Wbiłam wzrok w siedzącego na mnie mężczyźnie. Jasne włosy spadały mu na gładką, ogoloną twarz. Błękitne oczy wpatrywały się we mnie ze wstrętem. Trudno było mi zrozumieć czy pragnie mnie zabić a może raczej najpierw pobawić się moją osobą. Wąskie usta miał rozchylone, łapał nimi łapczywie powietrze jakby był po kilku kilometrowym biegu, co dla mnie ostatnio było normą. Wyglądał nienagannie, zdrowo, silnie...
- Jakim cudem ty się w ogóle poruszasz - warknęłam, patrząc w szydercze oczy Dajrsa. Nie miał na ciele żadnego sińca, zadrapania czy opuchlizny, które ciosy Laro musiały przecież zostawić. - Powinieneś leżeć gdzieś nieprzytomny albo wyć z bólu - syczałam jak żmija.
Spróbowałam zrzucić z siebie napastnika, ten jednak łatwo mi to uniemożliwił, wbijając mocniej kolana w moje przeguby. Usłyszałam cichy trzask. Czy to moje kości?
- Oj, Jorin, Jorin. - Uśmiechał się szyderczo. Widać było, że odnosi nade mną tryumf. - Ty nadal nic nie rozumiesz? Kim ja jestem?
- Parszywym dupkiem? To akurat wiem. - Wierciłam się jak oszalała.
Siarczysty policzek odrzucił moją głowę w bok, wbijając w skórę drobne kamyczki, które były porozrzucane wszędzie. Jęknęłam tak cicho jak tylko mogłam. Nie mogłam dać mu więcej satysfakcji niż już miał.
- Zgaduj dalej. - Zaśmiał się, a ja miałam ochotę powybijać mu te białe ząbki. Starczyło mi jednak sił, aby tylko z powrotem podnieść głowę. - Ta zabawa mi się nawet podoba...
- Już ci powiedziałam, że jesteś parszywym dupkiem. Nikim więcej!
Tym razem jego pięść uderzyła mnie w szczękę. Podczas ciosu przygryzłam wargę, rozcinając tym samym delikatną skórę. Moje usta zaczął wypełniać smak jeszcze ciepłej krwi.
- Naprawdę jesteś głupia. - Udawał współczujący głos. - Podpowiem ci. Nienawidzę cię. Pragnę z całego serca cię zabić. Świetnie leczę sobie rany. Jestem okrutny... Przekonałaś się o tym...
- Pasuje mi to jedynie pod stereotypowego Sitha - syknęłam wściekła, znowu próbując zrzucić go z siebie. Znowu z niepowodzeniem.
- Świetnie. Jesteś jednak może choć odrobinkę bystra! - Zanosił się obrzydliwym śmiechem.
Przestałam na moment się wyszarpywać. Znieruchomiałam. Moje oczy utkwiły w jego twarzy, która napawała mnie wstrętem. Był Sithem? Jak to? Dlaczego? Przecież w takim razie powinien...
- Musisz wiedzieć, że nie wszyscy uznali plan Kylo za taki idealny. Jest beznadziejny! On pragnie zabić najpotężniejszą istotę w Galaktyce! - Żalił się. - Osobę, która zawsze powinna rządzić i przeciągać innych na złą stronę! Rozumiesz to?! Dlatego chciałem cię zabić lub przynajmniej zostawić po stronie Ruchu Oporu! - Na jego szyi pulsowała ogromna żyła. Jeszcze nigdy nie widziałam u niego takiej wściekłości. Takiego gniewu i zła u kogokolwiek. - Kylo miał się nigdy o tobie nie dowiedzieć! Miał nadal podążać ciemną ścieżką! Ja miałem zakorzenić u niego zło i wyprzeć te resztki Bena Solo - mówił z niesmakiem. Jego dłonie zaciskały się na mojej szyi. Powoli. Napełniając mnie większym strachem niż gdyby robił szybko. - To ja miałem być dla niego wzorem i kimś ważnym!
Wzięłam głęboki oddech. Zimne powietrze napełniło miło moje płuca. Palce Dajrsa jednak gwałtownie zacisnęły się jeszcze mocniej. Kurczowy uścisk piekł. Nie mogłam wziąć kolejnego wydechu. Została mi chwila.
- Wszystko to twoja wina - warczał. - Po tym jak cię skopałem miałaś tam zostać! Ale wiesz co? Chciałem cię dobić podczas snu! Tak, po prostu zamordować! Tylko wtedy pomyślałem, że nie zobaczysz już swojego przyjaciela... Jak mu było? Camalo. Właśnie! Nie zobaczysz jak zdycha na tym stole. Dlatego pozwoliłem, aby ta idiotka mnie stamtąd przepędziła.
Poczułam falę wściekłości. Oczami wyobraźni widziałam swoje własne dłonie, które odpychają napastnika. Chciałam go skopać, spalić, utopić, powiesić... Nie dlatego, że próbował mnie teraz udusić. Dlatego, że zabił bliską mi osobę! Chciałam pomścić go! Pragnęłam pokazać mu, jak to jest umierać...
Byłam jednak bezradna. Unieruchomiona jego cielskiem, które miażdżyło mi żebra i inne kości. Znowu usłyszałam trzask. Kolejne złamane. Zaraz jednak umrę. Nie będę już dłużej czuć bólu.
Świat zachodził mi mgłą. Sapanie mężczyzny dochodziło jakby z oddali, mimo, że jego twarz była oddalona od mojej tylko kilkunastoma centymetrami. Zmrużyłam oczy, żeby ostatni raz spojrzeć na Dajrsa. Usłyszałam słaby syk.
Jego twarz zmieniła się momentalnie. Z pełnej wściekłości i żądzy mordu w zdziwioną, jakby właśnie dotarło do niego to, co robi. Znikł ten szyderczy uśmiech, a jego miejsce zajęły rozdziawione z przerażenia usta. Wydarł mu się z gardła przeciągły jęk, mrożący mi krew w żyłach. Spuścił wzrok. Jego błękitne oczy wpatrywały się w czerwoną wiązkę lasera.
- Camalo był także moim przyjacielem... - syknął znajomy mi, zachrypnięty głos.
Spojrzałam w górę, nad jasną czuprynę przeciwnika. Stała tam zakapturzona, ciemną postać, dzierżąca w dłoni miecz świetlny.
- A ty nigdy nie zostałbyś moim wzorem - dokończył.
Jego ręka gwałtownie rozcięła Dajrsa, niemalże na pół. Krew trysnęła na wszystkie strony. Błękitnooki stoczył się ze mnie. Uścisk na moim gardle zniknął a mimo to nie mogłam zaczerpnąć upragnionego powietrza. Tak jakby niewidzialna siła nadal starała się mnie udusić.
Spojrzałam na broczącego się własną krwią Dajrsa. Cierpiał, próbując zrobić cokolwiek co mogłoby go uratować. Nie mógł jednak nic zrobić. Nic by też go już nie uratowało.
"Strach prowadzi do gniewu, gniew do nienawiści, a nienawiść do cierpienia"
Dajrs bał się, że utraci swoją siłę. Poczuł do mnie gniew za to, że Kylo mnie potrzebował. Znienawidził nas przez to, że byliśmy potężniejsi. Teraz nienawiść doprowadziła go do cierpienia.
Wybawiciel uklęknął obok i odwrócił moją głowę na bok. Delikatnie dotknął opuszkami palców mojej szyi. Poczułam miłe, kojące ciepło. Supeł w mojej krtani jakby się rozwiązał. Powietrze wtargnęło do spragnionego nim ciała. Jęknęłam, czując ból w piersiach, który kłuł tak niemiłosiernie mocno, jakby wszystkie igły w Galaktyce postanowiły, że wbijają się akurat we mnie.
Podniosłam wzrok z powrotem na znaną mi postać. Blade światło księżyca padało na równie jasną twarz właściciela. Czarne oczy świeciły w jego blasku. Nieco krzywy nos marszczył się tak samo jak krucze brwi.
- Ben. - Udało mi się wymamrotać.
Jego dłonie ujęły ostrożnie moją twarz. Wąskie, popękane usta poruszały się powoli. Na początku nie mogłam ich zrozumieć. Nie wiedziałam co mówi.
- W końcu cię znalazłem. - Uśmiechnął się delikatnie, prawie niezauważalnie. Jednak kąciki ust miał uniesione.
Schylił się. Czarne pasma loków łaskotały moją obolałą twarz. Swoim nosem trącił mój, na co roześmiałam się cicho. Czułam, że dzięki niemu ból łagodnieje, opuszcza mnie. Palące żebra odeszły w zapomnienie.
Zaraz obok już łąka jest,
Poduszka z trawy ukoi cię.- Znalazłeś - szepnęłam, ledwo ruszając wargami.
Podniosłam się nieco na łokciach. Tyle wystarczyło, aby złączyć nasze usta w pocałunku. Niepewnym, ostrożnym i kojącym. Smakowałam jego suche wargi, które pomimo ciętych słów były niezwykle wrażliwe.
- Jorin? - Do moich uszu dotarł głos stojącego niedaleko głos pilota.
CZYTASZ
Zakazane
FanfictionŻycie Jorin jest spokojne i przepełnione harmonią. Każdy dzień wypełniają jej treningi czy medytacja, które pod pilnym okiem Mistrza Kahriego mają sprawić, aby stała się prawdziwym Rycerzem Jedi. Jednak jej rutyna zostaje zachwiana przez Niego - skr...