Gdyby na miejscu był jakiś komentator sportowy, zapewne zapowiedziałby to tak:"Po prawej, prawiczek Gerard Way z New Jersey (nie mylić z Geraltem z Rivii), może i chuchro, ale diva za dwóch. W lewym narożniku lewak Azazel Azażelek Haribo z Piekła, ale tego sukinsyna znacie. Ruszamy!"
Jednak komentatora nie było, dlatego powiedziała je Helena (skończyła już dzikie harce pod stołem z szanownym Raymondem). Blondit przejrzała wszystko-posiadającą torbę medyczną Helki i wymyśliła konkurencję. Polegała ona na zgadywaniu smaków żelków. Jednak nie były to takie zwykle żelki. Były one naszpikowane różnymi rodzajami alkoholi.
-No co, nie uznaję inne znieczulenia pacjenta, niż schlanie się- powiedziała lekarka, gdy Blondit wysypała żelki z torby.- To bardziej skuteczne niż wszystkie leki.
Azazel przyszykował się i jak prawdziwy rycerz rzucił rękawicę- taką jakby motocyklową, po co mu ona, to nikt nie wie- a Gerard jak drugi prawidziwy rycerz ją przyjął.
-Pojedynek czas zacząć!- obwieściła Blondit. -Jestem sędzią, który sądzi w imię Szatana. Niech giną niewierni Lucyferowi i wodzie święconej-spirytusowi. Do dzieła.
-Proszę, ty pierwszy- zachęcił Azazel. Gerard wziął żelka i włożył go do ust.
-To brandy- powiedział bez wahania. Blondit klasnęła w dłonie.
-Brawo, jednak nie jesteś taką sierotą, jak myślałam- uśmiechnęła się. -Twoja kolej, Azazel.
-Hmmm...- zamyślił się.- Szkocka.
-Szkocka to jest spódnica w kratę, debilu- powiedziała Blondit. Azazel wkurzył się. -No dobra, wiem o co chodzi- dodała szybko. -Idziecie łeb w łeb.
Gerard sięgnął po kolejnego żelka. Obejrzał go ze wszystkich stron i zjadł.
-Szampan- powiedział. -panie i pany, dziś pijemy szampany! Duszkiem, aż będziesz schlany! Lepsze to niż banany!
-Dobra, koniec z poezją na dziś- przerwała mu Blondit i skinęła na Azazela, żeby wziął swoją działkę.
-Oh- zamyślił się. -To chyba... Wytrawne, stare wino, jakieś francuskie...
-Co?- Blondit uderzyła się pięścią w czoło.- To zwykła polska wóda! Najoczywistsza rzecz na świecie! Jak można było się na tym kopnąć!
-Czyli wygrałem?- zapytał Gerard z szerokim uśmiechem na twarzy.
-Tak!- ucieszyła się Blondit i uściskała Gee. Azazel patrzył na nich nienawistnie.
-To było ustawione!- pożalił się.- Wiedzieliście z góry, jaki będzie smak!
-Nie ma różnicy, jaki smak, wystarczy, że daje kopa.-oznajmiła Helena.-Wiem to z doświadczenia.
-A idźcie wszyscy precz do Piekła!- warknął Azazel.
-Jesteśmy w Piekle, idioto- przypomniała Blondit.
-No to do Nieba, niewdzięcznicy!- krzyknął Azazel. Zrobił minę obrażonego dziecka.- Mam tu lepsze dziwki, niż wy, na ziemi!
-Ale my mamy lepszą wódkę- stwierdził Gerard. -A ty masz tylko wytrawne wino. Komu by się chciało ciągle to pić? Czasem trzeba wypić jakąś chorą miksturę, Helka jest specem w tej dziedzinie!
-No i zostałem bez dziwki, znowu!- wkurzył się Azazel. -Pieprzyć waszą wódkę! Pieprzyć was!
-No nie, nas pieprzyć nie będziesz- zauważył Gerard. -Wracamy na ziemię, dość tego balu.
-Blondit!- usłyszeli za sobą głos Lucyfera. -Chodź do nas! Jesteś gościem honorowym!
-A pocałujcie mnie w dupę!- zawołała.
-Bardzo chętnie- ucieszył się Azazel, ale Gee zasłonił Blondit swoim ciałem.
-Nie. Sam się pocałuj w dupę, to może pomyślę, czy się nią z tobą nie podzielić- powiedział. Azazel wyginał się na wszystkie możliwe strony, widocznie próbując pocałować się w dupę, co jednak mu się nie udawało. -Wiejemy do willi- zarządził Gee.
Wszystko poszło gładko (aż dziwne) i po chwili byli już w domu. Z sypialni Mikeya i jednoroga dochodziły dźwięki sugerujące, że chyba próbują począć kolejne dzieciaki. Kiedy weszli do salonu, w samych drzwiach wpadł na nich Frankie i przytulił Gerarda mocno.
-Jak tęskniłem! -wykrzyknął. -Mam dla ciebie prezent urodzinowy!
-Frank, jeśli myślisz o urodzinowym lodziku, to proszę, nie przy nas- powiedziała szybko Blondit. Mina Dżizasa świadczyła o tym, że dokładnie o tym samym pomyślał.
-No dobra, ale mam też inny prezent- oznajmił i sięgnął do kieszeni. Wyjął z niej kilka świstków papieru.- To bilety na koncert Iron Maiden!
-O cholerka! Żelazna dziewica! Czy to jakiś feministyczny zespół?- usłyszeli głos Jenny i po chwili kobieta wpadła do pomieszczenia.
-Wszyscy członkowie tego zespołu to mężczyźni- zauważyła Blondit.
-Co?! Nie godzi się, by mężczyźni okrzykiwali się dziewicami, i to żelaznymi!- wykrzyknęła Jenny i odeszła z dumnie wypiętymi do przodu piersiami.
-Nie godzi się, żeby nie uczcić moich urodzin !- stwierdził Gerard. -Jazda, robimy imprezę!
.
CZYTASZ
Gender Gays /Danger Days/- MCR
FanfictionKościół Franka Dżizasa dla obłąkanych Killjoysów Biuro parafialne otwarte: cały czas liczba słów: 26757 [NAPISANE TYLKO I WYŁĄCZNIE DLA ZABAWY I POŚMIANIA SIĘ, NIE BIERZCIE TEGO NA POWAŻNIE]