Wino

842 70 21
                                    

   - Chyba was Vather zza grobu opętał! - krzyczała Marim. - Nie pokażę się w tym nikomu! Nikomu! Bierz te łapy, inaczej ci je utnę! - groziła.

   Spojrzałam w odbicie lustra, ignorując wrzaski kobiety. Trwały one od dobrych kilkudziesięciu minut. Kto w końcu miał zostać księżniczkami? My. Co robiła męska część "drużyny"? Kompletnie nic. A przynajmniej nie musiała się stroić.

   - Jak ja mam w tym niby walczyć? - wykłócała się wróżbitka. - Ja się w tym nawet ruszać nie mogę!

   W tle słychać było chichot pilota.

   - Taki jesteś radosny? To może się zamienimy? Wolę latać tą kupą złomu! Ciekawe jak byś wyglądał w tej sukni, kochasiu?

   Przewróciłam oczami, słysząc tę kłótnię. Hemings i Zabrac'ka byli niczym ogień i woda - dwa różne światy, cele, zachowania.

   Stałam pośrodku pokoju, naprzeciw lustra, które znowu pokryła warstwa kurzu. Mimo to dostrzegałam w jego tafli swoje odbicie. Szare, stalowe oczy. Rozpuszczone, przeczesane w końcu brązowe włosy, które opadały lokami i falami na ramiona. Ubrana w długą, sięgającą ziemi, suknię o białym, niczym śnieg kolorze. Jedwab był miękki i miły w dotyku. Długie rękawy wyszywane jeszcze koronką, ukrywały moje na bawione przez lata blizny. Na szyi zawiesiłam medalion Camalo - dzięki niemu czułam się jakby nadal przy mnie był.

   Mimo stroju, pod jego spodem nadal miałam ubrane swoje spodnie oraz miękkie buty. Pomiędzy materiałami tkwiła rękojeść miecza - nie pożegnam się już z nim, nigdy.

   - Czy chociaż ty jesteś gotowa? - spytał zmęczony głos Hemingsa zza drzwi.

   - Co jeśli powiem, że nie mam zamiaru w tym wyjść? - Zaśmiałam się, podchodząc do wyjścia.

   Kiedy wyszłam na korytarz, pilot  zagwizdał przeciągle na mój widok. Po jego stroju, który się nie zmienił, wiedziałam, że zostaje na Almie Caroo.

   - Gdzie jest Marim? - spytałam, rozglądając się wokół.

   - Właśnie tutaj, Jorin - odezwała się.

   Spojrzałam w jej kierunku. Ubrana była w szkarłatną, komponującą się z jej zaczerwienionymi guzkami, suknię. Pomiędzy czarnymi falbanami spódnicy zauważyłam srebrny połysk miecza - nie tylko ja nie chciałam się z nim rozstawać. Gorset opinał jej talię, uniemożliwiając chyba oddychanie. Na czole zawiązała czarną tasiemkę. W oczach widziałam poczucie hańby, jak i gniewu.

   - Na czym polega przekazanie Beskaru? - zagadnęłam.

   - Beskaru? - wtrącił Hemings.

   - Żelaza mandaloriańskiego - wyjaśniłam.

   - Co rok jest to co innego. W każdym razie, zawsze wygląda to nieco inaczej. Prowadzący uroczystość wymyśla sobie jakąś konkurencję...

   - I ten co ją wygra, otrzymuje jako nagrodę żelazo mandaloriańskie.

   - Dokładnie. - Uśmiechnęła się krzywo.

   - Skąd wy macie, tak swoją drogą, te ubrania? - zwróciłam się do pilota.

   - Alma Caroo posiada wiele różnych, z pozoru nieprzydatnych, rzeczy. - Uśmiechnął się chytrze.

   - W tym królewskie suknie? - Zmarszczyłam zabawnie brwi.

   - Jest to podstawa ratunkowa! - Udawał oburzenie. - W każdym razie, nie masz na co narzekać.

   - Więc... idziemy? - Odwróciłam się do Zabrac'ki.

ZakazaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz