Odejście

1K 100 3
                                    

   Od kilku godzin siedziałam w swojej celi. Prycza wbijała się w moje ciało, jednak nie miałam zamiaru robić niczego innego poza rozmyślaniem. Szczególnie, że to ja byłam traktowana inaczej, miałam opatrzone, przez nieznaną mi kobietę, rany, świeże, rebelianckie ubranie oraz ciszę i spokój.

   A Camalo? Nikt nie chciał mi powiedzieć, co chcą z nim zrobić, ani gdzie go przenieśli. Z korytarza nie dochodziły już jego krzyki ani jęki - na szczęście. Z jednej strony mnie to cieszyło, oznaczało to, że nic go nie boli. Z drugiej, mogło świadczyć o tym, że już nigdy nie poczuje bólu.

   Mówiłam już, że Ruch Oporu stosował czasami egzekucje. Nie było to to samo, co w Nowym Porządku, gdzie zabijano każdego za wszystko. Mimo to, brali z nich przykład. Chcieli dojść  do władzy pomimo trupów. Nie liczyły się ofiary. Przecież cel uświęca środki, nieprawdaż?

   Nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam.

***

   - Gdzie są moi rodzice? - pytała mała dziewczyna o brązowych, kręconych włosach. Jej szare oczy wpatrywały się w mężczyznę.

   - Twoi rodzice zginęli - mówił smutno zapatyny.

   - Dlaczego? - dziecko zmarszczyło brwi i pilnie wpatrywało się w swojego opiekuna. Nie widać po niej było niczego, żadnych emocji.

   - Ponieważ robili coś, co było bardzo złe.

    Na końcu długiego korytarza przebiegł mały chłopiec o ciemnych włosach i jasnych oczach. Z przerażeniem szukał ratunku. Spanikowany nie zauważył dwójki rozmawiających.

   - To dlaczego on nie idzie z nami? - Wskazała na przebiegającego.

   - Bo nie możemy wziąć także jego - mówił znużonym głosem mężczyzna.

   - To weźcie jego zamiast mnie! - Tupnęła nogą sześciolatka.

   - Chodź już.

   - A cz-czy... - zająknęła się. - Czy rodzice mnie kochali?

   Mężczyzna pochylił się, aby spojrzeć dziecku prosto w oczy.

   - Jestem pewny, inaczej nie mordowaliby całej planety, żeby ciebie ochronić.

***

   - Mistrzu Kahri - ukłoniła się nastolatka, której włosy związane były w warkocz - przybył ktoś do Mistrza.

   Zza pleców padawana wyszedł mężczyzna. Jego broda była już lekko siwawa, nieskazitelnie białe szaty okrywały jego ciało, u pasa wisiał miecz.

   - Witaj uczniu! - Uśmiechnął się lekko.

   - Mistrzu Sywalkerze. - Pokłonił się na przywitanie. - Jak dobrze cię znowu widzieć.

***

   Stałam za przymkniętymi drzwiami. Nie obcinane od lat włosy opadały mi na twarz.

   - Mistrzu Luke - szeptał mężczyzna. - To ty powinieneś ją szkolić już od początku!

   - Kahri! - skarcił go tamten. - Jesteś mądry i odpowiedzialny. Tutaj jest bezpieczna, przynajmniej na razie. Nowy Porządek jej nie znajdzie.

   - Nie wyszkolę jej tak dobrze jak ty!

   - Dasz radę, a kiedy ukończy, za niedługo, szkolenie, wezmę ją pod swoje skrzydła. Teraz jestem za bardzo poszukiwany. Nie mogę narazić tego dziecka na takie niebezpieczeństwo! - Położył dłonie na wątłe ramiona mojego mistrza. - Powierzyłem ci zadanie, które nie jest proste. Musisz o nią nadal dbać! Tylko ona i tamten chłopak mogą zrównoważyć Moc. Rey im pomoże!

ZakazaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz