisnęły w stronę garderoby. Przed wejściem do niej zatrzymał je ochroniarz i poprosił o bilety.

-Tylko uważajcie- poradził, spoglądając na bilety.- Niektórzy po wyjściu ze spotkania z nimi nie mogą dojść do siebie.

Te słowa rozbawiły przyjaciółki. Uważały, że skoro były wcześniej na ich koncertach, to nic je nie zadziwi.

Myliły się.

Anabelle otworzyła drzwi.

Gerard siedział na składanym krześle, popijając wodę kokosową i nadal nucąc piosenki, które grali wcześniej. Mikey polerował swoją gitarę. Ray przeczesywał przed lustrem swoje afro. Bob składał talerze od perkusji.
Cholera, pomyślała Helena. Gdzie Frankie? Nie wróży to dobrze.
Wtem Frank wpadł do pomieszczenia. Był bez koszulki. Na głowie miał różowo- złotą koronę księżniczki. Na ich widok krzyknął:

-Gerard! Mówiłem ci, że wolę ciebie niż jakieś laski.

Widać było, że łyknął coś wysokoprocentowego. Przytulił zaborczo Gerarda. Dziewczyny stały, przyglądając sie temu z otwartymi ustami. W końcu Anabelle wyciągnęła telefon, zrobiła zdjęcie i wstawiła na Instagrama.
Gerard odepchnął Frankiego od siebie. Ten zachwiał się, upadł, a jego korona spadła i potoczyła sie po ziemi. Złapał ją Mikey i zawołał:

- No chodź, Frankie, Frankie.

Iero podbiegł w jego stronę i skoczył na niego z warkotem, usiłując odebrać mu swoją własność.

Gerard rozłożył ręce i zwrócił się do dziewczyn.

- No cóż. To my. Jesteśmy My Chemical Romance. - uścisnął wszystkim po kolei rece.

-Wiemy - powiedziała Blondit.- jesteśmy waszymi najbardziej walniętymi fankami. Byłyśmy już na waszych ośmiu koncertach, ale pierwszy raz spotykamy was bliżej...

-Pierwsze razy są ciężkie- zaczął Gerard.

Frankie oderwał się od Mikeya.

-Nie gadaj, Gee. Nasz pierwszy raz...

-STUL PYSK FRANKIE!

Chłopak cmoknął go w policzek.

-Przecież nie musimy tego ukrywać, kochanie- powiedział teatralnym szeptem.- związki homo są legalne...

-Bo powiem Jordanowi, że go zdradzasz!- zagroził Gee.- a właśnie, gdzie Jordan?

-Zalał się w trzy dupy i chyba śpi w szafie- mruknął Ray. -Sprawdzę.

Otworzył drzwi szafy. Na podłogę wypadł Jordan (Jared) Leto.

-O!- wydusiła Helena.- Skąd wy go...?

- To dziewczyna Frankiego- odparł beznamiętnie Mikey.

- Jak to dziewczyna?- Anabelle wytrzeszczyła oczy.

- Za miesiąc zmienia płeć- wyjaśnił Frank.- pomógł Jaredowi wstać i pocałował go.

Blondit odwróciła się do przyjaciółek.

-Pokomplikowało się. Musimy dać radę z sześcioma. Okej?

Kiwnęły głowami.

- Już!- krzyknęła Blondit. Dach garderoby został przebity na wylot . Wpadł przez niego Doctor Death z butlą gazu. Uderzył nią Gerarda w tył głowy. Gdy upadł, Doctor zawołał:

- Maski!

On i dziewczyny założyli maski ochronne. Helena wyciągnęła puszkę gazu obezwładniającego i otworzyła ją. Garderoba wypełniła się dymem. Chemicy upadli na ziemię krzycząc, aż gaz sparaliżował ich do tego stopnia, że nawet tego nie mogli zrobić.

-Dobra robota, dziewczęta- pochwalił je Dr Death. Przeliczył nieprzytomnych chłopaków.- sześciu? Nie miało być pięciu?

-Skomplikowane- oznajmiła Helena.- Bierzmy ich. Trzeba uciekać.

.

Gender Gays /Danger Days/- MCROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz