Niepokonana #7

5.1K 638 55
                                    

Zastałam Cartera siedzącego przy brzegu rzeki, ze spojrzeniem. utkwionym w dal. Nie zdawał sobie sprawy, że stoję tuż za nim, a może mnie ignorował. Zajęłam miejsce po jego prawej stronie. Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w ciszy. Ktoś w końcu musiał ją przerwać.

-Powinienem być na ciebie wsciekły - stwierdził Carter.

-Z jakiego powodu?

-Jest ich wiele, na przykład, wiedziałaś, że mój ojciec żyje, i przez ten cały czas nie pisnęłaś słówka, i za to - powiedział wskazując na spuchnięte oko...

-Gdybym wiedziała, że Alexan... znaczy Tobiasz, jest twoim ojcem, tobym ci powiedziała już dawno, tego drugiego możemy się łatwo pozbyć - uśmiechnęłam się i dotknęłam opuszkami palców jego oka.

Rana powoli zanikała, aż w końcu nie pozostało po niej śladu.

-Dlatego, że uciekłaś bez słowa - dokończył Carter.

-Jak ci się układa z Mel? Jak ona się czuje? - zapytałam po chwili niezręcznej ciszy, aby zmienić temat, chociaż ta zołza mnie w ogóle nie obchodziła.

- Nie wiem, nie obchodzi mnie to. Mielismy trenować na ziemi - zmienił temat.

-Nie było okazji.

-Trzeba to nadrobić - powiedział całkiem poważnie, chociaż na jego ustach błądził uśmiech.

Wstał otrzepując ubranie z pyłu. Następnie podwinął rękawy i wyciągnął miecz z pochwy. Machnął zapraszająco ręką w moim kierunku.

Moje usta mimowolne uformowały się, w jak najbardziej szczery, uśmiech. Poszłam w ślady Cartera i już po chwili trzymałam w ręku mój biały jak śnieg miecz. Carter trzymał identyczny, tylkotylko że koloru czarnego.

Zaczęliśmy się bić. Żadne z nas się nie hamowało. Pierwszy cios zadał Black. Uderzył on z góry swoim mieczem. Zablokowałam cios odskakując na bok i oddając w tym samym momencie uderzenie w bok. Carter zablokował idealnie cios, odpychając moją rękę z mieczem na bok. Chwycił niewyobrażalnie szybko za nadgarstek mojej prawej reki i w tym samym czasie przykładając krawędź miecza do mojej szyi, lecz w taki sposób, że ostrze nie raniło mojej skóry.

-Nie żyjesz - powiedział po prostu.

-Ach tak... - mruknęłam.

Szybko wydostałam moją dłoń z jego uchwytu, przez szarpnięcie ręką w stronę jego kciuka. Chwyt w tamtym miejscu nie ma aż tak wielkiej siły, wiec poszło łatwo. Uderzyłam w bok miecza Blacka, a ten nie zdołał powstrzymać reki przed uchyleniem się w bok. O to,wlasnie mi chodziło. Nie hamowana już przez stal używając szybkości, znalazłam się za nim. Przyłożyłam rękę do jego szyi i wyszeptałam mu do ucha.

-Nie żyjesz.

Nim się obejrzałam. Black wykręcił mój nadgarstek, powodując w ten sposób wypadniecie miecza z mojej dłoni. Chwycił mnie za rękę i przerzucił nad sobą. Wylądowałam bokiem na ziemi. Moja prawa ręka wciąż tkwiła w żelaznym uścisku Cartera, a jego stopa opierała się na moich żebrach. Przyłożył swój czarny miecz do mojej szyi.

-Nie żyjesz.

W odpowiedzi koiłam jego rękę z mieczem. Oręż wpadł do rzeki, ale nie zrobiło to na nas najmniejszego znaczenia. Byliśmy zbyt zajęci walką.

Kolejnym moim ruchem był obrót, który miał za zadanie podcięcia nóg przeciwnika. Black poleciał jak długi na ziemię, a przy upadku wydal lekki jęk. Nie tracąc szansy, usiadłam na nim okrakiem. Sięgnęłam szybko prawą ręką po mój miecz, który leżał nad jego głową. Za to lewa skutecznie go podjuszała. Niestety mój plan dosięgnięcia miecza spalił na panewce. Carter uderzył swoją ręką w zgięcie mojego łokcia powodując ugięcie reki, a przy tym poluźnienie chwytu. Nie był by sobą, gdyby nie wykorzystał tej okazji. Przeturlikał nas, tak, że teraz ja byłam pod spodem.

Chwycił mój miecz, który chciałam wcześniej wykorzystać i przyłożył mi go poziomo do gardła. Odruchowo chwyciłam za jego nadgarstki. Jego dłonie zaczęły nabierać na moją szyję, a miecz zostawił po sobie płytkie, podłóżne nacięcie, z którego już po chwili zaczęła się sączyć krew.

-Nie żyjesz - stwierdził, nie odrywając spojrzenia od moich oczu.

Wpatrywaliśmy się nawzajem w swoje oczy. W tych jego granatowych tęczówkach mogłabym utonąć. I miałam wrażenie, że to właśnie się działo. Tonęłam w jego oczach.

Nagle mój wzrok przeciągły jego usta, ale po chwili się opamiętałam i powróciłam z powrotem do jego oczu. Carter po chwili zaczął spoglądać na przemian w moje oczy i na moje usta. Jego twarz zaczęła się coraz bardziej zbliżać do mojej. Odrzucił mój miecz na bok, aby nie zrobić mi nim krzywdy. Oparł się swoim czołem o moje czoło. Nasze przyspieszone oddechy się mieszały, a ja wciąż tonęłam w błękicie jego spojrzenia. Carter zmniejszył jeszcze bardziej naszą odległość. Teraz nasze usta dzieliło kilka milimetrów. Miałam ochotę go pocałować, zmniejszyć ten dystans...

Ale zrobiłam coś przeciwnego.

Korzystając z tego, że stracił koncentrację, odpowiednim ruchem zrzuciłam go ze mnie, usiadłam na nim okrakiem, z szybkością światła chwyciłam mój miecz i przyszpiliłam mu do jego gardła. Tym razem to na jego ciele powstała podłoża, płytka kreska od ostrza.

-Nie żyjesz - zaśmiałam się.

Czułam, że na mojej twarzy widnieją rumieńce, ale nie przejmowałam się tym.

-To nie było fair! - krzyknął.

-Nie możesz się dekoncentrować... kotku.

-Jak mnie nazwałaś? - zapytał z wielkim uśmiechem na twarzy.

-Nijak. Kotku - zaśmiałam się schodząc z niego.

Wyciągnęłam w jego kierunku rękę, którą przyjął i pomogłam mu wstać.

-Czemu kotku? - zapytał, kiedy już otrzepał ubranie z kurzu.

-Bo tak. Weź lepiej swój miecz i chodź spać - powiedziałam.

-Razem?

-Co razem? - zapytałam zdezorientowana.

-No spać - stwierdził szczerząc się.

-Chyba w snach - burknęłam.

Wszedł po kostki do wody, aby uzyskać swój oręż. Zaklął przy tym, kiedy buty mu przesiąkły. Już po chwili wracaliśmy razem do jaskini, wcześniej oczywiście uleczając sobie nawzajem rany.

Od autorki.

Omg po prostu roznieśliście komemtarzami poprzedni rozdział. A w nagrodę macie rozdział. ;)

Sory za błędy, nie zdążyłam dobrze sprawdzić :/

Nieznana Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz