Pomoc

496 55 15
                                    


   Przedzierałam się przez gęsty, przepełniony mrokiem las, pocierając co chwilę zesztywniałe od mrozu ramiona. Mój przyspieszony oddech parował na zimnie, tworząc gęste, białe obłoki. Co kilka kroków pod moimi stopami łamały się suche, jak wiór, zmarznięte gałązki, wypełniając głuchą ciszę swoimi trzaskami. Jedynymi innymi dźwiękami, jakie mi towarzyszyły, był zawodzący szum wiatru w igłach wysokich drzew oraz głośne bicie serca, próbującego wyskoczyć mi z piersi.

   - Nie powinnaś tego robić - odezwałam się sama do siebie, szczękając zębami. - A co innego miałam uczynić? - odpowiedziałam, jakbym prowadziła z kimś dyskusję. - Narażać ich wszystkich? Zbyt dużo już straciłam. - Pokręciłam głową. - Jesteś samolubną egoistką. Oni chcą ci pomóc... Sama jesteś samolubna! - warknęłam. - Starasz się mnie podpuścić do zawrócenia? Chronię cię przed zamarznięciem na jakimś odludziu. Nie wrócę! - Omalże nie krzyknęłam, lecz po chwili dodałam ciszej. - Postanowiłam. Zdradziłam po raz kolejny kogoś. Nie zdradziłaś... A co niby właśnie robię? Idziesz poszukać frachtowca, a nie idzie ci to najlepiej... Myślisz, że to prawda? - spytałam nieśmiało - O Mistrzu Kahrim? Wychowywał mnie. Uważam go za jedną z ważniejszych osób w moim życiu. Dlaczego nikt go nie widział? Może jest na Zahir? Nie, Tasmir mówił, że niedługo się przekonam. Może to właśnie przed nim ostrzegał cię Camalo? Tasmir może wiedzieć więcej niż ci się wydaje... Być może miał tylko wizję? Nic nieznaczącą wizję? Nie wierzysz w to. - Znowu pokręciłam głową, nadal podążając naprzód. - I żałujesz, że zostawiłaś tam Perry'iego. Wiesz, że może mu się tam coś złego stać. A co miałam zrobić? Dajrs go prawie zabił! Tasmir natomiast był medykiem samej Rey. Ufała mu. Ale ty nie ufasz już nikomu - szepnęłam. - A szczególnie tobie...

   Postąpiłam krok do przodu. Ten sami jaki wykonywałam od ponad godziny, a może nawet dwóch. Czas tutaj całkiem inaczej płynął. Identyczny jaki robiłam w życiu. Ten jednak był nieroztropny.

   Poślizgnęłam się na zmarzniętej wiecznym lodem ziemi. Straciłam równowagę i runęłam w dół. Czułam jak podczas upadku rozchodzi się ból po całej mojej kości ogonowej. Jak promieniuje w każdą stronę, pali żywym, rozdzierającym i będącym nie do wytrzymania ogniem. Leciałam dalej w dół. Sosnowe igliwie wbijało się w moją skórę i wplątywało w rozczochrane włosy. Nieco lepka, brunatna glina przylepiła mi się do twarzy.

   Drzewo zatrzymało mnie przed dalszym spadaniem. Uderzyłam o nie plecami. Czułam jak szorstka kora wbija się w moje obolałe, jeszcze po walce z Zillo, ciało. Jęknęłam cicho i próbowałam wstać. Oparłam się na dłoniach i uniosłam na tyle, aby móc usiąść. Oparłam się o felerne drzewo i splunęłam na bok mieszaniną krwi oraz śliny. Otarłam wysuszone usta rękawem podartej koszuli. Oparłszy głowę o sosnę, przymknęłam powieki. Oddychałam ciężko. Było mi coraz zimnej. Palce w dłoniach przybrały już wiary kolor.

   - Nadal nie chcesz wracać? - Rozległ się mój głos w tej bezdennej ciszy. - Nie, nie mogę nawet. Chcesz uciekać? Całe życie uciekać? Nie uciekam. Uciekasz nawet od osób, które kochasz. Nie ma takich osób. Poza tym nie wiem nawet co to znaczy. A Ben? - Zawahałam się. - Jego już nie ma. Tyle razy prosiłam, aby wrócił. Kylo jednak już go pochłonął. Jest w nim resztka dobra - przekonywałam siebie samą. - Resztka może nie wystarczyć.

   Spojrzałam jeszcze raz na swoje dłonie i wzdrygnęłam się na ich widok. Zgięłam je kilkukrotnie, zagryzając z bólu wargę. Otworzyłam przewieszoną przez ramię torbę. Miałam nadzieję, że może znajdę w niej coś, dzięki czemu nie zamarznę. W głębi duszy wiedziałam jednak, że to niemożliwe.

   Trzęsącymi się rękoma przebierałam wśród różnorakich, pomiętych i zżółkłych przez czas papierów. Dotknęłam zwoju Marim, który tak często jej towarzyszył, jej zapiski na spłowiałych, wytartych już kartkach oraz pliki kredytów, dzięki którym być może udałoby mi się przeżyć, o ile nie utknęłabym w tym lesie.

ZakazaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz