Więźniowie

1.2K 120 10
                                    

   Wróciwszy do świątyni od razu skierowałam swoje ociężałe, od bólu i wycieńczenia, kroki do swojego pokoju. Pragnęłam położyć się na miękkim materacu, wtulić twarz w jedwabiste poduszki i oddać się w ramiona Morfeusza, nie zważając na to czy jakiś koszmar wtargnąłby do mojej krainy snów.

   Zmęczona wspinałam się po schodach. Z wymalowanym na twarzy grymasem pokonywałam każdy stromy stopień. Echo odbijało się od kamiennych ścian. Obolałe ramiona zwisały bezwładnie wokół mojego ciała. Płuca łapczywie zaczerpywały haustów powietrza.

   Resztkami sił popchnęłam mocno ciężkie drzwi od mojej komnaty. Zastawiony mahoniowy stół wzbudził we mnie wahanie czy weszłam do odpowiedniego pomieszczenia, jednak krzątająca się Rakatianka, jedna z tych, które tak miło i z tak wielkim entuzjazmem witały Kylo Rena, spojrzała na mnie chłodno i oznajmiła krótko, mijając mnie w wejściu.

   - Zaraz zajdę po twojego mistrza.

   Ton jakim to powiedziała, zbił mnie z tropu. Był niebywale oschły, wrogi ale i niepewny. Słychać było w nim nutę olbrzymiej zazdrości. Zazdrości. Tylko o co? O przerażające sny? Jakieś proroctwo? O to, że mogę według niego wszystko wokół siebie zniszczyć? A może o to, że straciłam wszystko? Wszystko, co kochałam i co miałam? Straciłam w tym wszystkim własną mnie!

   Do uszu dobiegł mnie jej cichy szept, a oczami wyobraźni widziałam jak ta sama dziewczyna przy tym przewraca oczami.

    -Jak myślisz? Ile ona z nim wytrzyma? On zawsze osiąga to czego chce...

   Zatrzasnęłam za sobą z hukiem drzwi. Nie chciałam słuchać takich bzdur. W ogóle nie chciałam słuchać jakiejś Rakatianki, która nie wiedziała w jakim jestem położeniu! Roztargana! Roztargana pomiędzy przyjaciółmi a obowiązkiem! Przytłoczona wszystkimi swoimi "wizjami" sennymi!

   Opadłam na ciężkie krzesło. Blat przede mną był przystrojony beżowym, aksamitnym obrusem. Po środku stał wysoki, brudno-złoty świecznik z trzema zapalonymi świecami, które rzucały miłe, delikatne światło. Poza tym na stole ustawione były talerze, nakryte mnóstwem owoców oraz czegoś na kształt chleba, które kupowałam na Zahir. Nigdy w życiu nie widziałam jednak tyle jedzenia na raz. Kahri pilnie strzegł, jak to żartobliwie nazywałam, mojej "padawańskiej diety". Pieczywo, woda bądź herbata, czasami mięso. Nigdy alkohol czy coś do tego podobnego.

   Ujęłam delikatnie kielich, w którym pływała czerwona ciecz. Przysunęłam go bliżej twarzy i powąchałam. Poczułam cierpki ale jednocześnie słodkawy zapach. Wypiłam łyk napoju, a po moich wargach jak i języku przebiegł gorzki i aromatyczny smak.

   - Wornizas. - Usłyszałam zachrypnięty głos chłopaka. Kiedy on tu wszedł? Czy zawsze musi mnie tak straszyć?

   - Niestety nie wiem, co to jest - rzuciłam przeciągle obojętnym tonem i odstawiłam naczynie na poprzednie miejsce. - Usiądziesz? - Wskazałam na krzesło, stojące naprzeciwko, tak jakby to był mój dom. Choć teoretycznie nim był. Praktycznie to co innego.

   - Z przyjemnością. - Uśmiechnął się sarkastycznie i spoczął na siedzeniu.

   Trwała niezręczna, krępująca cisza. Oboje jedliśmy przygotowany dla nas przez kogoś posiłek, nie patrząc sobie w oczy. Jedynie sztućce odbijające się od talerzy przerywały tę martwotę.

   - Nadal nie powiedziałeś mi, jaki masz plan - mówiłam nie podnosząc głowy. Bałam się, że jego wymowne spojrzenie nie pozwoli mi dokończyć. - Przeciągnąłeś mnie na swoją stronę. Dałeś schronienie. Przywiozłeś tutaj. Zacząłeś mnie szkolić. Zmusiłeś do wyłażenia na tę cholerną deskę, z której i tak za każdym razem mnie zrzucałeś. - Przerwałam na chwilę, połykając ślinę i rosnącą w gardle gulę. - I nadal nie powiedziałeś mi, jak chcesz zaprowadzić równowagę. - Spojrzałam mu prosto w oczy. Teraz byłam już zdecydowana.- A należy mi się to. Sam mówiłeś, że jestem ci potrzebna. Bez poznania twoich zamiarów, nie zrobię niczego więcej. - Zamilkłam, opierając się o oparcie swojego miejsca. Próbowałam przeszyć wzrokiem chłopaka na wylot, tak jak on robił mi to wielokrotnie.

ZakazaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz