Rozdział 4

9.6K 350 13
                                    

Wstałam w bardzo dobry humorze. Ubrałam legginsy i długą bluzę z rękawem. W końcu pada. Zrobiło się chłodniej to jak manna z nieba. Maks pojechał do Magdy, a mama musiała pojechać do miasta. Zostałam z Łukaszem. On i tak prawie cały czas śpi, to mam czas dla siebie. Teraz siedzę przed telewizorem i zajadam się słodyczami. Cukierkami, czekoladą. Wszystkim co znalazłam w domu. 

Nagle słyszę jak dzwoni dzwonek do drzwi. Wstaję. Otrzepuję się i idę otworzyć. W progu stoi Wiktor. Co on tu robi?

– Cześć...

– Cześć, wejdź... – zapraszam go do środka. Wchodzi. – Co ty to robisz? – pytam.

– Przepraszam, że tak niespodziewanie przychodzę do Ciebie...

– Wejdź dalej. Nie będziemy rozmawiać w korytarzu.

Udajemy się do salonu. Pokazuję dłonią, żeby usiadł na sofie. 

Niespodziewanie Łukasz zaczyna płakać. Podchodzę do wózka i biorę brzdąca na ręce. 

– Przepraszam, że pytam, ale to twoje dziecko? – pyta niepewnie. No nieźle! Chcę mi się śmiać.

– Tak. Postanowiłam zostać nastoletnią matką – mówię sarkastycznie. 

– Ja nic do tego nie mam, więc nie...

– Żartuję – przerywam mu, śmiejąc się.

– Uff – oddycha z ulgą i również zaczyna się śmiać.

– To mój brat Łukasz. On jest jedynym moim mężczyzną – całuję go w czoło. Nic nie odpowiada tylko uśmiecha się. Jest ubrany w czarne jeansy, biały T-shitr opinający i addiasy. Włosy ma zaczesane do tył, ale grzywka lekko mu opada na czoło.

– To co się stało, że przybywasz do mojego domu z wizytą? – pytam, chodząc po salonie z małym.

– Chciałem się jeszcze raz przeprosić za wczoraj. Źle postąpiłem. Cholernie źle, ale...

– Ale? – spoglądam na niego, pytająco.

– Ale i tak wiem, że nie będziesz ze mną. – Chcę coś powiedzieć ale on pokazuje ręką, że nie. – Wiem prawie wszystko o tobie. Oczywiście od Konstancji. Zaczęliśmy pisać na fejsie przypadkowo, ona Cię opisała i tak jakoś mi się spodobałaś. Wiem, że jesteś bardzo utalentowana, wysportowana...

– Talentem na przykład jest pływanie. Ja tego nie posiadam – mówię rozbawiona.

– A ja nie umiem grać na instrumencie i co?

– Bez tego można żyć.

– Być może. 

– A gdzie mieszkasz? – pytam zaciekawiona. 

– Mam tu babcię. Nie mogłem w to uwierzyć, że Ciebie tu znajdę. Teraz żałuję, że tak rzadko tu przyjeżdżałem. 

– Nie masz czego. Tutaj nic nie ma. Serio. Kościół, szkoła, apteka, plac zabaw no i jeziorko z pomostem. Nic więcej. N-o-r-a.

– W Warszawie nie jest o wiele lepiej – śmieje się.

– Jest. Są kina, galerie... – argumentuję. 

– No są, ale codziennie ta być chyba nie chodziła, prawda?

– No i co z tego? – uśmiecham się lekko. – Ważne, że są.

– Okay, ja będę się zbierał. Przepraszam jeszcze raz – kieruję się do wyjścia. – A zapomniałbym – odwraca się. – Zadzwoń do Konstancji jest w całkowitej rozsypce po wczoraj. Cześć.

Nieoczekiwana miłość - KorektaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz