Promienie słońca przenikające przez gęsto porośnięte winoroślą kolumny oślepiło mnie. Pomimo przysłonięcia wierzchem dłoni oczu i tak widziałam tylko przeraźliwą, jasną biel. Idąc na oślep, usłyszałam cichy szmer trawy pod stopami. Czułam zapach cierpkiego i jednocześnie słodkiego wornizasa, którego już od tak dawna nie piłam.
- Czekałam na was - mówił ten sam głos. - Bardzo długo kazaliście na siebie czekać, przyjaciele.
Wyższe balkony atrium zasłoniły jaśniejące słońce, dając odpocząć zmęczonym już ich blaskiem oczom. Pierwszą rzeczą jaką zobaczyłam była usadowiona na środku kamiennego okręgu kobieta. Tatuaże zdobiły jej twarz, sprawiając wrażenie, że ich posiadaczka wyglądała jak żywy, niesamowicie realistyczny rysunek - a nie przedstawicielka Zabracków. Ogolona na łyso głowa i wystające spod skóry czerownawe guzki, imitujące małe rogi, nadawały jej drapieżności. Ciemnobrązowa szata o szerokich rękawach i sięgająca jej prawie do ziemi, którą miała na sobie, kiedy się poznałyśmy, była nieco podarta. Za grubym sznurem, którym się przepasała, widniała rękojeść miecza.
- Powiedzmy, że mieliśmy mały poślizg - wypalił niespodziewanie Laro, stając niepewnie koło mnie.
Marim zerwała się na równe nogi, widząc ognistowłosego. W ułamku sekundy znalazła się obok niego, mierząc go swoim wrogim wzrokiem od góry do dołu, wzdłuż i wszerz. Próbowała przeszyć go spojrzeniem na wylot, zapewne w celu odgadnięcia, kim on ogóle jest. Okrążając go, kiwała jednak tylko głową.
- Śmierdzi od niego na kilometr Ruchem Oporu - mówiła marszcząc swój wąski nos i lekko odpychając mężczyznę od siebie. - Po co wam on?
- Po pierwsze, to nam. - Sprostował pochmurny Kylo. - A po drugie, uratował w pewnym sensie Jorin życie...
- Widzę przecież, że go nie znosisz - syknęła, marszcząc przy tym brwi, ozdobione srebrnym kolczykiem, patrząc prosto w atramentowe oczy chłopaka. - Jakim znowu nam?
- Porozmawiajmy spokojnie - odezwałam się nieśmiało. Granatowe oczy Zabracki, które przypominały mi oddalony od nas kosmos, utkwiły tym razem we mnie.
- Wyglądasz okropnie - wymamrotała, lustrując mnie swoim ciekawskim, teraz już delikatniejszym i bardziej przyjaznym wzrokiem. - Powiem Rakatianką, aby przygotowały coś do jedzenia... Wtedy porozmawiamy na spokojnie.
Wszyscy w trójkę pokiwaliśmy jej jedynie głowami. Jak na złość, mój żołądek postanowił dać o sobie znak i skręcił się, dopominając pożywienia.
***
Zasiedliśmy za bogato zdobionym, mahoniowym stołem w, należącej do mnie jeszcze niedawno, komnacie. Na bordowym obrusie ustawione były złote puchary, pełne wornizasa i innych alkoholi. Na półmiskach widniały przeróżne rodzaje owoców, pieczywa oraz kaszy. Na widok takiej ilości jedzenia robiłam się coraz bardziej głodna. Chciałam spróbować wszystkiego po trochu, jednak nawet przy całkiem pustym żołądku było to niemożliwe. Starałam się nie pochłaniać tego wszystkiego naraz, jednym gryzem. Pilnowanie się i powściąganie, kiedy jest przed tobą tyle jedzenia ile jeszcze nigdy w życiu nie widziałeś, jest jednak zbyt męczące.
- Dlaczego więc jest wam potrzebny ten człowiek? - spytała w końcu Marim, grzebiąc sztućcem w nałożonym jedzeniu, którego mimo wszystko nawet nie ruszyła. Nie uraczyła pilota choćby spojrzeniem.
- Jorin, wie już o planie... - zaczął Ben, jednak głośny śmiech kobiety zbił go z tropu.
- Opowiedziałeś jej tę bajkę o "magicznym" mieczu świetlnym? - mówiła zanosząc się niekontrolowanym chichotem, pełnym ironii. - I że ten mieczyk zabije niby naszego kochanego Snoke'a?
CZYTASZ
Zakazane
FanfictionŻycie Jorin jest spokojne i przepełnione harmonią. Każdy dzień wypełniają jej treningi czy medytacja, które pod pilnym okiem Mistrza Kahriego mają sprawić, aby stała się prawdziwym Rycerzem Jedi. Jednak jej rutyna zostaje zachwiana przez Niego - skr...