#39

5.5K 554 37
                                    

- Nawet nie wiesz jak musiałem się nagimnastykować, by ci to wszystko załatwić. - Liam padł na moją kanapę rzucając na ławę foliowe opakowanie z plastikowymi pojemnikami w środku. Miałem ochotę warknąć, by był ostrożniejszy, jednak usiadłem na fotelu biorąc pakunek na kolana. - Wiesz, dałeś mi te patyczki i niby jak ja miałem potrzeć nimi wnętrze policzka Anais?

Nie odpowiedziałem. Zajęty byłem patrzeniem, co on tu napakował.

- Wziąłem za to jej szczoteczkę i maszynkę do golenia. To też powinno podejść.

- Mogłeś po prostu zabrać włosy z jej szczotki.

- Nie mogłem jej znaleźć. - usiadł. - Ale ciesz się, że mam wymaz Oscara. Anais nie widziała tego, a on spał, więc wszystko się udało.

Zmarszczyłem na moment brwi i chwyciłem telefon. Powiadamiając kobietę z laboratorium o moim przyjeździe miałem wątpliwości, czy aby na pewno tego chciałem. Kurewsko źle się czułem po wczorajszym rzyganiu. Myślałem, że jak się prześpię to coś da, jednak noc okazała się jeszcze gorsza niż to wszystko. Teraz byłem wrakiem, który najzwyczajniej w świecie nie mógł zasnąć. 

Liam rozgościł się bez mojego pozwolenia, po prostu wyciągnął sobie piwo z lodówki i otworzył je. Aha, czyli zamierzał u mnie nocować. Nie no, idealną sobie wybrał porę, akurat, gdy jestem w kawałkach. 

- Co zamierzasz później?

Delikatnie usiadłem na skórzane kanapie i pokręciłem głową, gdy podniósł w moją stronę piwo. Aż mnie zemdliło na sam widok.

- O co ci chodzi?

- No w sensie po wynikach z laboratorium. Oscar to na pewno twój syn, więc już teraz radzę ci wymyślić jakieś rozsądne wyjście.

- Dlaczego od razu narzucasz mi, że zrobię coś co wszystkim się nie spodoba? - zmarszczyłem brwi. 

- Bo cię znam. Nie byłbyś sobą gdybyś czegoś nie odpierdolił.

Zamknąłem oczy mając opartą głowę na końcu kanapy. Bylem zmęczony, ale nie potrafiłem zasnąć. To pojebane. 

- Anais to dobra dziewczyna, naprawdę nie tylko ja tak uważam. - próbowałem nie być chamski i nie zaśmiać mu się w twarz. - Dobrze zajmuje się dzieckiem, potrafi gotować, sprzątać...

- Czekaj. - otworzyłem momentalnie oczy. - Dlaczego gadasz jak Niall? Myślałem, że chociaż ty jesteś inny i jej nie ulegasz.

Pierdolona Anais.

- Nie ulegam Zayn, po prostu tak jest, ale...

- Nie baw się w swatkę Payne. - zwęziłem oczy. - Wiem, co kombinujesz.

- Wiesz, przydałby się jej taki mężczyzna jak ty.

Niekontrolowane prychnięcie wyleciało z moich ust i było dość głośne. Na siedząco nie mogłem gadać o niej i Oscarze dlatego musiałem wstać i chodzić jak pojebany po salonie. Aż mną nosiło.

Nie wiedziałem czy wzmianka o Anais sprawiła, że w moim brzuchu zabulgotało i poczułem jakbym znowu miał rzygać, czy po prostu to, że tak szybko się zerwałem z kanapy... Spojrzałem w dół na miejsce tuż obok huśtawki. Z pełnego worka nie było już ani śladu, z jednej strony mnie to cieszyło, a z drugiej dołowało. 

Miałem ochotę się uderzyć. Powinienem wziąć się w garść, a nie stać oparty o parapet i krzywić się na rażące słońce. 

No kurwa no.

- Spierdalaj. 

- Nie, nie Zayn, ty masz tego świadomość tak jak my wszyscy.

On na serio myślał, że ja mógłbym cokolwiek z Anais? Nie no nie powinienem się teraz śmiać, bo moje flaki na to nie pozwalały, jednak moje usta się wygięły.

- Nie zwróciłbym na nią nawet uwagi, gdyby nie to, że być może ma moje dziecko. Zrozumcie to wszyscy w końcu.

- Ta, dziwnym trafem pojawia się u nas w domu i akurat ty miałeś ją uczyć. To się nazywa zbieg okoliczności.

- Pech Payne. Mam dość, nie gadajmy o niej.

- Gdyby nie to, że się pojawiła, nigdy byś nie dowiedział się prawdy o Oscarze.

Westchnąłem, na to, że zignorował moje słowa.

- Nie mam pewności, że dziecko jest moje. Znowu mogę zostać wychujany, więc nie gadajmy o żadnych przeznaczeniach i innych gównach. 

- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie, co zrobisz, gdy dziecko okaże się twoje?

Sam nie miałem pojęcia.

- Wiesz, że Anais tak po prostu ci go nie odda?

- Ta wiem kurwa. - uderzyłem głową w ścianę i zamknąłem oczy. Czułem się jak gówno, zapewne też tak wyglądałem. Mój brzuch burczał, ale nie miałem siły by cokolwiek przełknąć. Jeszcze kilka takich dni, a wejdę na prostą ku samozagładzie.

- Więc jak to rozegrasz?

Dobijał mnie.

Z każdym pytaniem.

Nie potrafiłem myśleć, a co dopiero odpowiadać tak szybko. Nieświadomie mnie mordował i delektował się ciszą. Sukinsyn jebany, chciałbym by stanął w takiej sytuacji jak ja i wtedy się wymądrzał.

- Nie wiem, idź już.

- To ci powiem. - upił łyk piwa. - Na sam początek byłoby najlepiej gdybyś przeprosił Anais i no nie wiem, kupił jej kwiaty? Tak, to by było dobre na wstęp. 

Już sobie wyobrażałem jak wyjebałaby mi tymi kwiatkami w twarz.

- Później byście wszystko uzgodnili, ty byś się nie unosił i przytakiwał na wszystko, co powie. 

- Dlaczego mam niby przytakiwać? - spojrzałem na niego. - Każdy wytyka mi jak to ja zjebałem wszystko, ale nie zapominaj, że to ona zaczęła. Nie byłoby tego całego cyrku gdyby nie jej chora ucieczka.

- Bała się.

Prychnąłem przejeżdżając dłonią po twarzy. W jej obronie stawał każdy, chociaż dobrze wiedzieli, że to tylko i wyłącznie jej wina. Ale nie, bo przecież Zayn jest najgorszy i to na niego trzeba wszystko zrzucić, bo to nic wielkiego.

Chciałem mu odpowiedzieć czymś kąśliwym, ale kiedy tylko otworzyłem usta mój żołądek zabolał. Zgiąłem się lekko i po chwyceniu siatki z pojemnikami ubrałem kurtkę i buty. 

- Gdzie ty idziesz? - Payne był tuż za mną. Poprawiłem włosy w lusterku z kamienną twarzą. Cholera, pasowałoby się ogolić.

- Jadę do laboratorium, zostań jeśli chcesz.

Wiedziałem, że i tak zostanie, bo pił. Dlatego chwyciłem klucze z szafki i zapchałem je do kieszeni bluzy.

- Szef chciał z tobą porozmawiać. Mówił byś przyjechał do wspólnego domu.

Warknąłem cicho. Nie miałem ochoty tam jechać.

- Jeśli już coś chce, to mógłby pofatygować się do mnie.

- Jej tam  już nie ma Zayn. - skutecznie zatrzymał mnie w drzwiach. - Wyprowadziła się wczoraj.

Anais 》Z.M✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz