61

7.4K 517 80
                                    

   Rano, po śniadaniu Justin zgodził się na zakupy. Byłam tym podekscytowana, bo nie spodziewałam się, że jednak się zgodzi (choć miałam cichą nadzieję). Z jednej strony cieszyłam się, że będę mogła coś mu kupić, a z drugiej strony nie wiedziałam, co. Znałam go na wylot, ale nie ukrywajmy - miał wszystko, czego dusza zapragnie, bo pieniędzy nigdy mu nie brakowało. Mógł sam sobie kupić wszystko o czym marzył. Ciężko mi było go zadowolić pod tym względem, bo nie wiedziałam, czy będzie się szczerze cieszył z prezentu. Przez całą drogę do galerii zastanawiałam się, co mogłoby sprawić mu przyjemność. Główkowałam i główkowałam. Dwa razy przyłapał mnie na tym, że go nie słuchałam (spaliłam buraka). Broniłam się tym, że się nie wyspałam, co było zgodne z prawdą. Zasnęłam w kiepskiej pozycji i bolał mnie trochę kark, ale to inna bajka. Pocieszałam się tym, że galeria była duża, a ja nigdy w niej nie byłam, więc było duże prawdopodobieństwo, że znajdę coś fajnego dla niego. Nie pomyślałam, że mogłabym się w niej zgubić, nie przyszło mi to do głowy po prostu. Za to jemu owszem. 

- Co to jest? - mruknęłam biorąc kawałek papieru, który mi wręczył zaraz po tym, jak zaparkował. 

- Mapa galerii - odpowiedział wyłączając silnik. - Chyba nie myślałaś, że puszczę cię do miejsca, którego zupełnie nie znasz bez nawigacji?

   W myślach już przewracałam oczami. Jego nadopiekuńczość była przerażająca. Rozwinęłam kartkę złożoną na cztery części i przyjrzałam się jej. Galeria miała trzy piętra i była na prawdę ogromna. Było tam mnóstwo przeróżnych sklepów. Od tych, o których nigdy nie słyszałam do tych najdroższych. Z mojego położenia nie było widać, żeby była taka wielka, a widziałam ją w autentycznych rozmiarach. 

- Co to jest? - zapytałam pokazując mu palcem czerwony krzyżyk pod jednym ze sklepów. 

- Tutaj się spotkamy za... dokładnie półtorej godziny. 

   Półtorej godziny? Zdążę coś znaleźć w półtorej godziny? Zaczęłam w duchu panikować, bo bałam się, że nie wyrobię z czasem. Z zamartwiania się wyrwał mnie jego głos.

- Wszystko dobrze, aniołku? 

- Tak, jest okej - westchnęłam odpinając pasy. 

   Chciałam już wysiadać, ale złapał mnie za nadgarstek, żebym poczekała. Wygrzebał coś z kieszeni i wcisnął mi do ręki. Karta kredytowa. Pokręciłam głową i szybko mu ją oddałam. 

- Mam swoje. 

- Nie denerwuj mnie, dobrze? Po prostu ją weź. 

- Ale- 

- Weź ją, będę spokojniejszy. 

   Nie chciałam się z nim kłócić, więc po prostu ją wzięłam i schowałam do kurtki. Wiedziałam, że jej nie użyję, bo to byłoby bez sensu, gdybym kupiła mu prezent urodzinowy za jego pieniądze. 

- Masz telefon? 

- Tak. 

- Naładowany?

- Tak. 

- I działa dobrze?

- Justin, tak, działa bardzo dobrze, jest naładowany i będę słyszeć, jak zadzwonisz. 

- Tylko się upewniam - uniósł ręce w geście obrony. 

   Wysiedliśmy z auta i nie zdążyłam zamknąć drzwi, a on już był przy mnie. Złapał mnie za rękę, a drugą zamknął samochód pilotem. Trzymał mnie mocno, jakby nie chciał mnie puszczać i chyba tak właśnie było. Piorunował wzrokiem każdego mężczyznę (bez względu na jego wiek), który na mnie spojrzał. Nawet nie zdołaliśmy wejść do budynku, a on już mordował ich wzrokiem. 

Fix me / jarianaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz