Lara POV
Skończyłam. Jak ja dawno nie rysowałam, już zapomniałam, ile radości mi to sprawiało. Uśmiechnęłam się pod nosem. Rysunek, który powstał, nie był idealny. Przedstawiał miasto, zniszczone domy i ulice. Ten widok był przerażający. Rysując to wyobrażałam sobie Ragnagar, jak według mnie teraz wygląda, ale takiego efektu się nie spodziewałam.
Drzwi mojego pokoju gwałtownie się otworzyły, a w przejściu pojawił się Carter.
-Puka się-powiedziałam rozdrażniona.
-Co...? A... No tak-powiedział rozkojarzony. - Chodź, idziemy.
-Gdzie mnie wleczesz, nie mam ochoty się z tobą użerać, więc wyjdź, idź i nie wracaj.
-Jak zawsze miła. Idziemy na trening.
-Na co? Ja nie potrzebuje twoich treningów. Sama sobię świetnie daję radę.
-W takim razie, jak mnie złapiesz, to dam ci spokój.
-Niech ci będzie-dopiero teraz uniosłam spojrzenie. Black stał w przejściu, z jego czarnych włosów kapały kropelki potu, a kłykcie były zdarte, aż do krwi. Ponadto we włosy wplątane miał kilka igiełki sosny.
-Masz czas do zmierzchu, jak ci się nie uda, to treningi będziesz mieć trzy razy dziennie.
-Biłeś się z drzewem? - zapytałam rozbawiona.
-Tak, nie chciał wstać na trening-odpowiedział z poważną miną.
Po chwili obrócił się na pięcie i wyszedł. Niechętnie wstałam z łóżka i poszłam za nim.
-Trzy, dwa, jeden... - odliczyłam czas do rozpoczęcia mini "polowania".
Carter POV
-Trzy, dwa, jeden... - usłyszałem za plecami. Podziałało, uśmiechnąłem się pod nosem. Kiedy usłyszałem świst powietrza, oznaczający, że Lara ruszyła. Wybiegłem z domu, również używając super szybkości. Pobiegłem w głąb lasu. Przez cały czas za mną słyszałem szelest liści, jeszcze mnie nie zgubiła. Podnieśmy trochę tempo. Przyspieszyłem biegu. Coraz bardziej oddalałem się od dziewczyny. Znalazłem się przy skalnej ścianie, granicy. Podszedłem do niej i położyłem dłonie w zagłębieniach, to samo uczyniłem z nogami. Po chwili, używając szybkości, znalazłem się na samej górze. Spojrzałem w dół. Biedna Lara rozglądała się na boki, nigdzie mnie nie widząc.
-Lara... - wyszeptałem, prawie nie dosłyszalnie.
Nic, nie zareagowała.
-Lara - powtórzyłem trochę głośniej.
Wciąż nic.
-Nieznana - powiedziałem tym razem normalnym tonem głosu. Nic, Null, Zet, Zero.
Postanowiłem bardziej nie ułatwiać jej tego zadania. Odwróciłem się i zeskoczyłem z klifu. Leciałem kilka sekund i zgrabnie wylądowałem na ugiętych nogach. Dobrze, że właściciel najbliżej leżącego miasta w tym państwie to mój dobry przyjaciel. Inaczej byłyby problemy za nielegalne przekraczanie granicy. Odwróciłem się w prawo i ruszyłem biegiem. Przebiegłem około czterech kilometrów, kiedy zobaczyłem cel podróży. Podszedłem do krzaka, pnącego się w górę po skalnej ścianie. Lekko odgarnąłem listki, a moim oczom ukazało się przejście. Ciemny tunel prowadził do podziemnego jeziora. Ruszyłem spacerkiem, oczy automatycznie przestawiły się na tryb widzenia w ciemności. Po kilku sekundach już wszystko widziałem.
Przerzedłem w ten sposób około kilometra, co jakiś czas przeskakując nad przepaściami, Bóg jeden wie jak głębokimi.
Moim oczom ukazała się ogromna pieczara. Jej sklepienie pokryte było fluorescencyjnymi, kamieniami. Dawały one delikatna, błękitne światło. W centralnej części jaskini było ogromne jezioro podświetlane, przez również fluorescencyjne rośliny. Nie obyło się również bez stalaktytów i stalagmitów. Cały widok był dopełniony przez Roely. Piękne stworzenia. Są to ptaki, wielkości i wyglądu kolibra, tylko, że ich pióra są w kolorze niebieskim, emanują one również niebieskim światłem.
Lara POV
Biegłam za nim, tak szybko, jak tylko mogłam. Już go prawie miałam, kiedy zaczął przyspieszać.
Chyba żartujesz, to da się jeszcze szybciej?!-pomyślałam.
Również próbowałam przyśpieszyć, ale nie byłam w stanie. Już po chwili zniknął mi z oczu. Zatrzymam się nagle i spróbowałam odnaleźć jakieś ślady, tu złamana gałązka, a tam odcisk buta.
Jeju, jaka ja jestem głupia. Te ślady od początku prowadziły w jedno miejsce. Do granicy, tylko tam może się schować i liczyć, że go nie znajdę. Pobiegłam najszybciej, jak się dało w tamtym kierunku. W ciągu kilku sekund stałam pod ścianą. Zaczęłam się rozglądać na boki, ale niczego nie widziałam, żadnych śladów nic. Albo inaczej, ślady były, ale kończyły się centralnie przy samej ścianie.
Chyba Carter nie jest aż tak głupi, aby przechodzić bez zgody na terytorium innego państwa - zastanawiałam się.- Choć z resztą to jest Carter... Po nim się można spodziewać wszystkiego.
Podeszłam do skały i włożyła stopę do zagłębienia, to samo zrobiłam z drugą nogą i dłońmi. Zaczęłam mozolnie wspinać się do góry. Jakoś nigdy nie miałam szansy na uskutecznianie wspinaczki, wiec szło mi to kiepsko. Dobra przyznaję się, to był dramat. Parę razy, źle włożyłam nogę i o mało nie spadłam, ale w końcu doszłam na górę. Na szczycie nie było nic, zupełnie. Żadnych roślin, zwierząt nic. Przeszłam dwa metry do przodu i już byłam przy drugiej krawędzi. Spojrzałam w dół. Byłam około kilometra nad ziemią.
Kilometr, zasrany kilometr nad ziemią. W co ja się wpakowałam?! Miałam dobrą pracę, przyzwoite warunki, ale nie! Nieznana musi się zemścić, więc utknęła na skalnej granicy kilometr nad ziemią - zaczęłam sobie wytykać w myślach. - Dobra, ja się nie boję, nie ma czego.
-Trzy... Dwa... Jeden... - powiedziałam.
Skoczyłam z zamkniętymi oczami. Lot był niesamowity. Chociaż ze strachu nie otworzyłam oczu, czułam przez te kilka sekund powietrze na twarzy.
Wylądowałam na nogach. Zaczęłam dotykać się po rękach i brzuchu sprawdzając, czy wszystko jest na miejscu.
Dobra mam trzy możliwości, biegnę w prawo, w lewo albo przed siebie - analizowałam sytuacje.
Zaczęłam szukać śladów. Nic, nie ma, ten facet porusza się jak cholerny duch. Wtem, moją uwagę przyciągnęła, bardzo mała, złamana gałązka. Obróciłam się w prawo i pobiegłam, używając szybkiego tempa. Pierwszy kilometr, drugi kilometr, trzeci kilometr, czwarty kilometr.
Słońce niebezpiecznie chyliło się ku zachodowi, zostało około dwudziestu minut. Wycieńczana usiadłam, opierając się o ścianę pokrytą jakimiś krzakami. W momencie, kiedy moje plecy powinny zderzyć się ze ścianą, to się nie stało. Poleciałam do tyłu.
Leżałam na plecach, wpatrując się w sufit tunelu lub pieczary nie kontaktując.
-Jeszcze mam szansę - mruknęłam i wstałam.
Mój wzrok natychmiastowo przyzwyczaił się do ciemności. Zaczęłam biec, po raz ostatni szybkim tempem. Jak tylko zobaczę Cartera, to go chyba zabije. Tak skupiłam się na przemyśleniach, że wpadłam w dziurę, w ostatnim momencie chwyciłam się krawędzi. Inaczej czekałby mnie długi lot w dół. Podciągnęłam się na rękach i wspięłam na ziemię.
-Trzeba będzie bardziej uważać - mruknęłam.
Ruszyłam ponownie biegiem, tym razem zgrabnie przeskakując wszystkie dziury. Po około kilometrze biegu ukazała mi się jaskinia. Była nieziemska. W jeziorze, które było w centralnym miejscu pieczary, pływał nie kto inny jak Carter.
Chrzanić to, jest mi tak gorąco od tego biegu i jestem taka zmęczona, że kąpiel mi się należy. Zdjęłam ubrania i zostając w samej bieliźnie, weszłam do wody. O dziwo nie była lodowata, tak jak się spodziewałam. Wręcz przeciwnie była całkiem ciepła. Podpłynęłam do Cartera i chwyciłam go za ramię.
-Złapałam-powiedziałam do niego.
Black obrócił się, a jego oczy były jak spodki. Pożerał mnie spojrzeniem. Muszę się przyznać, że robiłam dokładnie to samo. Jego ciało było świetnie wyrzeźbione.
-I tak przegrałaś - powiedział, kiedy się otrząsnął, ale nie przestawał się na mnie gapić.
Dziwnie się czułam w tej sytuacji, ale udawałam, że wszystko gra.
-Dlaczego niby?
-Zmierzch był pięć minut temu.
-Eghh... niech ci będzie-powiedziałam. - Dupek - dodałam szeptem.
Jeszcze chwile popływałam, nie zwracając uwagi na Blacka, który pożerał mnie przez cały czas spojrzeniem.
No, może ja też czasami ukradkiem na niego spoglądałam.
Po około godzinie wyszłam z wody. Położyłam się na ziemi i czekałam, aż wyschnę, aby nie pomoczyć ubrań. Zaraz po mnie wyszedł Carter, położył się obok mnie i tak jak ja podziwiał latające przy suficie Roely.
-Opowiesz mi o nich? - zapytałam, przerywając ciszę.
-O kim? - zapytał Black.
-O twoich rodzicach. Nigdy ich nie poznałam. Oprócz tego dziwnego spotkania.
-Nie ma czego opowiadać-powiedział. Ewidentnie nie chciał kontynuować tematu, a ja go nie przyciskałam.
Po chwili, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, kontynuował.
-Ojciec zginął, kiedy przechodził przez portal, został śmiertelnie ranny przez jednego ze zwolenników. Przeszedł na drugą stronę i się wykrwawił. Wychowywała mnie matka, do siedemnastego roku życia. Wtedy zachorowała na Czarną Śmierć. Zginęła po miesiącu. I tak długo się trzymała, zazwyczaj ta choroba wykańcza ludzi po dwóch tygodniach - powiedział beznamiętnie.
Strasznie było mi go szkoda. Wciąż miałam wzrok wbity w sufit.
-Jak miał na imię? - zapytałam.
-Tobiasz. A tw...- obrócił twarz w moją stronę. - Płaczesz? - zapytał.
Moja ręka powędrowała do twarzy. Policzki miałam mokre, ale nie była to woda z jeziora. To były łzy, moje łzy. Całe policzki miałam już mokre.
-Przykro mi - powiedziałam w końcu.
-Hej, to nic - powiedział i mnie przytulił.
Oparłam twarz na jego klatce piersiowej i rozpłakałam się do reszty. Wszystkie uczucia trzymane w zamknięciu przez ten cały czas uwolniły się. Płakałam o wszystko, o rodziców moich i Cartera, o to, że brat mnie nienawidzi, o Jego, że nie da sobie w końcu spokoju i przez to wszystko, co mnie spotkało. Szlochałam przez godzinę, aż zasnęłam.Od autorki.
No, jednej gwiazdki brakowało, ale niech będzie :P
Rozdział taki Ooo <3
Kolejny będzie jak uzbiera się 6 komentarzy na temat "ulubiona postać książkowa" oraz "ulubiony sport".
CZYTASZ
Nieznana
FantasyNikt jej nie widział. Chociaż każdy ją zna. Nazywają ją Nieznana, a oto jej historia... ~~~ I - ,,Nieznana" II - ,,Niepokonana" III - ,,Nieustraszona" #1 w fantasy przez jakiś czas 😉 ~~~ Pojawia się przemoc! ~~~ Data opublikowania- czerwiec 2016 Da...