18

8.9K 610 49
                                    

- Jaxon, nie bierz tego do buzi - zabrałam chłopcu roślinkę. - To się zdmuchuje, skarbie.
   Upewniwszy się, że patrzy, zdmuchnęłam dmuchawca. Uniósł się w powietrzu rozdzielony na kilkadziesiąt części. Leciał dosłownie we wszystkie strony, dopóki wiatr go nie porwał.
   Pokazałam chłopcu to jeszcze kilka razy, nim zdążył się nauczyć. Przez następne dziesięć minut siedziałam po turecku na trawie przyglądając się synkowi. Zrywał je pojedyńczo by potem ułożyć w duży bukiet i po kolei zdmuchiwać. Prosto w moją twarz. Jego to bawiło, więc mnie też.
   Zerknęłam na zegarek z niebieskim paskiem owiniętym wokół mojego nadgarstka. Wskazywał pierwszą popołudniu. Byłam umówiona na w pół do drugiej z Cassie w kawiarni. Pomogłam Jaxonowi zebrać bukiet dmuchawców i opuściliśmy łąkę w parku. Przez całą drogę do kawiarni wymachiwał roślinkami w dłoni. Po drodze wstąpiliśmy po frytki dla Jaxona, bo zgłodniał.
   Cassie siedziała przy stoliku pod ścianą na końcu kawiarni. Uśmiechnęła się do mnie i pomachała. Przesunęła się, by chłopiec mógł usiąść obok niej. Nie da się ukryć, że uwielbiał Cass.
- Zamówiłam ci Cappuccino.
- Dzięki.
   Wyszukałam portfel w torebce, by oddać jej pieniądze. Przysunęłam w jej strone banknoty, a ona po prostu...
- Zabieraj to - warknęła. - Ja cię tutaj zaprosiłam i ja stawiam.
- Cass-
- Zamknij się i słuchaj - zmrużyła oczy. - Pamiętasz ten domek moich dziadków nad jeziorem w lesie?
   Pokiwałam głową, więc kontynuowała:
- Moi dziadkowie już tam nie jeżdżą, a klucz do niego mam w piwnicy. Nie jest w jakimś super dobrym stanie, ale pomyślałam, że w sam raz na urodzinową domówkę. Co o tym sądzisz?
- Jeżeli twoi rodzice nie mają nic przeciwko, żebyś go sobie pożyczyła, to twierdzę, że pomysł jest genialny.
- Oni nawet o nim nie pamiętają - machnęła dłonią.
- Jest wystarczająco duży, aby pomieścić masę ludzi?
- Tak.
- I wytrzyma to?
- Tak, nad tym poważnie myślałam i doszłam do wniosku, że nie jest z tektury i zniesie tę imprezę. Bo w końcu to nie będzie byle jaka impreza!
- To będzie najlepsza impreza - zapewniłam ją. - Mam zamiar pożądnie się napić.
- A ja muszę kogoś bzyknąć.
- Co to znaczy bzyknąć? - spytał Jaxon.
   Posłałam przyjaciółce mordercze spojrzenie.
- Nic, nie słuchaj - mruknęła Cass.
   Młody kelner przyniósł nasze kawy. Widziałam, że blondynka siedząca naprzeciwko mnie pożerała go wzrokiem. Nie dziwiłam jej się, bo był na prawdę bardzo przystojny. Chłopak obdarzył ją uśmiechem. Mogłabym się założyć, że wyobraziła sobie siebie z nim w łóżku. To cała ona. Chrząknęłam, zanim przy moim dziecku poszliby w ślinę. Na jego policzkach pojawiły się delikatne rumieńce. Nie przestając się uśmiechać odszedł od naszego stolika. Cassie westchnęła rozmarzona.
- Przychodziłabym tutaj częściej, gdybym wiedziała o tym ciasteczku.
- Mhm - mruknęłam popijając gorącej kawy.
- Wzięłabym go na tej ladzie - jęknęła.
   Przewróciłam oczami.
- Jaxon tutaj jest - syknęłam.
- Och - bąknęła. - Przepraszam, Jaxo. Wróćmy do tematu imprezy. Pojutrze trzeba będzie pojechać do sklepu i zrobić porządne zakupy. No wiesz, jedzenie, alkohol i te sprawy. Muszę zrobić sobie listę, bo zapomnę, po co przyjechałam do sklepu. Często tak mam. Pojedziesz ze mną?
- Szykuje się wielka imprezka, więc raczej przydałaby nam się pomoc Harry'ego i Louisa.
- No tak, racja.
   Napiłam się kawy, którą prawie na siebie wylałam, bo przestraszona wzdrygnęłam się na podniesiony głos mojej przyjaciółki:
- O MÓJ BOŻE, ARI! - pisnęła. - Ale ja jestem głupia, co ze mnie za przyjaciółka? Nie zapytałam nawet co u ciebie, tylko zaczęłam nadawać o sobie jak katarynka. Jak wczorajsze spotkanie z rodzicami? Wszystko poszło tak, jak chciałaś?
- Tak, nawet lepiej. Niczego nie podejrzewali. Nie lubię ich okłamywać, ale sama rozumiesz. Gdyby się dowiedzieli, wpadliby w szał i na pewno chcieliby znać powody. Nie uwierzyliby, że złamałam sobie żebra i zmiażdżyłam szyję spadając ze schodów czy coś. Tyson odzywał się do ciebie?
- Ani słowem od konfrontacji z Justinem.
   Słysząc to imię, mimowolnie przeszły mnie dreszcze. Przęłknęłam ślinę i zabrałam się za picie kawy, chcąc jakoś zatuszować swoją reakcję.
- Przepraszam - mruknęła.
   A więc jednak mi się nie udało, zauważyła.
- Wybacz, że pytam, ale... co zamierzasz teraz zrobić? Wiesz, co mam na myśli.
   Zaczęłam zastanawiać się czy to jej przepraszam było szczere i na prawdę zrobiło się jej przykro czy powiedziała to, ponieważ tak wypadało.
- Jak myślisz? - wymamrotałam bez grama chęci. - Muszę zapomnieć.
- Nie rozumiem cię - prychnęła. - Tak walczyłaś o to, byśmy go zaakceptowali, tak mówiłaś, że go kochasz, a teraz co?
- Nic - wzruszyłam ramionami lekko poirytowana. - Niby co innego mam zrobić w takiej beznadziejnej sytuacji? Mam dziecko, muszę się nim zająć, Cass.
- Wiem, ale ono potrzebuje ojca - syknęła, uważając by nie zwrócić uwagi jedzącego frytki Jaxona. - A ty swojego mężczyzny.
- Posłuchaj - westchnęłam - dał mi jasno do zrozumienia, że to koniec. Kocham go, to prawda, ale co z tego? To nic nie zmieni, bo on odszedł, rozumiesz? Kiedy ktoś odchodzi, to nie po to abyśmy za nim szli.
- On po prostu jest za głupi, by zobaczyć jaki błąd popełnił!
- Popełnił ten błąd, czy nie, wie co robi. Nie mam zamiaru truć mu dupy, on tego nie chce.
- A czy on kiedykolwiek myślał nad tym, czy ty chcesz, by cię porwał? Nie! Więc zrób coś, co cię uszczęśliwi. Ari, do kurwy nędzy przestań oddawać swoje szczęście wszystkim dookoła!
- Cass, ja zrozumiałam, że wszystko, co się wydarzyło między nami nie miało sensu. Spójrz, tak bardzo zarzekał się, że mnie kocha, a teraz, kiedy odszedł pisząc mi, że to dla dobra mojego i Jaxona, pieprzy inne laski! Ja płaczę i tęsknię, a on się bardzo dobrze bawi! Jak wrócił po trzech latach, to obiecał mi, że już nie odejdzie, że zaopiekuje się mną i naszym synkiem. Złamał tę obietnicę. To świadczy tylko o tym, że wszyscy dookoła mnie mieli rację. Nie powinnam niczego do niego czuć. On mnie zostawił z dzieckiem. Drugi raz. Jeśli teraz wróci i powie mi, że chce odbudować nasz związek i zająć się Jaxonem, to go wyśmieję.
- Ari-
- Nie, Cass, daj mi skończyć - przerwałam jej. - Oddałam mu całe swoje serce, a on je wyrzucił, dlatego nie będę go miała dla niego, jeśli kiedykolwiek wróci. Mam zamiar się z niego wyleczyći żyć normalnie, jakby on nigdy nie istniał, tak jak napisał mi w liście. Nie powinien mieć pretensji o to, że nie będę chciała go z powrotem. Sam się na to skazał. Kocham go całą sobą, ale to nie ma znaczenia, rozumiesz?
- To twoje życie - powiedziała cicho. - Zrobisz, jak zechcesz. Pamiętaj, że bez względu na to, jaką decyzję podejmiesz, zawsze będę przy tobie.
- Dziękuję, Cass.

* * *

Uuu, coś się szykuje...


  
  

Fix me / jarianaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz