Nieznana #5

9.3K 871 30
                                    

Jechaliśmy w ciszy do Dark Fall. Miasta w którym się urodziłam, wychowałam i w pewien sposób umarłam. Przez wydarzenia, które miały tutaj miejsce nie jestem już taka sama. Tamta ja zginęła i nigdy nie wróci.


Przekroczyliśmy bramę miasta i dojechaliśmy do centrum, kiedy do moich uszu dobiegł krzyk, a raczej wrzask. Skierowałam wzrok w tamtym kierunku.
Postawny trzydziestoletni mężczyzna ciągnął dziewczynę za jej blond włosy. Miała ona rozcięty łuk brwiowy i podbite oko.

-I co teraz szmato!-wrzasnął rzucając ją na środek placu i kopiąc w żebra, kilka razy.-Mało ci? Nie martw się, dla takich jak ty mam coś specjalnego.

Wtedy spojrzał w naszym kierunku. Jego wzrok spoczął na Christopherze. Natychmiast upadł na jedno kolano. Spojrzenia, wszystkich zgromadzonych mieszkańców, padły na mojego brata. Każdy z zebranych uczynił to samo, co przed momentem mężczyzna, znęcający się nad biedną dziewczyną.

Kobieta uniosła na nas swoje zmęczone spojrzenie. Znałam te oczy.
Lucy. Moja najlepsza przyjaciółka. Minęło tyle lat, odkąd ją ostatni raz widziałam. Lucy próbowała się unieść aby również uklęknąć przed moim bratem, ale została ponownie powalona na twarz. Sukinsyn znowu ją uderzył. Krew wrzała we mnie od adrenaliny. Gdyby nie to, że jestem związana już dawno leżał by tam w kilku częściach.

-Witamy w domu panie. Widzę, że polowanie się udało- mówiąc to spojrzał na mnie.

-Co się wydarzyło?- Chris popatrzył na Lucy.

-Próbowała okraść, panie, jednego z kupców.

-Ach tak - odpowiedział mój brat, z uśmiechem.- Połam jej palce. U obu rąk. To ją nauczy posłuszeństwa.

-Proszę! Nie! -wrzasnęła dziewczyna przez szloch.-Błagam cię!

Muszę coś zrobić. Rozglądnęłam się dookoła.

Przeciwnicy: mój brat, mężczyzna, kolejnych pięciu żołnierzy w tłumie, ludzie z miasta około czterdziestu. Nie, oni nie są wyszkoleni i za bardzo się boją. Nie stanowią zagrożenia.

Przeszkody:jestem związana, nie mam konia, brak broni.

Zasada numer dwa NIGDY nie wychodź z domu bez noża. NIGDY.

Więc cały mój plan się zawalił. Cholera! Lucy jest dla mnie jak rodzina, nie mogłabym jej zostawić, realizując mój idiotyczny plan dotarcia do Niego.

Sięgnęłam ręką do paska od spodni, gdzie ukrywałam nóż. Był on przyszyty do wewnętrznej strony paska kilkoma nitkami. Patrząc czy mój brat czegoś nie podejrzewa zaczęłam odrywać narzędzie.

Wyciągnęłam nóż z jego kryjówki i powolnymi ruchami zabrałam się za przecinanie liny krępującej moje dłonie. Gdy już mi się to udało jeszcze raz przebadałam teren. Chris siedział na koniu dyskutując z jednym z żołnierzy. Brat jak zwykle mnie nie doceniał. Mężczyzna, który zaciągnął tu Lucy, stał nad nią z młotkiem.

Zeskoczyłam z konia bezszelestnie. Płynnym ruchem rozcięłam linę wiążącą moje nogi. Dobra, do roboty.

Z racji tego, że jak już wspomniałam mój kochany braciszek, kompletnie mnie ignorując, siedział na swoim koniu tyłem do mnie. Jako młodsza siostra powinnam to wykorzystać. Czemu by nie? Będę miała jedną przeszkodę z głowy.

Zakradłam się po cichu do konia Chrisa. Stanęłam z boku aby nie narazić się na bliskie spotkanie z kopytem. Uderzyłam, całkiem mocno, otwartą dłonią w zad zwierzęcia. Ten wierzgnął nogami i już go nie było. Żołnierz rozmawiający z Christopherem, upadł potrącony przez konia na cztery litery, podpierając się rękami.
No co ja mam zrobić jak oni mi się sami pokładają? Jednym susem znalazłam się obok mężczyzny i prawą nogą stanęłam na jego dłoni. Za to lewy goleń w tym samym momencie zaliczył bliskie spotkanie z jego twarzą.
Tak jak się tego spodziewałam, ludzie nie reagowali, a co więcej z szoku stali jak słupy soli. Tylko gwardziści odzyskali zdolność ruchu i zaczęli zbliżać się w moją stronę.
Ja za to pobiegłam w kierunku Lucy. Mężczyzna, który ją atakował odwrócił się i szedł w moim kierunku. Dzięki Bogu, Chris nie zdjął mojej chusty.

Kiedy byłam na wyciągnięcie ręki od mężczyzny wyskoczyłam w górę, robiąc salto i zdejmując jednocześnie chustę z twarzy, wylądowałam za nim. Materiał chwyciłam w obie ręce i zarzuciłam mu na szyję. Potem wystarczyło się tylko obrócić, zarzucić ręce na ramię i pociągnąć.
W tym czasie obok mnie znalazła się czwórka żołnierzy. Broniłam się kopnięciami, wciąż nie luzując uchwytu.
Pierwsza minuta... druga... trzecia... czwarta... piąta... dobra, chyba już. Puściłam chustę i usłyszałam uderzenie bezwładnego ciała o ziemię.
Z resztą poszło szybko. Już dwie osoby leżały na ziemi, więc wystarczyło je tylko dobić. Pozostała dwójka wylądowała ze skręconymi karkami.
Podeszłam do tego sukinsyna, który próbował połamać palce Lucy i zdjęłam z jego szyi moją chustę. Następnie pobiegłam do wciąż leżącej na ziemi przyjaciółki. Chwyciłam ją za rękę i pociągnęłam w jedyny znany mi jeszcze bezpieczny kierunek.
Kiedy wybiegałyśmy z miasta usłyszałam tętent końskich kopyt. Christopher, kompletnie o nim zapomniałam. Przyspieszyłam jeszcze bardziej, chociaż Lucu nie dawała już rady.
Wbiegłyśmy za linię drzew. Las, tu nas nie dogoni. Drzewa rosną zbyt gęsto żeby mógł zmieścić się tutaj jego koń, ale i tak nie mogłyśmy sobie pozwolić na zwolnienie. Biegnąc, wielokrotnie obrywałam gałęźmi po twarzy, lecz nie puszczałam ręki mojej przyjaciółki. Zbliżałyśmy się do skalnej ściany, która była jednocześnie granicą oddzielającą nasz kraj od sąsiedniego państwa.
W tej ścianie było wiele zagłębień i jaskiń. Do jednej z nich wbiegłam ciągnąc za sobą moją towarzyszkę.

Od autorki.

To się porobiło.
Kolejna zasada nieznanej. Tym razem numer dwa. "NIGDY nie wychodź z domu bez noża. NIGDY."

Jak się podoba rozdzialik?
Da się to czytać?

Nieznana Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz