Frankie obudził się. Ziewnął głośno, przeciągając się. Oh, co za piękny świat! Drzewka kwitną, słoneczko świeci, ptaszki śpiewają...
O szlag, nie. Poderwał się z ziemi. Pokrywała ją cienka warstwa śniegu. Słońce przesłonięte było wielkimi, granatowymi chmurami, zwiastującymi więcej opadów. Było przeraźliwie zimno... Chwila, co ci wszyscy ludzie robili na tym śniegu?
-Cholera mać, dzisiaj ślub!- krzyknął. Wybudziło to wszystkich.- Szybko! Ślub! Już późno!
Jenny przetarła oczy.
-Frank, jesteś pijany?- zapytała.- Przecież nasz ślub jest za trzy tygodnie...- Nagle sobie coś przypomniała i poderwała się na nogi.-Idioto! Dlaczego dopiero teraz mnie budzisz?! Gdzie moja suknia?
-A mój garnitur?- zawył Frankie.
Blondit, która miała kaca, bo ostro opiła swoje zwycięstwo, wstała z ziemi.
-Zapomniałam ci powiedziec, że nie przyślą ci go. Te typy miały otrzymać dostawę narządów od Helki, a nie dostali. Przykro mi...
-Oh Dżizasie!- ryknął Frankie.- Muszę iść do ślubu nago?
-Zawsze możesz ubrać macho majtki Boba- Gerard poruszył znacząco brwiami.- Ładnie byś wyglądał.
Frank zaczął płakać jak małe dziecko i krzyczeć coś o niesprawiedliwości Dżizasowej.
-Prawdziwe księżniczki nie noszą macho majtek!- darł się.- Chcę moją koronę! Chcę ubrania! Boję się, że ktoś zje mojego kabanosa jak będzie na wierzchu!
-Uspokój się- warknęła na niego Blondit.- Jest za twardy, połamali by sobie na nim zęby. Zresztą, nikt tu nie lubi kabanosów...
-Ja lubię!- wykrzyknął Mikey.
-Cicho siedź- warknęła Blondit. -Nie pomagasz mu.
-No co? Kabanosy są dobre, szczególnie z keczupem...
Frankie był zrozpaczony.
-Jenny, tak w ogóle muszę coś ci wyznać- powiedział.-Bo ten... Ja... Ja cię nie kocham!
Jenny opadła szczęka ze zdumienia.
-JAK TO?!!- zawyła, dopadając do Franka.- Poprosiłeś mnie o rękę!!! Mówiłeś, że chcesz się ze mną ożenić!
-To nie była prawda! Nie byłem do końca świadomy!- Frank złapał się za głowę.- Wiesz, ile heroiny w siebie wtedy wwaliłem?
-Ale mamy razem dziecko!!! Musi mieć ojca!
-To twaróg- zauważył Ray.- Właśnie, gdzie jest ten dzieciak?
Wzrok wszystkich spoczął na jednorogu, który szamał coś białego. I bynajmniej nie był to śnieg.
-Zjada nasze dziecko!- ryknęła Jenny.
-To nie dziecko. To zwykły twaróg, jak zawsze, tylko w kształcie niemowlaka.- wyjaśniła Helena.- Możesz mu urodzić ojca z twarogu, by nie czuł się inny. Cholera, jak tak dalej pójdzie to będziesz mogła sprzedawać twarogowe figurki za grube pieniądze!
Jenny wyglądała, jakby ktoś ją uderzył w głowę.
-To niemożliwe.- powiedziała roztrzęsionym głosem.- Oszukali mnie, banda złodziei, oszustów, kabanosów!Najpierw Frank, teraz to dziecko... Nienawidzę was!
-A wiecie co jest najgorsze? Mamy opłaconego księdza na ślub, kasa pójdzie w błoto!- powiedziała Blondit.
-Jakiego księdza?- zapytał Ray.
CZYTASZ
Gender Gays /Danger Days/- MCR
FanfictionKościół Franka Dżizasa dla obłąkanych Killjoysów Biuro parafialne otwarte: cały czas liczba słów: 26757 [NAPISANE TYLKO I WYŁĄCZNIE DLA ZABAWY I POŚMIANIA SIĘ, NIE BIERZCIE TEGO NA POWAŻNIE]