57

8.7K 523 128
                                    

   Esther przywieziono po południu. Jaxon strasznie się ucieszył na jej widok, tak samo jak ona na jego. Nie chciał wypuścić jej z uścisku, ale jej to nie przeszkadzało, radośnie merdała ogonkiem. Ten widok był dla mnie czymś pięknym. Mam na myśli widok mojego dziecka, szczęśliwego dziecka. Poważnie, chwytał za serduszko. Nawet Justin nie mógł oderwać oczu od uradowanej dwójki.

   Ciężko było mi wsiąść w samochód z myślą, że przez tak długi czas nie zobaczę się z moim maleństwem. Nie dojechaliśmy na miejsce, a ja już tęskniłam. Nie chciałam się z nim rozstawać. Był moim wszystkim. Każda matka tak się czuje. Już w ogóle jest źle, gdy nie wiem kompletnie nic o ludziach, u których ma zostać.

- Poczekaj na mnie w samochodzie, dobrze? - głos Justina sprowadził mnie do rzeczywistości.

- Ale-

- Nie będę długo - wysiadł z auta, by otworzyć drzwi na tylnych siedzeniach i wyciągnąć z samochodu chłopca.

   Bez słowa wysiadłam. Był idiotą, jeśli pomyślał, że go posłucham. Nie w takim momencie. Chciałam pożegnać się z moim synem. Miałam do tego prawo.

- Nigdy nie słuchasz - burknął pod nosem stawiając Jaxona na mokrej trawie.

- Chyba mogę pożegnać się z własnym dzieckiem, prawda? - zapytałam chłodno.

- Oczywiście - mruknął wsuwając dłonie do kieszeni bluzy.

   Kucnęłam przed moim małym przystojniakiem i złapałam jego rączki, by je cmoknąć.

- Bądź grzeczny, dobrze? Nie rozrabiaj.

   Jaxon skrzywił się i spuścił głowę w dół.

- Co jest, skarbie? - zagruchałam łaskocząc go po podbródku.

- Nie chcę - jęknął, kiedy grymas ukazał się na jego twarzy.

- Będzie dobrze, kochanie - pogłaskałam go po główce. - Zobaczymy się niedługo, obiecuję.

   Justin chrząknął głośno, ale zignorowałam to. Nie obchodziło mnie, jak bardzo zależało mu na czasie. Liczył się dla mnie w tamtej chwili jedynie mój syn.

- Chcę do domu - bąknął niezadowolony.

- Esther będzie z tobą, Jaxo. To nie potrwa długo. Będziesz się dobrze bawił u cioci Zoe, zobaczysz.

   Sama nie wierzyłam w swoje słowa. Brak chęci u Jaxona sprawił, że miałam ochotę zabrać go z powrotem do domu. Chciałam mieć go przy sobie na co dzień. Móc przytulać go, bawić się z nim, oglądać bajki, jeść razem posiłki, śpiewać lub czytać do snu i dawać poczucie bezpieczeństwa. Opiekować się nim.

   Nie zdążyłam niczego dodać, a on zaczął płakać. Westchnęłam i przyciągnęłam go do siebie. Musiałam poczuć moje maleństwo w swoich ramionach. Pocałowałam go w policzek i pogładziłam po pleckach. Przękndłam ślinę, myśląc sobie, że jak tak dalej pójdzie, to nie puszczę go, nie pozwolę, by nas rozdzielono. Usłyszałam głośne westchnięcie z ust mężczyzny stojącego za mną. Był zirytowany, ale jak już wcześniej wspomniałam - nie on mnie interesował w tamtej chwili. Mógł sobie wzdychać, prychać, parskać i burczeć ile chciał. I tak nie zwróciłabym na niego swojej uwagi.

- Ari - odezwał się w końcu.

   Nie odpowiedziałam mu. Mocniej przytuliłam do siebie Jaxona.

- Nie płacz, łobuzie. Nic złego się nie dzieje. Ciocia Zoe się tobą zajmie. Szybko cię zabierzemy do domu, mały.

- Nie-e chcę! - szlochał w moją bluzkę.

Fix me / jarianaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz