Jasność, która wypełniła mój pokój, wpadając przez otwarte drzwi balkonu, obudziła mnie. Przetarłam leniwie oczy i obróciłam się. Miejsce obok było już puste ale jeszcze ciepłe. Tak jakby dopiero niedawno zostało opuszczone.
"Co tak właściwie się wydarzyło?".
W mojej głowie odegrały się na nowo wydarzenia sprzed kilku godzin. Mrożący krew w żyłach koszmar. Darth Plagueis i jego odrażająca, pocięta i zdeformowana twarz. Palący ból w klatce piersiowej. Atramentowe oczy Bena. Jego uspokajający dotyk i szept. To, co w nas wybuchło, a jeśli historia się powtórzy to znowu będziemy dla siebie całkiem obcy przez następnych kilka lub kilkanaście dni, a może nawet już na zawsze.
Wstałam, poprawiając wiszący na mnie szlafrok i wyszłam na pogrążony w półcieniu taras. Srebrne kwiaty oplatające marmurową balustradę wydzielały słodki, nawet za słodki jak dla mnie zapach.
Oparłam się o zimną poręcz. Wiatr przyjemnie targał moje długie włosy. Spoglądałam przed siebie na zarośnięte wyjątkowo gęsto pasmo gór. Wschodzące za moimi plecami słońce rzucało długie, ciemne cienie. Nigdzie w zasięgu wzroku nie widziałam kompletnie nikogo, żadnej żywej duszy.
- Gdzie wszyscy się podziali? - Zastanawiałam się na głos. Normalnie o tej porze wszystko tętniło życiem. Marim czytała swoje tajemnicze zwoje, Camalo wraz z Kylo ćwiczyli ze mną, Rakatianki krzątały się po placu wraz z kilkoma innymi Sithami, których nie zdążyłam poznać bo zabrakło mi czasu - jednego Mandalorianina, Twi'lanke oraz człowieka o czekoladkowych oczach.
Wróciłam do pokoju i zauważyłam siedzącego na mahoniowym krześle Chissa.
- Długo trzeba było na ciebie czekać, Jorin - na dźwięk jego głosu podskoczyłam przerażona.
Spojrzałam prosto w czerwone oczy. Uśmiechał się swoimi białymi, jak śnieg na Duros, kiełkami, marszcząc przy tym wytatuowany w winorośle nos. Pionowe źrenice wpatrywały się we mnie przyjaźnie.
- Jak minęła noc? - spytał, a za jego pytaniem kryło się coś więcej niż zwykła ciekawość. Czułam, że o wszystkim wie. Tylko czym miało być to "wszystko"?
- Gdzie się wszyscy podziali? - Udawałam, że nie słyszę pytania.
- Zobaczysz. Mamy gości - wymówił to z pogardą. Nie wróżyło to niczego dobrego. - Przygotuj się dobrze - mruknął. - I zakryj czymś tę ranę na piersiach bo wygląda okropnie. - Miałam już coś warknąć, jednak ten jak zawsze nie dał mi dojść do słowa. - Czekam pod drzwiami.
Ściągnęłam z siebie ubranie i dotknęłam klatki piersiowej, która wraz z każdym wdechem lekko się unosiła. Skórę miałam tam zaczerwienioną, a to nawet za mało powiedziane, była bliska koloru krwi, spuchnięta i niebywale wrażliwa. Kiedy położyłam na niej opuszki palców, zapiekła momentalnie, aż jęknęłam cicho z bólu. Na twarzy wykwitł mi grymas.
- To nie był tylko sen - mówiłam do siebie, zakładając czarne jak smoła spodnie. - To nie mógł być tylko sen! Nawet koszmar!
Spojrzałam na swoje odbicie w wielkim lustrze. Widziałam dziewczynę, ubraną w atramentową, lnianą tunikę, wysokie, wiązane buty. Za mną, na krześle, wisiał węglowy płaszcz o srebrnych zdobieniach. Do pasa przytroczyłam miecz. Włosy rozpuściłam, pozwalając im na opadnięcie wokół ramion. Jedynie smukły warkoczyk pozostał na swoim miejscu, wtapiając się w resztę loków. Blizna na policzku zaróżowiła się z powrotem, nie pozwalając na wygojenie się.
Chwyciłam miękkie palto i zarzuciłam na ramiona. Nie zapinając go, nałożyłam na głowę kaptur, pozwalając zakryć mu pół mojej twarzy.
Spojrzałam ostatni raz w lustro. Odbijały się od niego szare, stalowe oczy. Moje oczy. Te, które niegdyś były łagodne, teraz stały się niepewne i spanikowane.
***
Mężczyzna zaprowadził mnie do atrium, gdzie niemalże codziennie ćwiczyłam. Kylo, ubrany w swoją maskę, czekał na mnie dokładnie pośrodku ogrodu. Po bokach maszerowali inni Sithowie, trzymający w pogotowiu miecze. Działo się coś niedobrego.
- Co się dzieje? - syknęłam, stojąc obok chłopaka.
- Mamy nieproszonych gości - burknął swoim zmienionym przez hełm, niskim głosem. - Nic więcej. Damy sobie radę.
- Kim oni są? - Zmarszczyłam brwi.
- Nie jesteśmy pewni. - Wtrącił się Camalo, stając po drugiej stronie Bena.
Poczułam dłoń czarnookiego na swojej. Ścisnęłam ją mocno, próbując tym samym uspokoić się.
- Nie stracę cię. - Usłyszałam w swojej głowie. - Jesteś zbyt cenna dla Galaktyki.
Wszyscy nagle zamilkli. We wschodnim wejściu pojawiła się trójka mężczyzn w brązowych płaszczach. Nieznajomi nie zważywszy na otaczających ich nieprzyjacieli, stanęła od nas w odległości kilku metrów. Jak na zawołanie zdjęli swoje kaptury ukazując swoje twarze.
Tasmir.
Haru.
Kahri.
Wszyscy, którzy są dla mnie ważni, poza Rey.
- Przybyliście tu po zgubę? - warknęła Marim, jednak gwałtowny gest Bena, od razu ją uspokoił.
- Chcieliśmy porozmawiać... - odezwał się mój mistrz... były mistrz/
Poczułam na sobie palący wzrok Haru. Wiedziałam, że zaraz domyśli się, że to ja. Wolną ręką naciągnęłam mocniej na głowę kaptur. Spuściłam wzrok i wbiłam go w ziemię.
- O Jorin - dokończył Tasmir.
CZYTASZ
Zakazane
FanfictionŻycie Jorin jest spokojne i przepełnione harmonią. Każdy dzień wypełniają jej treningi czy medytacja, które pod pilnym okiem Mistrza Kahriego mają sprawić, aby stała się prawdziwym Rycerzem Jedi. Jednak jej rutyna zostaje zachwiana przez Niego - skr...