Rozdział 28.

12.2K 781 27
                                    

Pochylony tekst - rozmowy watahy w myślach.

Alex
W drzwiach stał Phil w samych bokserkach. Chyba przyszłam nie w porę. Patrzył na nas ze zdziwieniem wypisanym na twarzy. Z tyłu słychać było Nic.
- Kotku, kto przyszedł? Alex? Co ty tu robisz? Coś się stało? wyglądasz jak siedem nieszczęść.
- Nie, nic się nie stało. Znaczy nie mi... Nieważne - Podeszłam do przyjaciółki i ją przytuliłam. Cieszyłam się, że nic jej nie jest. W tym czasie Rush wyjaśniał w myślach Philowi co się stało, pozostali też powinni to słyszeć, ale nie było żadnego odzewu z ich strony. Teraz trzeba było wymyślić dobrą wymówkę, żeby Phil mógł bez podejrzeń wyjść.
- Phil, przykro mi. Twoja mama miała wypadek. Jest w szpitalu. -Powiedziałam. Pozostali od razu zrozumieli o co chodzi i zaczęli poklepywać go w ramię, że niby są z nim w tej trudnej sytuacji.
- Wybacz Nic, dokończymy to kiedyś indziej. Muszę jechać.
- Rozumiem. Pojadę z tobą. - Odpowiedziała szybko dziewczyna.
- Przepraszam, ale wolałbym sam tam być. Rozumiesz? Oni mnie odwiozą.
- No dobra. Nic się nie stało. -Odpowiedziała niechętnie. Phil dał jej szybkiego całusa w policzek i wyszliśmy.
- Ktoś będzie musiał jej pilnować. Ale tak żeby się nie zorientowała. - Zaczęłam od razu wymyślać plan.
- Proponuję Ciebie albo Phila. Dodatkowo ktoś będzie sprawdzał okolicę.
- Dobra. Trzeba zadzwonić do Michaela, bo nie ma żadnych odpowiedzi od nich. -Wybrałam szybko numer. Nikt nie odebrał. Usłyszałam dźwięk przychodzącego sms-a. Myślałam, że to od chłopaków, ale numer był zastrzeżony.

Od: ZASTRZEŻONY
Dobry czas, ale miejsce spotkania wam się pomyliło.
T.

Przeczytawszy tekst, byłam przerażona. Pokazałam pozostałym sms-a. Jak najszybciej się dało ruszyliśmy do domu. Po drodze zauważyliśmy zmasakrowane auto. W rowie przy ulicy znaleźliśmy Michaela, całego podrapanego, ciężko oddychającego. Jego rany nie były na tyle głębokie, żeby zagrażały życiu, ale trochę czasu minie aż wydobrzeje. Cały czas powtarzał:
- Mają Patricka. Patrick. My walczyliśmy... oni mieli przewagę liczebną. Nie dawaliśmy rady i go porwali... Przepraszam. - Ciężko było coś zrozumieć z całej plątaniny, ale wynikało, że Sam powinien gdzieś tu być, a Patricka ma Tobias. Zaczęłam biegać w poszukiwaniu chłopaka. Znalazłam go za drzewami. To co zobaczyłam będzie pewnie mnie prześladowało do końca życia. Wszędzie dookoła była krew. Zadrapania Michaela w porównaniu do jego były niegroźne. Stan krytyczny. Szybko chwyciłam za telefon i zadzwoniłam po pogotowie. Karetka przyjechała najszybciej jak się dało. Wzięła Sama, a Michaela mieliśmy dowieźć naszym samochodem. W szpitalu Sam trafił do sali operacyjnej, a Michaelowi zszyli rozciecia i zostawili na obserwacji. Chciałam z nimi zostać, ale przecież jest jeszcze Patrick. Musimy go znaleźć, a moje wilczki nie są w stanie myśleć racjonalnie w tej sytuacji. Dobra, spokojnie. Jestem alfą i moim obowiązkiem jest dbanie o watahę... Aaa nie dam rady. Nie. Spokojnie, pomyśl o Patricku. Potrzebuje Cię. Tylko porwali go przeze mnie. Póki mnie nie było, wszystko było dobrze. Koniec. Myśl o tym jak mu pomóc.
Za 15 minut na stołówce. Wszyscy. - Udałam się w tamtym kierunku opracowując ostatnie szczegóły. Kiedy dotarłam już na miejsce, Ash, Rush, Jack i Phil patrzyli na mnie wyczekująco. No to teraz spokojnie wszystko po kolei.
- Musimy odbić Patricka. Czyli trzeba się dowiedzieć gdzie go przetrzymują. Ale jest jeszcze Sam i Michael, a Nic potrzebuje ochrony. - Chcieli coś powiedzieć, ale im nie dałam. - Jack zostajesz tu i pilnujesz chłopaków. Phil ty bierzesz Nic, a ja, Ash i Rush tropimy Tobiasa. Miejmy nadzieję, że chłopacy szybko wydobrzeją. Im liczniejsza grupą pójdziemy odbić Patricka tym lepiej. -Zauważyłam wahanie na twarzy Rusha. - Sam i Michael nie będą brać w tym udziału. Chodzi mi o to, że nikt nie będzie musiał ich pilnować, a oni przydadzą się jako chwilowe niańki Nic. Wszystko zrozumiane? Jeśli nie to już wasz problem. Wstałam szybko i wyszłam. Musiałam się przewietrzyć. Przy drzwiach usłyszałam tylko ciche wow Jacka.
- Słyszałam to. Na co czekacie? Do roboty! A Rush i Ash za godzinę widzimy się przy wyjściu. Możecie iść do chłopaków w między czasie i zjedzcie coś. - Gdy byłam już na zewnątrz pobiegłam do lasu, gdzie się przemieniłam. Brakowało mi tego w Miami. Przemieszczałam się najszybciej jak mogłam. Wiatr i Las dawały mi trzeźwość umysłu i zarazem możliwość spojrzenia na całą sprawę z jakiejś innej perspektywy. Nie wiedziałam dokąd biegłam, dopóki nie zobaczyłam domu chłopaków. Korzystając z okazji, weszłam zabrałam 2 butelki wody, liny, mapy, apteczkę, kilka worków i wszystko co może się przydać. Rzeczy spakowałam do plecaka i narzuciłam go sobie na plecy. Ponownie się zmieniłam. Musiałam dziwnie wyglądać. Wilk z plecakiem, ale nie przejmowałam się tym. Ruszyłam z powrotem do szpitala. Spóźnię się, a sama ustaliłam godzinę. Mogłam dać o 10 minut więcej czasu, ale w sumie nie planowałam wizyty w posesji, tylko spacer, a godzina na spacer powinna wystarczyć. Pod budynkiem szpitalu widziałam cienie 2 zakapturzonych postaci. Bez wahania podeszłam do nich.
- Gotowi? -Zapytałam. Przytaknęli tylko. - Ejj będzie dobrze, Sam wyjdzie z tego, Michael już ma się dobrze, a Patricka uratujemy. Wiem, że to niełatwe, ale damy radę. -Znałam ich dopiero 3 miesiące, pomimo to byli najważniejszymi osobami w moim życiu. Ból, który towarzyszył mi przez to w jakim są stanie był nie do zniesienia. Jeszcze to ja wszystko na nich zciągnęłam. Musiałam jednak utrzymać zimną krew. Wkońcu chłopacy jeszcze dłużej się znali, zawsze nierozłączni, a teraz jeden ma operacje, drugi leży w szpitalu, trzeci jest zakładnikiem. Moje oczy zamgliły się, więc zaczęłam szybciej mrugać powiekami, aby żadna łza nie opuściła mojego oka. Nie chodzi już nawet o to, że sobie to obiecałam. Po prostu gdyby pozostali zauważyli moje łzy, łzy osoby, która jeszcze godzinę temu wykładała im plan i była ich podporą, uznaliby że nie ma już dla nas nadzieji. Poddali by się, a tego nie możemy zrobić.
- Dziękuję, chociaż jedna osoba myśli. -Powiedział Rush i mnie przytulił. Właśnie o tym myślałam. Muszę być osobą, która będzie umiała podjąć decyzję i działanie, a łzy mi nie pomogą.
- Dobra, ruszamy. Najpierw miejsce, gdzie porwali Patricka. - Zmieniliśmy postacie i pobiegliśmy do lasu.

****
Z okazji Walentynek dodaje rozdział ❤❤❤ Mam nadzieję, że nie jest taki zły i się wam podoba 😜 To juz 30. rozdział, a opowiadanie nadal nie ma nawet miesiąca! 😘😘😘 Dziekuje wszystkim, którzy to czytają!!! Komentujcie i gwiazdkujcie !!!
~ nega_tywna

Biała WilczycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz