Final Epilogue

187 30 19
                                    

*od 2 części epilogu
**dlaczego kojarzy mi się to z H20? MAM W SOBIE MOC NIEZWYKLA, MOGĘ UŻYĆ JEJ GDY CHCE
( bajka z dzieciństwa omg 😂💓)
-----------------------------------
-----------------------------------

// Ray, 17 lat później*
Podszedłem pod duże drzewo, na którym to stał domek i od razu usłyszałem chichoty trzech najważniejszych w moim życiu osób.
Zauważając długą drabinkę prowadzącą na górę, wspiąłem się i szybko zobaczyłem trzy blond czupryny.
Dan siedział na środku pomieszczenia z Lilith i Gerardem na kolanach.
Uśmiechnąłem się widząc, że mają na policzkach rumieńce od śmiechu i są cali pomazani kolorowymi farbami. Drewniane ściany były teraz pokryte rysunkami- większa ich cześć była wykonana przez nasze dzieci, co mogłem poznać po ich nieudolności, ale były śliczne. Wśród tony serduszek, zwierząt, domków i nutek, nasza rodzina była największym rysunkiem; łatwo było się domyślić, że Lili była dziewczynką z kucykami w różowej sukience, Ger najniższym chłopcem, a ja i Danny dwoma facetami trzymającymi się za ręce.
-Przyniosłem wam jedzenie, artyści-westchnąłem stawiając pożywienie na stole, po czym krótko pocałowałem dzieci w czółka, a męża przywitałem krótkim, ale pełnym uczuć pocałunkiem w usta.
Dopiero przed chwilą wróciłem z pracy i nie zauważając ich w salonie, wiedziałem, że są w domku na drzewie, bo to tam spędzali większość czasu kiedy Dan miał wolne.
-Nie powinieneś teraz sterczeć w kuchni?
-Masz mnie za kurę domową?- warknął blondyn, lecz z uśmiechem na ustach.
-Przecież wiesz, że nie, za to ja wiem, że kochasz jak wszystko jest perfekcyjnie kiedy miewamy gości.
-Przychodzą tylko Gabby, Oliver, Fate, Susie i ich dzieci, a bywają tu co tydzień. Jeśli chodzi o jedzenie, zadowala ich mrożona pizza.
Prychnąłem śmiechem i szybko przyznałem mu rację.
Zawsze kiedy odwiedzali nas przyjaciele, siedzieliśmy na kanapie jedząc i pijąc co było pod ręką, śmieliśmy się i gadaliśmy o bzdetach lub czasem obejrzeliśmy jakiś film w czasie kiedy nasze dzieci bawiły się z bliźniaczkami Rose'ów- Nicole i Angelique i synkiem Winderów- Mercym.
Wtuliłem twarz w szyję męża i złożyłem na niej kilka pocałunków.
-Ray nie teraz.- pacnął mnie po głowie, na co prychnąłem-Kotek mamy po 35 lat i dwójkę dzieci, a ty cały czas tylko o jednym... nic się nie zmieniłeś.
Prychnął i pocałował mnie z uśmiechem.
Półtorej godziny później do naszych drzwi zawitali przyjaciele.
Po ilości uścisków i przywitań można byłoby pomyśleć, że nie widzieliśmy się od kilku lat, ale skądże.
Widzieliśmy się dwa tygodnie temu.
Dzieci bawiły się w salonie, a my siedzieliśmy przy stole w jadalni, aktualnie słuchając opowieści Susan o tym jak wpadła na Rihannę na ulicy.
Przyglądałem się Danielowi.
Był taki śliczny.
Niewiele się zmienił przez ten czas, pomimo tego, że nasz wiek zwiększył się niemal o dwa razy- jego włosy nie były ułożone już w grzywkę opadającą na większą część twarzy, teraz miał je lekko postawione do góry, lecz nadal rozjaśniał je na platynowy blond. Kolczyk nadal tkwił w jego nosie lecz delikatniejszy i subtelniejszy, a jego żuchwa bardziej zarysowała się i nabrał trochę męskich rys.
Susan właściwie nic się nie zmieniła- może jedynie wypiękniała, Fate teraz nosił dłuższe włosy zaczesane do tyłu no i cały czas brakowało mu jednej ręki, jego mąż natomiast zazwyczaj nosił zarost, a cała reszta została po staremu.
Wiadomo, każdy z nas dojrzał choć trochę, ale oprócz tego cały czas byliśmy tą dziką roześmianą piątką przyjaciół.
Susie była właśnie w momencie kulminacyjnym, kiedy przerwał jej pisk. Dziewczyna przerwała w pół słowa i wszyscy zamarli, po naszych przeżyciach wiedzieliśmy, że pisk nie oznaczał nic dobrego.
Nie spodziewaliśmy się tego co zobaczyliśmy- piątka dzieci rzucała w siebie śnieżkami zanosząc się śmiechem.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że był środek lata.
I to, że siedzieliśmy w domu, a Dan nie miał z tym nic wspólnego.
-Co się stało?- spytała Susan unosząc brwi.
-Całkowicie z dupy Mer strzelił we mnie śniegiem! No to rzucamy się śnieżkami!- krzyknął podekscytowany Gerard podbiegając do Dana.
Spojrzeliśmy po sobie zdziwieni.
-Po pierwsze: kto nauczył cię takich słów?
Uśmiechnąłem się niewinnie, a blondyn spojrzał na mnie i dał mi otwartą dłonią po głowie.
-No a kto inny.- przewrócił oczami- Po drugie: stało się coś jeszcze?
Zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, wielki płomień buchnął prosto we mnie, z rąk mojej córki.
Wcale mnie to nie przejęło, bo nie poczułem nic oprócz lekkiego ciepła na skórze.
-Wygląda na to, że mamy małych zastępców...- mruknęliśmy całą piątką, w tym samym czasie.

//Gerard, 25 lat później*
Siedziałem na blacie czekając, aż Mercy skończy robić kawę i przyglądałem się mu.
Był dosyć umięśniony, ale nie przesadnie, miał cudowne szmaragdowe oczy, pełne malinowe usta i ciemnobrązowe włosy, które normalnie stawiał do góry, ale teraz były roztrzepane i cześć z nich niesfornie opadała na jego twarz.
Jebany ideał.
Chłopak obracając się spojrzał na mnie i zmarszczył brwi. Martwił się o mnie, wiedziałem o tym.
Szybko odwróciłem od niego wzrok- wiedziałem, że jeśli będę zbyt długo patrzył mu w oczy, to mnie rozgryzie. Zawsze to robił.
Włożył mi ciepły kubek do ręki i rozsunął moje nogi, żeby móc oprzeć się o blat. Odgarnął kosmyk moich błękitnych włosów za moje ucho i uśmiechnął się lekko.
-Jesteś taki idealny...
-Żartujesz? To ty jesteś ideałem, ja jestem... żałosnym homosiem z niebieskimi włosami i kolczykami, śpiącym w porozciąganej bluzce Fall Out Boya.
-Dla mnie ideałem jest żałosny homoś z niebieskimi włosami i kolczykami, ponadto kocham twoje porozciągane koszulki z emo zespołami.- prychnął z uśmiechem i pocałował mnie delikatnie wplatając rękę w moje włosy.
Czułem jego gorące ciało tuż przy swoim, gdyż chłopak spał bez koszulki. W zasadzie robiliśmy to na odwrót- ja spałem w bluzkach, bez spodni, on w dresach i bez koszulek.
Brunet był synem Olivera i Fate'a i ja też miałem dwóch ojców.
Czy to przez to jesteśmy takiej orientacji? Możliwe.
Szczerze, nie obchodziło mnie to, bo kochałem Mercy'ego i nie myślałem o niczym innym jak o nim.
-Jeszcze trochę tych czułych słówek i się porzygam- usłyszeliśmy głos mojej starszej siostry obok, a po chwili z piskiem zeskoczyłem z blatu, bo Lilith strzeliła iskierką z palca w mój tyłek.
Nie odpuściłem jej, bo sekundę później kiedy odkręciła kran, woda wytrysnęła do góry opryskując ją niemal od stóp do głów**.
-Dzieci nie bawcie się mocami!- krzyknął ze śmiechem tata, wychodząc
do pracy.
Wydawałoby się, że powinnismy mieć
moce po naszych rodzicach, ale wcale tak nie było.
Ja kontrolowałem wodę, moja przeurocza siostra ogień, Mercy śnieg, a Angelique i Nicolę powietrze i ziemię.
Tamtego wieczoru, kiedy jako dzieci pierwszy raz przypadkiem użyliśmy mocy i rodzice opowiedzieli nam wszystko, nic nie zrozumieliśmy i uważaliśmy się za superbohaterów.
Powinienem napisać tu, że teraz zrozumiałem jaka to wielka odpowiedzialność posiadać takie moce; kontrolowanie żywiołów i inny bullshit, ale tego nie zrobię, bo cały czas uważam się za wodnego spider-mana.
Zapewne nie jestem wystarczająco dojrzały jak na szesnastolatka, ale nikt się tym specjalnie nie przejmuje.
Mercy się ze mnie śmieje i kocha to, że "jestem wielkim dzieckiem, które myśli, że jest kucykiem Pony, bo ma niebieskie włosy". Rodzice uważają, że "jestem przeuroczy i i tak zawsze będę ich małym chłopcem". Moja siostra natomiast ciśnie ze mnie i mnie przedrzeźnia, ale niech nie myśli, że umknęło mi, gdy jeden z moich pluszaków- różowy jednorożec o imieniu Harry, wylądował u niej w pokoju "przed całkowity przypadek".
-Weźcie się ubierzcie, bo codziennie rano mam wrażenie, że ruchaliście się całą noc, a ja nic nie słyszałam- mruknęła rozbawiona i zmierzwiła mi włosy, widząc jak robię się cały czerwony.
Usiadła do stołu z miską musli i jogurtem i zaczęła jeść.
-Tak serio, to spróbuj tknąć mojego małego braciszka, a ukręcę ci łeb.- dodała wskazując na bruneta łyżką.
Mercy się zaśmiał i przewrócił oczami, na co, dziewczyna wydała z siebie obrażone prychnięcie, ale widziałem, że się uśmiecha. Była szczęśliwa, że ktoś mnie kochał i o mnie dbał.
Przesłałem jej buziaczka.
Chciałem sięgnąć do lodówki i zacząć robić śniadanie ale, Mer wbił się w moje usta i zachłannie pocałował.
-Co ty robisz?
-Jakoś czułem, że muszę to zrobić.  Kocham cię, mój ziemniaku.-mruknął.
-Ja ciebie też moj... moja marchewko?- zająkałem się, a reszta wybuchła śmiechem.
Chcieliśmy zrobić naleśniki, ale zanim zdążyliśmy wyciągnąć składniki, do domu wpadła zmachana Nicole, prawie zabijając się o ścianę, z rozpędu jakiego nabrała.
Zawsze niespecjalnie przejmowaliśmy się sprawami takimi jak pukaniem do drzwi.
-Musicie mi... pomóc...- wysapała- Pamiętacie... tą całą historyjkę naszych rodziców o... Łowcach i Hazel, czy jak ona miała?
Przytaknęliśmy.
-Wygląda na to, że... miała córkę w młodym wieku. Jej córka... chce się zemścić, ma Angelę.
We czwórkę spojrzeliśmy po sobie i nie musieliśmy nic mowić.
Po kilku minutach biegliśmy przed siebie dzierżąc zdobione miecze w rękach.

Czterech z pięciuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz