Rok później, wrzesień tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego szóstego roku.
~~*~~*~~*~~
Nastał wrzesień. Rok szkolny rozpoczął się prawie tak samo, jak w poprzednich latach. Najpierw podróż pociągiem do Hogwartu, później przydział pierwszorocznych do jednego z domów - w tym roku do Gryffindoru trafiło dwóch chłopców i jedna dziewczynka - oraz oczywiście przemowa dyrektora, Albusa Dumbledore'a. Dyrektor podszedł do mównicy, po chwili umilkł wszelki gwar.
- Moi drodzy uczniowie, zarówno ci, którzy dopiero zaczynają przygodę w Hogwarcie jak również i ci, którzy rozpoczynają ostatni rok. Zanim to przepyszne jedzenie całkowicie zaćmi wam mózgi, muszę przypomnieć wam o kilku ważnych sprawach. Po pierwsze, wszyscy uczniowie mają zakaz wchodzenia do Zakazanego Lasu, - spojrzał na huncwotów, z których tylko Remus uważnie wpatrywał się w dyrektora - no chyba że wam życie niemiłe. Po drugie, pan Filch prosił o przypomnienie wam o zakazie używania zaklęć na korytarzu pomiędzy zajęciami.
Reszta huncwotów nie zwracała zbyt dużej uwagi na dyrektora. Peter wcinał kanapki, James próbował poderwać Lily a Syriusz przysypiał z głową na ramieniu Lupina.
-Nadchodzą straszne czasy. - wszyscy umilkli, wtapiając przestraszone spojrzenia w dyrektora - Jak sami wiecie, Lord Voldemort rośnie w siłę. Wielu z was kilka tygodni temu straciło kogoś bliskiego, możliwe że nawet kilka dni temu. Voldemort sieje strach, ale wy możecie go pokonać. Musicie się zjednoczyć, w grupie będziecie mogli stawić mu opór.
Dyrektor wrócił na swoje miejsce. Chwilę później w Wielkiej Sali znów stało się gwarno.
Remus spojrzał na śpiącego Syriusza. Wyglądał tak niewinnie, prawie jak anioł. Ale był kompletnym przeciwieństwem anioła, o czym wiedział doskonale Lupin. Trącił go lekko w ramię.
- Syriuszu, obudź się.
Szarooki otworzył powoli oczy, ziewając.
- O co chodzi?
- Słyszałeś, co powiedział Dumbledore?
- Ehm, chyba... Coś mówił o Voldemorcie i chyba o stawianiu oporu komuśtam...
- Czyli nie słuchałeś, jak zwykle. - westchnął Lupin, gładząc go po włosach.
James spojrzał na nich dwuznacznie.
- Remus..? Co ty robisz?
Miodowooki szybko odsunął się od Syriusza i wtopił wzrok w talerz. Black przyglądał mu się chwilę ze zdumieniem, po czym warknął do okularnika.
- Wielkie dzięki, Jeleniu. Wszystko zepsułeś.
James zignorował go i znów zaczął się zalecać do Lily Evans.
- A byłem tak blisko... - jęknął.
~~*~~*~~*~~
James wraz z Syriuszem wysłuchiwali ze znudzeniem strategii Hestii Jones. Za chwilę miał się odbyć mecz ze Ślizgonami, przed którym przez ostatnich kilka tygodni trenowała drużyna Gryfonów. Nie było mowy o porażce. Gryfonom kibicowało trzy czwarte szkoły. Pozostałą jedną czwartą stanowili Ślizgoni.
- No więc, jak mówiłam...
- Hestio, błagam. - zawył Syriusz - Omawiamy strategię już od godziny. Wyjdźmy już i pokażmy Ślizgonom, kto jest lepszy.
Reszta drużyny ochoczo przytaknęła Syriuszowi. Hestia warknęła do Syriusza.
- Tak się składa, Black, że to JA jestem kapitanem TEJ drużyny, a nie TY. I z łaski swojej zamknij się. - Syriusz prychnął pod nosem.
Jones po omówieniu strategii - ze wszelkimi detalami - wygłosiła tak długą przemowę motywacyjną, że połowa drużyny wręcz zasypiała na stojąco. Ta druga połowa wraz z Syriuszem i Jamesem z trudem powstrzymywała się od ziewania. Potter szepnął do Blacka.
- Gdy ja będę kapitanem, przemowy będą o wiele krótsze.
- Mam nadzieję.
- Łapciu, a tak w ogóle, co jest między tobą a Luniaczkiem?
Black spuścił wzrok i burknął pod nosem.
- Nic, co by cię interesowało.
Hestia skończyła przemowę - na co wszyscy zareagowali z wyraźną ulgą - i oświadczyła.
- Dobrze, więc bierzmy miotły i wychodzimy. Pokażmy im, kto jest lepszy.
Cała drużyna wzięła swoje miotły i wyszła z namiotu. Powitały ich głośne brawa oraz liczny aplauz. Syriusz spojrzał w stronę trybun, gdzie siedział Remus. Pomachał do niego dłonią. Chłopak uśmiechnął się do niego.
Z trybun rozległ się donośny głos Johna Jordana - starszego brata bliźniaków Jordan.
- Witam wszystkich uczniów i nauczycieli na meczu quidditcha! Dziś zagra Gryffindor przeciwko Slytherinowi!
Dalsze słowa Jordana zagłuszył aplauz uczniów.
- Pani Hooch wypuściła kafla, tłuczki oraz złoty znicz! Kapitanowie obydwóch drużyn podają sobie dłonie iii... iii wystartowali!
Po chwili było tylko słychać wśród gwaru i wrzawy uczniów komentarze Jordana.
- Jones mknie jak strzała w stronę obręczy z kaflem... Świetna z niej dziewczyna. Tyle razy pytałem ją, czy się ze mną umówi, a ona cały czas mi odmawia...
- JORDAN!
- Już, już, pani profesor. No więc Jones strzela iii... iii dziesięć do zera dla Gryffindoru!
James zrobił pętlę na swoim Nimbusie tysiąc dziewięćset. Syriusz uśmiechnął się i skupił się na pilnowaniu obręczy.
- Avery ma kafla, podaje go dla Wrighta, Wright leci ku obręczy... strzela, iii... iii pudło Wright! Black obronił!
Syriusz złapał kafla i podał Susan Diggle.
- Diggle ma kafla... leci w kierunku obręczy iii... FAUL!
Wright wyrwał brutalnie kafla z rąk Susan, prawie strącając ją z miotły. Po trybunach rozległy się krzyki pełne oburzenia. Jones zaczynał mieć problem z bezstronnością.
- Na szczęście Diggle nie spadła z miotły... Wright, ty ślizgoński tchórzu... No co pani profesor?! Taka jest prawda!
Profesor McGonagall wyglądała na wzburzoną. Pół godziny później, wynik meczu był sześćdziesiąt do zera dla Gryffindoru. James dostrzegł w oddali złotą plamkę. Ruszył w jej kierunku.
- Potter chyba dostrzegł znicza! Jest chyba najlepszym szukającym w tym stuleciu... Już, pani profesor. Goyle odbił tłuczek w stronę Pottera. Parszywa świnia...
- JORDAN! JEŚLI MASZ PROBLEM Z BEZSTRONNOŚCIĄ, TO PRZESTAŃ KOMENTOWAĆ! - rozległ się głos profesor McGonagall.
- Przepraszam, już nie będę... A wracając do gry, Potter zręcznie ominął tłuczek... I co wy na to, Ślizgoni?
Syriusz klasnął w dłonie i roześmiał się. Gdy Jordan komentował mecz, nie było mowy o nudnym meczu. Nagle zobaczył lecący w jego stronę tłuczek. Próbował go ominąć, ale bezskutecznie. Tłuczek trafił go w tył głowy. Nikt tego nie zauważył, nie licząc Remusa białego jak ściana, wpatrującego się z przerażeniem w chłopaka ledwo trzymającego się na miotle. Po chwili rozległ się wrzask Gryfonów.
- Potter złapał znicza! Gryffindor wygrywa dwieście dziesięć do zera!
Syriusz zawył z bólu, niestety silny wiatr w pełni go zagłuszył. Puścił trzonek miotły. Poczuł, jak jego ręce nagle stają się zbyt ciężkie, by nimi poruszyć. Czuł, jak spada z dużej wysokości, słyszał świst powietrza w uszach. W końcu uderzył w boisko.
Po jego ciele rozpływał się ostry ból. Miał ochotę głośno krzyczeć, ale... ale nie mógł. Poczuł w ustach metaliczny smak krwi. Jedyne co usłyszał i zobaczył, zanim stracił przytomność, to rozmazany obraz dwóch osób biegnących w jego kierunku i krzyki - jak za mgłą - Jamesa oraz Remusa...
Ciąg dalszy nastąpi...
CZYTASZ
Dark Star
Fanfiction*W TRAKCIE KOREKTY! Prolog poprawiony* W pewnym domu o numerze dwanaście, na ulicy Grimmauld Place w Londynie, żyła pewna rodzina z dwójką dzieci. Ale nie była to zwykła rodzina. Od wieków ród Blacków przestrzegał czystości krwi, tak jak głosiło ic...