Darth Mądry

1.2K 115 13
                                    

   - Trzymaj wyżej ten miecz! - krzyczał Kylo.

   Od tamtej feralnej nocy minęło dokładnie pięć dni. Oboje zachowywaliśmy się, jakby nic się między nami nie wydarzyło. Może rzeczywiście nic nie zaszło? Nasze stosunki stały się chłodne jak powietrze na Duro i oschłe niczym piasek na Tatooine. Mówiliśmy między sobą tylko tyle, ile musieliśmy i do ilu byliśmy zmuszeni przez naszego wspólnego przyjaciela - Chissisa - który ewidentnie wyczuł, że między nami jest coś nie tak. Kiedy jednak nie było go w pobliżu, unikaliśmy się wzajemnie...

   - No weź, Jorin, szybciej!

   Codzienne treningi. Myślałam, że ten pierwszy był taki męczący i wymagający niebywałej kondycji, a już szczególnie ta okropna deska, z którą nie mogłam się pogodzić. Myliłam się i to bardzo. Od następnego poranka musiałam budzić się, najpóźniej, o świcie, biec kilka kilometrów po trawiastych wzgórzach Santro, walczyć w ręcz na, ulubionym chyba przez chłopaka, torze, ćwiczyć walkę mieczem. Żadnej medytacji jak było u Kahriego. Teraz liczyło się tylko to, aby nauczyć mnie, jak najbrutalniejszych sposobów zabijania, unikania śmierci i lisiego sprytu.

   - Skup się!

   Straciwszy równowagę, przewróciłam się na zimną ziemię. Dyszałam ciężko. Cała zlana byłam potem od kilkuminutowej walki. Trzymałam przed sobą swój miecz świetlny o charakterystycznym fioletowo-czarnym ostrzem.

   - Skończ z nią, Camalo - jęknął, zmęczony patrzeniem na moją nieporadność, Kylo.

   Stojący nade mną mężczyzna uśmiechnął się szeroko, ukazując swoje białe jak śnieg kły. Jego czerwony laser syczał nieprzyjemnie tuż przede mną. Od kilku dni walki przeprowadzałam z Chissem,  nie z moim "mistrzem".

   - No dajesz, mały - zasyczałam i przewróciłam oczami.

   Czerwonooki uniósł wyżej miecz i już miał nim pchnąć we mnie, kiedy to przewróciłam się na lewy bok i z całych sił kopnęłam w łydki przeciwnika, podcinając go. Camalo opadł twarzą prosto w mokrą trawę. Zdziwiony upuścił miecz, który przetoczył się metr od niego. Szybko usiadłam na nim, przygniatając kolanami jego dłonie aby nie mógł tak łatwo przyciągnąć swojej broni i abym ja zyskała kilka cennych sekund czasu na dalsze działanie.

   Kantem dłoni uderzyłam mocno i szybko w potylicę mężczyzny, a kiedy to nic nie dało zrobiłam to jeszcze raz. Czerwonooki próbował się podnieść. Spanikowana chwyciłam z powrotem za swoje ostrze i przystawiłam mu je tuż obok szyi. Każdy jego ruch wiązał się z pewnym odcięciem głowy.

   Wygrałam.

   - W końcu ci się udało. - Rozległ się chrapliwy głos trenera.

   Uniosłam głowę. Twarz Bena była jak z kamienia, nie ukazywała żadnych uczuć. Jedynie czarne niczym noc oczy jaśniały dumą i pewną, niezrozumiałą dla mnie, radością. Mimo to starał się być jak najbardziej oschły i obojętny.

   - Mimo to, mogłaś to zrobić dużo szybciej - zganił mnie. - Ale i tak widać jakiś postęp. Może tak szybko cię nie zabiją...

   - Wielkie dzięki za wiarę we mnie - mruknęłam złażąc z Camalo.

   Mężczyzna stanął przy nas, trzymając się za głowę, gdzie dwukrotnie mu przyłożyłam. Krzywił się, rozmasowując obolałe miejsce.

   - Jak dla mnie, to byłaś całkiem niezła. - Uśmiechnął się nieco krzywo. - Zaskoczyłaś mnie, a to jest najważniejsze.

   Odwróciłam się od mężczyzn i ruszyłam bez słowa wyjaśnienia, w kierunku wejścia na zamieszkałą przeze mnie wieżę. Oczy zaczynały mi się kleić pomimo tego, że słońce nie zaszło jeszcze za horyzontem. Czułam gdzieś w środku radość tryumfu, że pierwszy raz to nie ja wylądowałam rozbrojona na ziemi. Muszę przyznać, że było to naprawdę niesamowite uczucie.

ZakazaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz