Następnego poranka mieli już ustalone wszystko. Wyruszą pociągiem ze złota (odporny na wszystko) prosto do azteckiej świątyni Brwi. Kiedy się tam znajdą, zaprowadzą Aszleja do Boga Brwi, a kiedy ten da mu swoje błogosławieństwo, będą mogli odesłać go do domu. Brzmi to dość prosto i banalnie, ale jak wiadomo, ci bohaterowie lubią i potrafią zawsze wszystko spieprzyć, więc będzie trudniej, niż na to wygląda.
Han Solo i Chewbacca postanowili popraktykować swoje nowe hobby. Dlatego z samego rana, kiedy wszyscy wstali, żeby ruszyć na misję, zastali ich, tańczących pogańskie tańce wokół ogniska na podwórku. Oczywiście okazało się, że spalili Jenny, ale coś nie wyszło i nie otrzymali łask bogów (oni chcieli krew dziewic, a Jenny miała w sobie tyle z dziewicy, co i Frank). Han był zawiedziony.
-Coś poszło nie tak.- stwierdził bardzo inteligentnie. -Gdybyśmy wzniecili ogień o 7:06, bo to jakby 6:66, to może coś by z tego wyszło...
-Gdyby Jenny nie straciła żelaznego dziewictwa dawno temu, to może coś by wyszło. Tak to nie ma szans- zauważyła Blondit, która gaśnicą gasiła ognisko i zbierała resztki trupa. Wszyscy się na nią gapili, więc mruknęła- No co? Na zwłokach ładnie rosną kwiatki. Zakopię ją przy petuniach...
Frank został przydzielony do opieki nad Aszlejem (wszyscy wyszli z założenia, że jeżeli go przez przypadek zabije, nie stanie się nic wielkiego). Dostał prawdziwy miecz świetlny Hana, nie to, co tamta podróba. Wcale nie dziwne, że zabił nim Jenny, był bez certyfikatu i generalnie prędzej nadawał się do ścinania drzew, niż walki.
-Teraz mogę wszystko!- krzyknął z entuzjazmem. Wykonywał wymachy i wszyscy uciekali, byle tylko nie dostać tym szitem w głowę. -Mogę poskromić każdego. Strzeżcie się, wrogowie Dżizasa!
-Frank, Dżizasie, ty wielki kutasie, ogarnij się- uspokajał go Gerard. Frank już chciał na niego skoczyć i zaprezentować scenę szczęśliwego Frerarda, ale Gee wolał unikać kontaktu z niebezpiecznym mieczem świetlnym, dlatego uciekł jak najdalej się dało. Oczywiście Iero nie załapał, dlaczego jego wybranej to zrobił i zaczął go gonić po ogródku.
-Debile, pozabijają się, zanim spełnimy naszą misję- mruknęła Blondit, jak zawsze optymistka. Helka wzruszyła ramionami.
-Więcej truchła do opchnięcie do Kazachstanu, to lepiej dla nas. Dostaniemy za nich tyle pieniędzy, że sfinansujemy sobie podróż. -stwierdziła. -I jeszcze starczy na spa i Aqua Park na powrocie!
W końcu zebrali bagaże i władowali się do magicznego pociągu. Wszystko było gotowe. Oczywiście maszynistą został Varg, bo któż by inny miał spełniać tę powinność? Był to jedyny dojrzały członek załogi Brwi, poza tym go wszyscy lubią, dlatego powierzyli mu to zadanie. Wykrzykując wojenne okrzyki ruszył złotą maszyną prosto do świątyni.
Podróż płynęła całkiem miło, może wyłączając Franka, nieustannie rzygającego przez okno (zapomniało mu się wziąć Lokomotiv, sierota). Gerard proponował mu woreczki na te sprawy, ale on go nie słuchał i zapamiętale zwracał wszystko za okno. Raz, kiedy się wychylił, walnął się głową w jakieś przydrożne drzewo i zemdlał, więc nie musieli słuchać jego wywodów o kabanosach i kanapkach z twarogiem.
Han Solo i Chewbacca przeżyli upojne chwile w pociągowej toalecie, do czasu, kiedy ten zasrany (dosłownie) kibel nie usiłował wciągnąć ponętnych pośladków Hana. Ten zaczął się drzeć wpiekłogłosy, więc Frank ocknął się i poczuł w sobie zew bohatera. Wysadził drzwi kopniakiem i na widok nagiego Hana dostał erekcji, że chuj (w końcu czekał na to potajemnie od lat). Gerard odczuł zazdrość i próbował wepchnąć Hana do tej dziury udającej kibel, ostatecznie wypadła przez nią Chewbacca, a Varg nie zamierzał się zatrzymywać. Han rozpaczał, a Frank postanowił go pocieszyć swoim tyłeczkiem (nieszczęśliwy Frerard). Gee zamknął rycerza Jedi w kiblu, a Franka wywlókł i przeleciał w jakimś pustym przedziale (szczęśliwy Frerard).
Aszli całą drogę jęczał, że już chce swoje brwi, wiec Blondit wkurzyła się i narysowała je mu na czole markerem. Purdy był przez chwilę szczęśliwy, ale potem przypomniało mu się, że Endi też mu tak kiedyś zrobił i to bynajmniej nie pomogło. Popłakał się i zaczął udawać oklapniętą bezę, co nieźle mu wychodziło.
Wreszcie się udało. Dotarli pod świątynię. Bez żadnych wypadków, wykolejenia, nic. To było zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Pasażerowie wysiedli z ciapągu i stanęli u wrót świątyni. Blondit zapukała mocno do drzwi.
Kiedy otworzyły się, zobaczyli jednego ze sługusów Boga Brwi. Był to mały człowieczek z brwiami na pół czoła i wielkim uśmiechem na twarzy.
-Czego chcecie, wy nędzne istoty?- zapytał.
-Chcemy uzyskać błogosławieństwo Boga- wyjaśniła Blondit, jako przedstawicielka swojej Drużyny. Ludzik dalej się uśmiechał.
-Nie sądzę, by było to możliwe. Bóg Brwi jest dziś zły. Chce zniszczyć cały świat. Coś jak apokalipsa, rozumiecie.
.
CZYTASZ
Gender Gays /Danger Days/- MCR
FanfictionKościół Franka Dżizasa dla obłąkanych Killjoysów Biuro parafialne otwarte: cały czas liczba słów: 26757 [NAPISANE TYLKO I WYŁĄCZNIE DLA ZABAWY I POŚMIANIA SIĘ, NIE BIERZCIE TEGO NA POWAŻNIE]