~~*~~*~~*~~
Syriusz doskonale wiedział, że zrobił źle. Pewnie jutro Remus obrazi się za to na mnie, pomyślał. Ale trudno, przynajmniej teraz mógł go mieć przez cały czas a oku. Z resztą, kim była ta cała Annabell Vick?!
Przyjaciółką Lily, co musiało oznaczać, że nie była może taka, jak musię wydawało? Ale nie dopuszczał do siebie tej myśli. Ale ona nie znała Remusa tak dobrze jak on, nie wiedziała, że co miesiąc przeżywa ten sam koszmar. Z resztą, Vick mogłaby też złamać dla Lunatyka serce, za co Syriusz najpewniej skręciłby jej kark.
Ale teraz było dobrze, miodowooki po prostu spał. Syriusz westchnął i usiadł obok śpiącego Remusa, gładząc go po jego jasnobrązowych włosach. Były miłe w dotyku i lekko poplątane. Nakrył go kocem, pochylił się nad nim i lekko musnął go ustami w czoło. Lupin coś wymamrotał i lekko się uśmiechnął przez sen. Syriusz się uśmiechnął i szepnął mu do ucha.
- Dobranoc Lunatyku.
Położył się na swoim łóżku i już miał zasnąć, gdy usłyszał mocne pukanie do drzwi. Westchnął i wstał z łóżka. Gdy otworzył drzwi, okazało się, że to Annabell.
- Jest już późno, nie możesz poczekać do rana?
Dziewczyna wpatrywała się w niego błekitnymi oczami.
- Jest Remus? - zapytała.
- Tak, ale śpi. - uciął krótko i już miał zamknąć drzwi, gdy Vick z impetem weszła do pomieszczenia - Ej, już jest zbyt późno na odwiedziny!
Annabell zignorowała go i podeszła do śpiącego Lupina. Lekko nim potrząsnęła, ale chłopak nawet nie poruszył powieką.
- Remus, obudź się. - mówiła dziewczyna, nadal nim potrząsając.
W końcu Syriusz się zniecierpliwił. Podszedł do łóżka Lupina i odciągnął od niego blondynkę.
- Masz mnie natychmiast puścić! - warknęła dziewczyna, próbując się wyrwać.
- A więc wyjdź stąd. - oznajmił Black, uśmiechając się złośliwie - On obudzi się dopiero jutro, na nic twoje krzyki i groźby.
Na Vick te słowa zadziałały jak czerwona płachta na byka. Wyrwała się z rąk Syriusza i stanęła z nim twarzą w twarz.
- Dolałeś mu eliksir Słodkiego Snu do napoju, prawda?! - dziewczyna podniosła głos.
- Nie muszę ci się tłumaczyć. - warknął Syriusz - Wiesz, gdyby to był jeden ze stanów w USA, mógłbym za twoje wtargnięcie się na nasz teren po prostu cię zastrzelić. A uwierz mi, zrobiłbym to z roskoszą. - wysyczał w jej stronę, miał w oczach dziwne błyski.
- Już wiem. - wyszeptała Annabell, mając łzy w oczach - Jesteś pieprzonym gejem i w dodatku kochasz Remusa.
- Brawo panno Vick, dziesięć punktów dla Gryff...
Nie dokończył, gdyż niespodziewanie blondynka strzeliła go z otwartej dłoni w policzek.
- Nie odbierzesz mi go, Black! On będzie mój!
I wyszła, trzaskając drzwiami. Syriusz wyburczał coś pod nosem i położył się z powrotem na łóżku. Przyłożył dłoń do obolałego policzka, długo jeszcze rozmyślając. W końcu zasnął.
~~*~~*~~*~~
Kroki Filcha były coraz głośniejsze. Mruczał pod nosem coś w tym rodzaju.
- Mam was w końcu wy durne szczeniaki... pani Norris świetnie się spisała, moja kochana... może Dumbledore pozwoli mi w końcu na przykuwanie tych smarkaczy do sufitu... kiedyś to były czasy...
Lily i James stali bez ruchu. Potter szepnął do rudowłosej.
- I co teraz?
- Nie wiem. - Evans załamała ręce - To chyba już koniec...
James nagle doznał olśnienia.
- Już wiem! - szepnął z przejęciem - Ty pobiegniesz po pelerynę, a ja kopnę te wyleniałe kocisko.
- James, tak nie wolno! - szepnęła z oburzeniem - Nie można się znęcać nad zwierzętami, nawet jeśli to jest pani Norris!
- Pani Norris nie jest kotem, tylko czymś o wiele gorszym. Czasem cel uświęca środki.
- No dobrze, ale co to da? - zapytała z niepokojem.
- Kilka cennych sekund, które być moźe zaważą na naszym losie. A teraz idź!
Lily pobiegła do gabinetu Slughorna. James spojrzał na panią Norris z odrazą.
- Nie wiem jak można mieć taką okropność twojego pokroju. Nie nadajesz się nawet na dywan.
Potter zamachnął się i kopnął z całej siły panią Norris. Kotka zamiauczała przeraźliwie i przeleciała przez kawałek kortarza w lochach, padając na cztery łapy u stóp Filcha.
- Moja kochana kto ci to zrobił?! Dorwiemy tego szczeniaka, zobaczysz.
~~*~~*~~*~~
Lily wróciła po dłuższej chwili z peleryną - niewidką. James odetchnął z ulgą.
- No to spadamy.
Okularnik schował pelerynę do kieszeni, gdy nagle usłyszał znajomy głos...
- Nie tak prędko, Potter.
Przed nimi stanął Filch z lampą w ręce i panią Norris przy nodze. Kotka spojrzała mściwie na Jamesa.
- Za mną szczeniaki.
Obydwoje ruszyli korytarzem za Filchem, ze zwieszonymi głowami. Pani Norris szła blisko Filcha. Wyglądała na zadowoloną, w przeciwieństwie do Jamesa i Lily.
- Niech którekolwiek z was jeszcze raz ruszy panią Norris, to mnie popamięta do końca życia. - zasyczał Filch.
Czarnowłosy mruknął coś w stylu już się boję, a rudowłosa nic nie odpowiedziała. Wiedziała gdzie teraz idą. Do gabinetu profesor McGonagall - ich opiekunki domu. Nie była pobłażliwa nawet dla swoich wychowanków - Gryfonów. Była surowa i - na nieszczęście Gryfonów - sprawiedliwa. Lily nie obawiała się szlabanu. Bardziej bała się utraty punktów zdobytych przez ich dom, oraz zaufania profesor McGonagall. Lily przecież była prefektem. W końcu doszli do gabinetu profesor McGonagall. Przed gabinetem stała kobieta w zielonym szlafroku.
- Panie Filch, może pan już odejść, dziękuję.
Filch wraz z panią Norris odeszli w stronę Wielkiej Sali. McGonagall spojrzała na swoich wychowanków. Lily i James spuścili głowy. McGonagall kazała im wejść do gabinetu. Gdy weszli, zamknęła drzwi i usiadła przy biurku.
- Siadajcie.
Obydwoje posłusznie usiedli przy biurku na krzesłach. McGonagall wstała i spojrzała na nich z gniewem.
- Na miłość boską, Potter i Evans, dlaczego się włóczycie w nocy po zamku?!

CZYTASZ
Dark Star
Fanfiction*W TRAKCIE KOREKTY! Prolog poprawiony* W pewnym domu o numerze dwanaście, na ulicy Grimmauld Place w Londynie, żyła pewna rodzina z dwójką dzieci. Ale nie była to zwykła rodzina. Od wieków ród Blacków przestrzegał czystości krwi, tak jak głosiło ic...