21. Ventuno

608 62 11
                                    

W ledwo oświetlonej uliczce słychać było stukot obcasów, gdy Hazel szła po brukowanymi chodniku stawiając duże kroki. Ray zastanawiał się jakim cudem dziewczyna tak szybko przebiera nogami w tak wysokich szpilkach- sumie ledwo za nią nadążał, a miał przecież płaskie buty.
Dogonił ją dopiero kiedy przystanęła przed małym domem ogrodzonym drucianym płotem. Nie wyglądał na opuszczony, ale jego wygląd z pewnością nie zachęcał do zamieszkania go. Ray uniósł brew kiedy dziewczyna wyjęła klucze i zaprosiła go do środka.
Mieszkanie posiadało salon, kuchnię, łazienkę, jedną sypialnię i pokój z masą książek poustawianych na półkach wokół drewnianego biurka pomalowanego ciemną farbą. 
-Gdzieś tutaj był...- mruczała pod nosem szperając w szufladach pełnych papierów.
Zanim znalazła niewielki zegarek, nastolatek zdążył dostać już conajmniej 4 SMSy od Dana. Gdy pokazała mu go, wyjął z kieszeni ramoneski niewielką fiolkę pełną ciemnoczerwonej cieczy.
-Jak mam mieć pewność, że nie wciskasz mi zwykłego zegarka?- spytał podejrzliwie.
-Co masz w kieszeniach?
Chłopak wyjął na stół telefon, klucze z breloczkiem, paczkę papierosów, zapalniczkę i jakąś zmiętą kartkę.
Brunetka westchnęła i zakręciła wskazówkami mocno zaciskając oczy. Twarz Firesona owiał zimny wiatr i dziewczyna... rozpłynęła się. Tak jak stała przed nim, nagle jej postać jakby zacięła się i znikła.
Stał tam bardzo zdziwiony, a po kilku minutach poczuł jakby coś... się zmieniło. Nagle nie pamiętał co stało się kilkadziesiąt sekund wcześniej.
-Zaraz spytasz mnie "jak masz mieć pewność, że nie wciskam ci zwykłego zegarka".- właśnie chciał to powiedzieć, ale ta przerwała mu.- Chwilę temu pokazałeś mi co masz w kieszeniach. iPhone 6, klucze z breloczkiem- pandą, szlugi- dokładniej Malboro, fioletowa zapalniczka i jakiś papierek. Cofnęłam się minutę w tył.
Ray powtórzył czynność wyjmowania rzeczy i ze zdziwieniem stwierdził, iż Hazel ma całkowitą rację.
-Okay wierzę ci...
-A jak ja mam ci wierzyć, że to twoja krew, ha?
Zdjął kurtkę i podwinął rękaw bluzy. Na nadgarstku miał bandaż, a kiedy odwinął go ukazało się jeszcze świeże cięcie.
-Odważnie!- zaśmiała się.- Myślałam, że ukłujesz się igłą czy coś. Choć słusznie, bo najprawdopodobniej kilka kropli by nie wystarczyło. 
Chłopiec fuknął pod nosem. Odebrało mu mózg...
Przecież jak Daniel to zobaczy, to pomyśli, że tak bezsensownie się pociął... nawet nie obchodziło go, że dostanie od swojego chłopaka- i pewnie nie tylko od niego- porządny opieprz, ale nie chciał, aby ważne dla niego osoby martwiły się.
-Właściwie to czy ja się zmienię? W sensie jeśli teraz mam to- wskazał na ranę.- To będę je miał jak się cofnę?
-Nie. Tylko ciuchy i rzeczy, które będziesz miał tuż przy sobie zostaną takie jakie są. Ale jeśli po tych 15 minutach- w ciągu których musisz wszystko załatwić- wrócisz to jest prawdopodobieństwo, że będziesz nadal to miał. Zależy tylko od ciebie i tego co zrobisz.
-No to chyba w to wchodzę...
-W takim razie przeturlajmy te rzeczy do siebie, w równym czasie.
Zrobili tak jak powiedziała i już po chwili każdy miał to, czego chciał.
-Ale mam jeszcze jeden warunek.
-Słucham.- uniósł brew przyglądając się jej.
-Ja także złapie zegarka. Spokojne, osoba kręcąca wskazówkami ma kontrolę.- naprostowała.- Zwyczajnie nie chcę stracić tej o to fiolki, bo jeśli nie będziecie mieli mocy... najprawdopodobniej się nie poznamy.
Ray sam nie wiedział czemu, ale trochę przeraziło go to zdanie.
W sumie to będzie mu brakowało podpalania poduszek i wspomagania się mocami podczas kradzieży... ale przynajmniej ich życie będzie bezpieczniejsze, mniej stresujące i... normalniejsze? 
Tylko dokąd się cofnąć? Co zrobić, aby pozbyć się mocy?
Może...
Tak.
Wieczór mieli wyjechać na biwak.
Uda, że się rozchorował i nie pojadą lub zaproponuje inne miejsce.
Położył ręce na urządzeniu i skupił się. Przekręcił wskazówki w sposób, w jaki kazała mu Hazel oraz pomyślał o tamtej sytuacji i dniu w jakim się odbyła.
Jego twarz muśniętą kilkudniowym zarostem ponownie owiał wiatr, ale o wiele mocniejszy, poczuł, iż traci grunt pod nogami i spada. W dół...
Dół...
I jeszcze niżej.
Po chwili ponownie wyczuł podłogę pod nogami, a z całkowitej nicości i czerni wyłoniły się coraz kolejne kształty; musztardowa kanapa, czterech śmiejących się chłopaków, grający w tle telewizor, a Hazel nie było już z nim.
-Ray wszystko dobrze?- spytał Gabriel przerywając jakiś temat.- Jesteś strasznie blady.
Czas było wykorzystać fakt, że był zdziwiony i przerażony.
-Um tak...- starał się nie brzmieć zbyt wiarygodnie.
Wstał, a kolana same ugięły się pod nim, nawet nie udawał.
Czy wspomniałam mu, że podróże w czasie są niesamowicie wyczerpujące?
I cholernie niebezpieczne?
Upsik.
Chyba nie.
-Ejejej!- krzyknął Sally błyskawicznie wstając i podpierając najlepszego przyjaciela.
-Trochę słabo się czuję.- mruknął chłopak.
Kiedy nogi totalnie odmówiły mu posłuszeństwa, prawie runął na ziemię, ale ciemnowłosy pomógł mu jakoś się utrzymać. Przyłożył rękę do jego czoła.
Ray próbował rozgrzać swoją skórę, tak jak zwykł to robić, ale... nie miał mocy.
-Nie masz gorączki.
-Zimno tu.
Po powiedzeniu tego zaczął mieć delikatne drgawki- oczywiście udawane. Jak dobrze, że zawsze był dobrym aktorem.
Sal zaniósł go do łóżka, a po chwili nastolatek zobaczył jeszcze dwie zmartwione twarze nad nim. Ale nie było tam Olivera...
-Sorry chłopaki, ale chyba nigdzie nie pojedziemy. Nie dzisiaj.
Przyjaciele mruknęli cicho z niezadowolenia, ale Dan powiedział:
-Ważne żeby mu nic nie było.
-Tak... to najważniejsze. Idź spać Ray.- usłyszał i wtedy upłynęło 15 minut...
~teraźniejszość~
Ray zamrugał powoli. Nadal był w swoim łożku, ale gdy spojrzał na datę w telefonie, zobaczył dzień, w którym dał Hazel fiolkę swojej krwi wraz za zmieniacz czasu.
-Chyba nie śpisz Ray?! Mamy 20 minut czy mógłbyś się ogarnąć?!- głos Sallivana był zirytowany i załamywał się.
-20 minut do czego?- spytał w sumie sam siebie podnosząc się. Wyszedł ze swojego starego pokoju- najwyraźniej nadal tu mieszkali.- Gdzie jest Dan?-spytał widząc tylko Sally'ego i Gabriela krzątających się po domu.- I po kiego wam te garnitury?!
-Jak możesz tak okropnie żartować?!
-Ale ja nie...
-Odpuść sobie Fireson, po prostu odpuść.
Nie wiedział o co chodzi- bo skąd miałby- ale coraz bardziej martwił się.
O kurwa.- przeklął w myślach.
Całkiem wypadł mu z głowy fakt, iż Danny miał moc wcześniej niż oni.
Zanim zdążył zaprotestować, zielonowłosy zaciągnął go do samochodu- tego samego, który zatonął, ale jak widać ta sytuacja nie miała miejsca- i wtedy chłopak zorientował się, że też jest ubrany elegancko. Nie był pod krawatem jak reszta przyjaciół, ale miał na sobie spodnie od garnituru i włożoną w nie czarną koszulę z luźno zwisającym kołnierzykiem.
Był totalnie zdezorientowany, ale starał się udawać, że wie o co chodzi. Sally wyciszył radio, co zdarzało się niewątpliwie rzadko, muzyka towarzyszyła im zawsze. Tym razem w aucie panowała grobowa cisza. Ray kilkanaście minut wpatrywał się w okno, podobnie jak Gabriel. Sal zaciskał ręce na kierownicy bardzo mocno, ledwo powstrzymywał płacz. Płakał już zbyt dużo, musiał być silny i wspierać przyjaciół. Przecież to on był ten najstarszy, prawda?
-Je-jesteśmy.- powiedział i pomimo, że chciał brzmieć na pewnego siebie, zająkał się.
Wysiedli z samochodu i weszli do środka. W sali, do której naprawdę dużo ludzi- Ray zauważył swoją matkę, rodziców Sally'ego, nawet opiekunów Gabriela, jakiś znajomych ze szkoły i kilkoro nauczycieli, trochę nieznajomych mu ludzi i- co najbardziej go zdziwiło- jego ojca chyba po raz pierwszy niepijanego. Był on typem człowieka, który pił wódkę zamiast wody, a jego sposobem na kaca było jeszcze większe nawalenie się. I molestował swojego syna co sprawiło, że krew zagotowała się w Firesonie kiedy tylko o tym pomyślał. Wszyscy wychodzili już, pozdrawiając ich i mówiąc, iż im przykro.
Przed krzesłami, na których mogli usiąść znajdowała się... biała trumna. Ray zbladł kiedy zobaczył zdjęcie Dana oprawione w ramkę, tuż obok wielu bukietów i zniczy.
Nie... przecież on...
Trzech chłopaków szybkim krokiem podeszło do czterech desek. Do oczu bruneta napłynęły łzy.
Dan wyglądał tak... nienagannie i niewinnie; granatowy garnitur leżał na nim idealnie, zamknięte oczy okalały bardzo długie ciemne rzęsy, platynowe włosy były ułożone idealnie, a kolczyk z nosa wyjety.
-Do czego ja doprowadziłem?- wyszeptał do siebie załamany, popadając w histerię.
Ciepłe łzy spływały po jego policzkach kąpiąc na polakierowane drewno. Ukląkł obok trumny łapiąc rękę zmarłego. Była lodowata.
Ale nie w ten sposób, w który było to zawsze; zabawny i przyjemny, ale była ona bez wyrazu, taka... martwa.
Nie.
Przecież on nie może umrzeć!
-C-co się stało?
-Mówiłem ci już. Brat jego przyjaciela Olivera, chyba tak on miał, podawał się za niego- tuż po tym jak zabił rownież wyżej wspomnianego Olivera- rzucił się... na Dana. Poderżnął mu gardło.- powiedział spuszczając wzrok.- Poczucie winy... tak bardzo mnie dobija!!!
Ray przeklinał samego siebie.
Nadal nie dowierzał, że nigdy już nie zobaczy uroczego uśmiechu chłopaka, ani nie usłyszy jego pięknego głosu.
Im dłużej wpatrywał się w szarą twarz chłopca, tym bardziej wiedział, że nie zostawi tego tak.
Wszystko spierdolił.
Zacisnął pięści i wyszedł z sali.
W filmach mieli rację- nie igra się z czasem. Wystarczyło nie pojechanie na jeden cholerny biwak.
Serio potrzebowali tych mocy.
Musiał cofnąć się jeszcze raz.

Czterech z pięciuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz