~~*~~*~~*~~
Potter złapał go w ostatniej chwili.
- Co my teraz z nim zrobimy?
- Może zanieśmy go do Skrzydła Szpitalnego? - zaproponowała Lily.
- Zanieśmy go do dormitorium. Tak będzie najlepiej.
- A więc ty to zrobisz, ja muszę poważnie porozmawiać z Annabell.
- Niech będzie. Szkoda, że Syriusz nie chciał iść z nami. - wziął omdlałego Lunatyka pod ramię.
- Wiesz, że będziesz musiał z nim porozmawiać? Syriusz nie wie, że Remus był pod wpływem Amortencji. - zauważyła Lily.
- Wiem, wiem. - westchnął Potter - To nie będzie należało do łatwych rzeczy.
~~*~~*~~*~~
Cała paczka Huncwotów (nie licząc Remusa) oraz Lily siedzieli w pokoju wspólnym Gryfonów. Syriusz siedział na sofie i patrzył z niedowierzaniem na okularnika i rudowłosą.
- Vick otruła Lunatyka?!
- Przykro jest mi to mówić, ale tak. Annabell dolała mu Amortencji do napo... - szarooki zerwał się z miejsca - Black, co ty chcesz zrobić?!
- Mam zamiar z nią porozmawiać. - warknął Syriusz.
- Łapo, uspokój się. - powiedział okularnik - Później przyjdzie na to czas i pora.
Black westchnął i wrócił na swoje miejsce. Peter przegryzał od czasu do czasu czekoladowe ciasteczka. James nagle wstał z fotela i oświadczył stanowczo.
- Łapo musimy iść.
- A niby po co?
- Trening do quidditcha, nie pamiętasz?
Do rozmowy wtrąciła się Lily.
- Czy ten cały quidditch jest dla ciebie i twojego napuszonego łba ważniejszy niż twój przyjaciel? - warknęła do Jamesa.
- Liluś musimy iść z Syriuszem...
- NIE! WCALE NIE MUSICIE! - rudowłosa podniosła głos.
Glizdogon i Łapa patrzyli na nich ze zdziwieniem.
- PO PROSTU MASZ GDZIEŚ ZDROWIE SWOJEGO PRZYJACIELA! CAŁY TEN QUIDDITCH JEST O WIELE WAŻNIEJSZY! I nie mów na mnie "Liluś"!
- To nie tak Lily... - tłumaczył się czarnowłosy - Kapitan naszej drużyny kazała dziś się stawić całej drużynie... Przecież za kilka dni mecz ze Ślizgonami. To jest bardzo ważny mecz...
W całym dormitorium Gryffindoru nadal było słychać ich głośną wymianę zdań. Black postanowił przerwać tę żenującą kłótnię.
- Evans, wybacz że ci przerywam, ale jak nie pójdziemy to McGonagall da nam jutro popalić.
I razem z Jamesem wyszli z dormitorium chłopców. Lily krzyknęła za nimi.
- A idźcie do diabła z tym waszym quiddithem!
~~*~~*~~*~~
Syriusz i James byli już na boisku do quidditcha. Na boisku była również reszta drużyny wraz z kapitanem - Hestią Jones - na czele. Wszyscy mieli na sobie szkarłatne szaty do quidditha. Każdy z nich miał pod pachą swoją miotłę.
Hestia Jones była ścigającą Gryffindoru, jedną z najlepszych w tym stuleciu. Oczywiście James Potter był szukającym, Syriusz Black obrońcą, pałkarzami byli Thomas Jordan i Patrick Jordan - bracia, tyle że Thomas był rok starszy - a pozostałymi ścigającymi byli Susan Diggle i Frank Longbottom.
- No więc... - zaczęła Jones - Jak dobrze wiecie, za kilka dni mecz quidditcha ze Ślizgonami. Musimy się wziąć ostro do roboty. I do jasnej cholery Black i Potter przestańcie się wygłupiać!
Wszyscy spojrzeli na Jamesa i Syriusza, którzy... latali po boisku rzucając do siebie kafla, wywijając przy okazji różnego rodzaju akrobacje. Hestia nawrzeszczała na nich, wyzywając ich od "pajaców" oraz "kretynów" oraz wymachując ku nim pięścią. W końcu okularnik i szarooki wylądowali posłusznie na ziemi, unikając wzroku Jones. Hestia kontynuowała.
- Ich kapitan, Avery ma nowego szukającego, niejakiego Regulusa Blacka.
Syriusz spojrzał w bok.
- Jak dobrze wiecie, Ślizgoni nie grają fair. Potter, musisz jak najszybciej złapać znicza, zanim zrobi to Black. Black, ty wiesz co masz robić.
- Nie dać Ślizgonom trafić kaflem do obręczy. - wymamrotał ze znudzeniem Syriusz.
- Jordan, wy macie...
-Odbijać tłuczki w stronę Ślizgonów. - odpowiedzieli chórem bracia.
- A wy, Susan i Longbottom macie współpracować. I bez żadnych kłótni.
Wszyscy mruknęli coś w stylu jasne. Jones klasnęła w dłonie.
- A teraz wszyscy na miotły i zaczynamy trening!
~~*~~*~~*~~
Lily siedziała wraz z Annabell oraz Dorcas w pokoju wspólnym Gryffindoru. Peter znów gdzieś znikł. Rudowłosa kończyła im opowiadać wszystko, co się wydarzyło kilka godzin temu.
- Ann, jak mogłaś zrobić coś takiego? - zapytała z wyrzutem Meadowes.
- Ja... Ja naprawdę niewiem! - Vick wybuchła płaczem - Ja... Ja tylko chciałam, żeby on mnie pokochał...
- Ann, mogłaś po prostu z nim o tym porozmawiać, a nie dolewać mu Amortencji do soku. - zauważyła Lily.
- Zrobiłam to przez Blacka! - wybuchła niebieskooka.
- Jak to przez... - umilkła.
Wszystkie trzy spojrzały w stronę schodów. Do pokoju wspólnego wszedł Remus. Był blady, miał potargane włosy.
- Czy ktoś mi wyjaśni skąd się tutaj wziąłem? - zapytał słabym głosem.
CZYTASZ
Dark Star
Fanfiction*W TRAKCIE KOREKTY! Prolog poprawiony* W pewnym domu o numerze dwanaście, na ulicy Grimmauld Place w Londynie, żyła pewna rodzina z dwójką dzieci. Ale nie była to zwykła rodzina. Od wieków ród Blacków przestrzegał czystości krwi, tak jak głosiło ic...