#55 karma powraca

241 19 19
                                    

*~Emily~*

(Emily) Kurwa mać...

Zeszłam z wagi i zlapałam się za włosy. Albo waga jest zepsuta, albo przytyłam. Pff... Czym tu się przejmować. To jestem pewna, że ta "maszyna" jest już na wykończeniu. Przecież wyglądam świetnie. Wiele dziewczyn zazdrości mi figury. Chociaż muszę przyznać, że trochę mi przybyło w biodrach... Eee tam. Wydaje mi się. Z resztą zaraz zapytam się Ma... A no tak... On już tu nie mieszka.

Wyszłam z łazienki kiedy usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Nie przypominam sobie, abym kładła szklanki gdzieś na wierzchu... Może spadło coś innego...?

ZARAZ ZARAZ... Przecież nie miało co spaść... Czy ja musze to sprawdzać...?

No raczej powinnam.

Wzięłam w rękę najostrzejszą rzecz, która stała w miarę blisko mnie. Szlag chciał, że był to mój ulubiony obcas. Podeszłam do drzwi.

Cisza...

Trochę się uspokoiłam. Odwróciłam się na pięcie, bo chciałam odłożyć buta, jednak zamurowało mnie. Przede mną stał wysoki, chudy chłopak z strzykawką w ręku.

(Allekey) Witam, panno Emily.

Zanim zdążyłam zrozumieć, w jakiej sytuacji się teraz znajduje, zrobiłam zamach ręką. Uderzyłam obcasem całą siła w głowę napastnika. Nie wiem, czy coś mu się stało, czy może obcas przebił mu czaszkę. Jedyna rzecz, która teraz widniała w mojej głowie to plan ucieczki. Uciekłam na schody. Powinny go trochę zwolnić. Przynajmniej mam taką nadzieję. Ostatnie trzy schodki przeskoczyłam i zaczęłam biec w kierunku drzwi. Złapałam za klamkę... ZAMKNIĘTE?! No tak... skoro Emily z domu nie wychodzi, to Emily domu nie otwiera nikomu. Przeniosłam wzrok na klucze, które wisiały obok. Moja jedyna szansa na ucieczkę. Rzuciłam się na nie, niczym lew na zwierzynę. Cała się trzęsłam, więc kluczyk nie chciał wejść w zamek. W końcu jednak udało mi się go włożyć.

(Emily) W końcu!
(Allekey) Nie byłbym tego taki pewien.

Odwróciłam się gwałtownie. Chłopakowi ściekała krew po twarzy. No nieźle mu przywaliłam. Ale nie ukrywam, że mogłam to zrobić lepiej.

Allekey trzymał ten sam but, którym ja zrobiłam ten piękny ślad.

(Allekey) Zapłacisz mi za to...

Poczułam mocne uderzenie w głowę. Potem kolejne i kolejne... Aż do utraty przytomności.

*~Mike~*

Sam siedziała już na kanapie, a ja właśnie się do niej dosiadałem. Wilk już leżał wtulony w nogi dziewczyny, więc miałem do niej troszkę ograniczony dostęp. Z resztą nie spotkałem się z nią aby zabawiać się w łóżku. Chciałem pogadać jak człowiek z człowiekiem. Skoro już... to może warto zacząć jakiś temat...

(Mike) Sam?
(Sam) Hm?
(Mike) Myślałaś kiedyś może... co by się działo... Gdyby wiesz... To wszystko inaczej się potoczyło...
(Sam) Wiesz Mike, w naszym życiu co chwila zdarzają się zmiany, które niekoniecznie wszyscy są w stanie zaakceptować.
(Mike) Gdyby Han i Beth teraz żyły... Nie byłoby tej całej zwariowane historii.
(Sam) Z pewnością masz rację... Tylko, czy tego chcemy? Nie chce mówić o tym, że nie chce aby dziewczyny żyły, bo ich śmierć była dla nas tragedią... Jednak my nie mamy już na to wpływu... Los tak zadecydował.

Naszą wielce filozoficzną rozmowę przerwała coś, co musiało się najprawdopodobniej przewrócić na górze. Zawsze w takich momentach...

(Mike) Sam, przepraszam cie na chwilkę, ale zerknę to sprawdzić.

Ruszyłem w kierunku schodów. Zacząłem się wspinać na górę, a im bliżej byłem tym słyszałem głośniejsze odgłosy oddychania. Psychiko, weź zostaw mnie chociaż na chwilę w spokoju, ok?

Wszedłem do sypialni. Wszystko stoi na swoim miejscu. Ale zaraz... okno jest otwarte... tylko, ja nigdy nie mam go tu otwartego... Zacząłem szukać ręką jakiejś broni. Jednak zanim mi się to udało poczułem igłę i cichutki głosik, których co kolejną sekundę gasł.

(Allekey) Dobranoc.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Rozdział pisany w 100000 lat xD
Jest troszku krótki, ale miałam Wene więc grzech nie skorzystać xD 600 słów  chyba starczy xD. A więc: gwiazdkujcie, komentujcie, followy mile widziane, pozdrawia was betterangle, trzymajcie się i czeeeeść!

*~Until Dawn Losy Przyjaciół~*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz