Bagna

1.9K 155 10
                                    

   Statek zatrząsnął się tak bardzo podczas lądowania, że Haru instynktownie złapał mnie, abym czasem nie upadła. Na twarzy widniał mu znowu ten łobuzerski uśmiech. Szybko wyszarpnęłam się z jego nie mniej silnego uścisku i w towarzystwie reszty przedstawicieli Ruch Oporu wyszłam po rozłożonych, stromych schodach. Najchętniej zeskoczyłabym z nich, żeby tylko odejść od tych wszystkich ludzi. Etykieta jednak nakazywała mi ślamazarne przepychanie się.

   "A ja narzekałam na to, że jestem samotna?"

   Kiedy tylko wraz z tłumem wylałam się do ogromnego hangaru, pełnego ubranych w pilocie uniformy ludzi, odetchnęłam z ulgą. Mnóstwo miejsca aby oddalić się od innych Jedi. Muszę wydostać się na zewnątrz.

   - Mistrzu Kahri? - spytałam odnalazłszy mężczyznę. Rozmawiał właśnie z nieznanym mi osobnikiem o zielonkawym zabarwieniu skóry i długich, elfickich uszach. Na czole widniały złote tatuaże.

   - Tak, mój młody padawanie?

   - Czy mogłabym wyjść na zewnątrz? - Widząc jego niezdecydowanie szybko dodałam.- Potrzebuję trochę świeżego powietrza i medytacji.

   - Powiadasz, że medytacji? - Zmarszczył brwi.

   - Tak, Mistrzu, podróż źle na mnie wpłynęła. Jeszcze tamte zdarzenia...

   - Dobrze, idź, Jorin. Uważaj tylko na siebie!

   - Dziękuję, Mistrzu Kahri. - Skłoniłam się nisko i odeszłam w kierunku spodziewanego się przeze mnie wyjścia.

***

   Stojąc na powierzchni wzięłam głęboki oddech. Maroen była typową bagienną planetą. Gdzie tylko nie spojrzeć, rozciągały się małe bądź duże stawy o smolistej barwie. Ciemną toń oświetlał blask jednego z trzech srebrnych księżyców. Tafla wody porośnięta kudzem i wysokim sitowiem milczała złowrogo. Guzowate tarczki aligatora pruły bezszelestnie i groźnie, marszcząc jedynie odmęty zdradliwej topieli.

   Lekki, wilgotny wiatr poruszał powietrzem, jakby był tylko delikatnym i cichym westchnieniem tajemniczej istoty.

   Moje stopy ostrożnie stąpały po zdradliwym gruncie pomiędzy bajorami. Czułam się w swoim żywiole. Nie chciałam wracać. Wolałam zostać tu i wsłuchiwać się w maroeńską muzykę, składającą się z bzyczenia komarów, rechotu żab, kapania wody i huczenia sów.

   Znalazłszy rozłożystą płaczącą wierzbę uśmiechnęłam się do samej siebie. Zawsze Mistrz Kahri mawiał, że to właśnie te rośliny potrafią odpowiedzieć na wszystkie pytania oraz zdradzić, jak i dotrzymać tajemnicy.

   Wspięłam się na drzewo i usiadłam na klęczkach. Długie gałązki o malutkich, drobnych listach muskały głęboką wodę. Spojrzałam na swoje falujące odbicie. Wpatrywała się we mnie dziewczyna, a może nawet i młoda kobieta o delikatnych rysach twarzy, przez co nie wydawała się groźna. Jedynie cienka, zaczerwieniona i wciąż popuchnięta pręga zdobiąca jej policzek nadawała jej drapieżności. Ciemne brązowe włosy opadały splecione w dziwnym, skomplikowanym warkoczu na odsłonięty przez lnianą szatę obojczyk. Po jej ustach błąkał się nieśmiały, pełen smutku uśmiech. Szare oczy błyszczały w świetlne księżyca.

   Był nów. Świeciło niczym słońce w dzień.

   - Co się ze mną dzieje? - spytałam cicho. - Dlaczego o nim śniłam? Co ten sen miał oznaczać?

   Odpowiadała mi cisza. Jedynie szum liści i kręgi na wodzie dawały mi znak, abym mówiła dalej.

   - On jest... - szukałam słowa - Dwa różne światy... Ciemna i Jasna Strona Mocy. Tak samo, jak ogień i woda albo... Jedi i Sith... Pałam przecież do niego jedynie nienawiścią! - Schowałam twarz w dłoniach, jednak z moich oczu nie popłynęły łzy.

   Potrafiłam sucho szlochać, być smutna, ale nigdy nie płakałam. W każdym razie nigdy, odkąd moi rodzice zginęli. Wtedy powiedziałam sobie, że już do końca świata nie uronię nawet jednej słonej łezki. Musiałam być twarda. Nawet, kiedy podczas jednego z pierwszych treningów rozcięłam nogę tak mocno, że trzeba było zszywać na żywca bez choćby kropli znieczulenia. Nawet wtedy, kiedy miałam w ręku niedawno narodzone dziecko, które matka zbiła na moich oczach tak bardzo, że jego malutkie serce stanęło. Nawet, kiedy blazter strzelił w moje ramię.

   Wiatr zaszumiał głośniej w gałęziach wierzby, która wydała z siebie cichy jęk, uginając się pod jego naciskiem. Objęłam mocniej konar drzewa aby nie spaść w niskie fale niebezpiecznej wody. W głowie usłyszałam aksamitny szept:

  "Znalazłem cię, mała Jedi".

   Przełknęłam głośno ślinę i odwróciłam się. Za mną nikogo nie było. Jedynie bagienny królik buszował w wysokiej za kolana trawie.

  "Bardzo śmieszne, wyobraźnio - prychnęłam, kręcąc głową".

   Odwróciłam się z powrotem patrząc na ciemną i tajemniczą wodę. Coś jednak się poruszyło. W blasku księżyca błysnęły srebrne zdobienia hebanowej maski...


ZakazaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz