Rozdział 18

4.7K 252 4
                                    


-Czyli masz 19 lat i chodzisz do liceum? - pyta tata.

Siedzimy wszyscy razem przy stole w małej jadalni. Wiktor jest mega zdenerwowany, Maks się śmieje po nosem, mama uśmiechnięta jak zawsze, Łukasz rozwala swoje jedzenie, a tata... Przygląda się bacznie mojego przyjacielowi z myślą, czy nie dać go na ostrzał. A ja? Siedzę smutna, ale nie okazuję tego, przynajmniej próbuję.

-Tak. Tak w zasadzie skończyłem już szkołę, teraz będę pisał tylko maturę - odpowiada w końcu.

-Wiesz kim chcesz zostać w przyszłości? - pyta, biorąc kęs jedzenia.

-Yy.. Na pewno coś związane z anglistyką.

-Czyli tłumacz? - Kiedy skończy się to przesłuchanie? Siedzimy tu od 10 minut i tylko tata zadaje pytania.

-Nie koniecznie...

-O, a mo...

-Kochanie, może wystarczy już? - pyta rozbawiona mama. - Już Wiktor nie będzie chciał do nas przychodzić, bo będzie się czuł jakby szedł na ścięcie.. - Mama wstaje i zaczyna zbierać talerze.

-Nic się nie dzieje - wypowiada speszony.

-To my pójdziemy gdzieś - oznajmiam pośpiesznie i wstaję od stołu, pociągając przyjaciela za rękę.

- Miło mi pana poznać - mówi przyjaźnie. Wychodzimy na korytarz i zatrzymuję się.

-Ej poczekaj. Muszę ściągnąć tą bluzę, bo się ugotuję...

- Okay, poczekam na zewnątrz. - Szybko wbiegam na górę. Przebieram bluzę na letnią bluzkę z krótkim rękawem i zabieram telefon. Zbiegam na dół. i jak najszybciej wychodzę. Kiedy jestem już za zewnątrz, zauważam go, opierającego się o czarne BMV.

Chyba widziałam gdzieś ten samochód. Pierwszy raz do mnie nim przyjechał. Nie dawno zrobił prawo jazdy. Ale czym ja się przejmuje? Wiele ludzi na ma takie same auto, markę, czy model.

- Jestem! - Krzyczę entuzjastycznie.  A chłopak odrywa wzrok od telefonu i spogląda na mnie. Na jego twarzy pojawia się duży uśmiech. - To co? Zabierzesz mnie gdzieś tym cackiem? - Wskazuję palcem.

- Jak sobie tylko życzysz. - Pochodzi i przytula mnie mocno, przy okazji mnie podnosząc.

- Puść. Ściskasz mnie. - Śmieję się. - I udusisz przez niedobór powietrza...

- Trzymam w ramionach najcenniejszy skarb - Odpowiada roześmiany i całuje we włosy.

W końcu mnie opuszcza. Czuję jak puszczam buraka. Jak on zawstydza dziewczyny!

Podchodzi do drzwi pasażera i otwiera mi. Szarmancki jak zawsze. Siadam zadowolona do auta i rozsiadam się wygodnie. Zapinam pasy, a po chwili na miejsce kierowcy siada Wiktor i robi te same czynności. Odpala  w końcu auto i zaczyna jechać. Bez pytania włączam radio , w którym leci jedna z moich ulubionych piosenek.

-I keep going to the river to pray.'Cause I need, something that can wash all the pain.

And at most, I'm sleeping all these demons away.But your ghost, the ghost of you it keeps me awake.- Zaczynam wesoło śpiewać.

- Umiesz śpiewać? - pyta zaskoczony przyjaciel. Kiwam lekko głowo znowu zawstydzona.

- Jeśli chcesz to nie muszę.. Tak mi się wyrwało.

- Śpiewaj! Pośpiewamy razem!

- I keep going to the river to pray

'Cause I need, something that can wash all the painAnd at most, I'm sleeping all these demons awayBut your ghost, the ghost of you it keeps me awake(x2)Each time that I think you go.I turn around and you're creeping in.And I let you under my skin.'Cause I love living innocent.Boy you never told me.True love was going to hur.tTrue pain that I don't deserve.Truth is that I never learn.

 W duecie świetnie to nam wychodzi. Chociaż muszę przyznać, że śpiewa beznadziejnie.

Całe popołudnie i wczesny wieczór spędziłam z Wiktorem. Byliśmy w kinie na zjawiskowej komedii. Uśmiałam się do łez, a on razem ze mną. Później wybraliśmy na spacer po Warszawie. Trzymał mnie za rękę i przytulał. Naprawdę było świetnie. Choć na chwilę dał mi zapomnieć o Dawidzie. Po wszystkim odwiózł mnie do domu.

Teraz idę w stronę jeziora. Nie mogę spać. Jest dobrze po północy. Dzisiejsze wydarzenia dały swoje znaki. Z bólem serca będę spoglądać na Dawida, bo to na pewno nieuniknione. Otulam się ciasno ramionami. Zbliżając się do miejsca, które razem z Konsti nazywamy naszą "kryjówką i oazę spokoju". Słyszę kolejny raz brzdęk gitary. Teraz nie stchórzę. Podejdę.

Po kilku metrach stoję na początku pomostu. Na samym końcu siedzi postać chłopaka w kapturze z gitarą. Śpiewa coś pod nosem. Z lekkim strachem zaczynam iść bardzo powoli, jednak jedna z desek skrzypi. Chłopka drga i się odwraca w  moją stronę. 

Nie wierzę. W blasku księżyca widzę, jak jego brązowe tęczówki spoglądają na mnie. Jest w szoku. Tak samo jak ja.

- Cześć.- W końcu przerywam ciszę.

- Cześć - odpowiada pod nosem i odwraca się z powrotem. Podchodzę do niego i siadam.

- Ty też nie możesz spać?

- Tak jakby - mówi przybity.

- Coś się stało?- pytam troskliwie. Wróć. czy ja właśnie... Nie...

- Nic, tylko nie mogę spać. Teraz jakiś taki czas mam. - Spogląda na mnie i uśmiecha się. Sama nie mogę oprzeć się temu i odwzajemniam uśmiech.

- A ty... Grasz? - Szczerze jestem bardzo zaskoczona. Czyta książki, jest sportowcem, gra na instrumencie ...

- Na to wygląda - odpowiada drętwo, ale potem zaczyna się śmiać. Szturcham go w ramię.

- Drań. - Wystawiam mu język.

- A ty. Co cię tu sprowadza do mojej tajemniczej kryjówki? - Odkłada gitarę na bok i kładzie się tak, że tylko łokciami się podpiera.

- Twojej? - pytam zaskoczona. - To raczej moja - odpowiadam stanowczo.

- No nie powiedziałbym ...

- Czasami mam ochotę ciebie i siebie zabić.

- Teraz?

- Teraz. - Śmieje się.

- Jaką metodą?

- Utopienie.

- Wiesz...- Podciąga się i teraz siedzi po turecku.- Ja umiem pływać. Nie udałoby ci się.

- Chodzi o mnie. Ze mną byłoby łatwo.

- Nie udałoby Ci się..- mówi przekonująco.

- Dlaczego?- Podnoszę prawą brew.

- Chcąc czy nie, jesteś teraz ze mną tutaj i musiałbym cię uratować.

- Och, czyli wybawiciel?

- No tak jakby. - Obydwoje wybuchamy głośnym śmiechem.

- Jesteś nieobliczalny!

- Zapomniałaś dodać "I zajebiście seksowny"

- Zero skromności.

- Być może. - Bierze do ręki swoją gitarę. Ja natomiast otulam się rękoma

- I co. Śpiewasz też?

- Zajebiście. Zimno Ci? - pyta, ściągając swoją bluzę.

- Nie. - Zaprzeczam, choć w sumie noc nie jest rewelacyjnie ciepła.

- Masz. - Rzucam mi na twarz. Wystawiam mu środkowy palec, ale przyjmuje gest i zakładam jego ubranie na swoja bluzkę.

- To nie będzie moja wina, gdy się rozchorujesz - argumentuję.

- Jak możesz. Ja ci ratuję życie, a ty takim czymś mi się odwdzięczasz? - próbuje być poważny, ale rozbawienie idzie górą.

- Wybacz, dla ciebie jestem bezduszną suką.

- No, a ja skurwysynem. Taka jest kolej rzeczy.

Nieoczekiwana miłość - KorektaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz