Prawda o mnie

513 50 19
                                    

   Wyobrażałam sobie Reen na wiele różnych sposobów.

   Jako wysokiego Mandalorianina o niemiłym wyrazie twarzy, kamiennych rysach i oczach pełnych wrogości.

   Albo jako Twi'leka z długimi, niemalże szlachetnymi lekku, oliwkową skórą i blasterem w ręce.

   Lub jeszcze jako wrednego ale dobrze latającego Duga.

   Wszystkiego poza tym, co zobaczyłam.

***

   Ujęłam mocniej drążek. Woda skapywała z niego powoli. Szorowałam pokład jak najlepiej umiałam - taka była bowiem umowa. Chciałam się z niej wywiązać. Reen nawet nie wiedziała, jak dużo dla mnie robi, jak bardzo się naraża.

   Ben zapewne zaczął mnie szukać. Nie odpuści wraz z Laro. Zbyt silna przyjaźń nas łączyła.

   Zbyt silna, abym mogła ich dalej narażać.

   Najpierw straciłam Camalo, potem prawie Perry'iego, później Marim. Być może Kahri i Haru także nie żyli.

   Musiałam sama znaleźć kryształ. Sama zbudować miecz. Sama zmierzyć się ze Snoke'iem. Sama go pokonać. I przede wszystkim:

   Sama zginąć.

   Zanurzyłam mop w wiadrze. Woda była już mętna. Ostatni raz przejechałam nim po podłodze, zmywając ten przeklęty brud. Hemings nigdy by nie pozwolił na to, aby jakikolwiek statek był aż tak zaniedbany. Dostałby białej gorączki, widząc ten frachtowiec, którym udawałam się właśnie na Esfanie.

   Odłożyłam kij i spojrzałam na swoje czerwone ręce. Nie było źle. Ile to razy  przez ostatnie dni mdlałam z powodu ran? Takie maleńkie odciski wcale nie były nie do zniesienia.

   Spojrzałam na drzwi. Ich mechanizm się zacinał. Zostały lekko uchylone, zostawiając niewielką szparkę.

   Machnęłam ręką.

   Nikt nie zwracał tutaj na mnie uwagi. Już zapomniałam, jak to jest być zwykłą, szara myszką, kimś niewyróżniającym się w tłumie.

    Było to wspaniałe uczucie.

   Usiadłam na podłodze. Oparłam zmęczone plecy o chłodną, wibrującą od silników ścianę. Westchnęłam. Od tak dawna nie odpoczywałam. Nie miałam czasu jeść i spać, chyba, że mdlałam.

   To było jednak co innego.

   Czerń snu różni się od czerni bezsilności. Ta pierwsza syci, dodaje sił. Ta druga natomiast otępia, dezorientuje i ciągnie w swoją otchłań, nie zważając na twoje protesty.

   Ujęłam srebrny naszyjnik. Powoli przewracałam go pomiędzy odrętwiałymi palcami. Czułam jego Moc. Bo wszystko ją posiadało. Każdy stworzony przedmiot. Każda żyjącą istota. Nawet zwykły mop. Bo to właśnie Moc decydowała o nas, a my o niej. Tylko nieliczni byli na nią wrażliwsi, potrafili ją ujarzmić i się nią posługiwać.

   To byliśmy my - Rycerze Jedi, a także oni - Mroczni Sithowie i Renowie.

   Wszechświat zawsze był przepełniony złem. Bo bez zła nie byłoby dobra, tak jak bez bieli czerni, lub bez śmierci życia.

   Spojrzałam w bok. Tuż koło mnie leżała torba Marim. Wyczuwałam w niej wielką siłę. Wiedziałam co, tak nie emanuje. Byłam przecież tak z tym związana.

   Wyciągnęłam przed siebie dłoń. Rozczapierzyłam palce. Napięłam mięśnie. Skupiłam się. Czułam, jak coś próbuje rozsadzić mi głowę od środka. Powoli ale wytrwale.

ZakazaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz