26. Ventisei

435 45 18
                                    

Jesteś po złej stronie.
Jesteś stworzony, by być Łowcą.
Jesteś na idealnym miejscu, żeby podejść swoich przyjaciół.
Swoich byłych przyjaciół.
Nie potrzebujesz ich już, prawda?
Sallivan zerwał się z łóżka, do siadu zrzucając kołdrę na podłogę.
Pomimo jego prostoty, nigdy nie miał tak okropnego koszmaru.
Czerń, zwykła czerń.
I ten głos.
Zachrypły, pełen nienawiści i rządu zemsty. Przerażający, zżerający twój mózg od środka, sprawiający, że wbijasz paznokcie w głowę, jakbyś był w stanie pozbyć się go w ten sposób.
Po kolejnym z rzędu już takim śnie,
wiedział do kogo należał ten głos.
Głos Onyxa.
Nigdy nie usłyszał go na własne uszy, ale wiedział, zwyczajnie wiedział, czyj to głos.
Głos jego dziadka.
Tak, jestem twoją rodziną Sallivanie.
Powinieneś iść w ślady dziadka.
Tylko pomyśl.
Byłbyś najważniejszą osobą w naszym gronie, tuż obok mojego boku.
Z twoją pomocą, moglibyśmy zdobyć świat.
Sprawić by był idealny.
Usadowił się wygodniej na trzeszczącym materacu i przetarł oczy, a gdy znów je otworzył, usłyszał głośny trzask szafki, który zdołałby obudzić cały blok mieszkalny i szybko wiedział kto nie śpi.
Tylko Ray obchodził się z meblami tak delikatnie.
-Co jest stary? Jest czwarta nad ranem...- nie dokończył i szeroko otworzył przed chwilą przymknięte oczy.- Hazel co ty tu robisz?!- wrzasnął szeptem, zauważając pogaszone światła w każdym z pokojów przyjaciół
Oczekiwał Raya...
-A tym bardziej czego do cholery szukasz w tych szafkach?!
Dziewczyna odskoczyła nagle opierając się o jedną z nich z uśmiechem mówiącym "ja nic nie zrobiłam".
Uniósł brew i wyszedł z pokoju podchodząc do niej. Przyciągnął do siebie i pocałował.
-Idź spać.
-Tylko jeśli ty pójdziesz ze mną.
Brunetka westchnęła.
W sumie tylko tak mogła...
-Tak, jasne.- uśmiechnęła się, więc szybko została pociągnięta za sobą do jego pokoju.
Zrzuciła z siebie koszulkę oraz spódnicę i wskoczyła do łóżka tuż obok Sally'ego. Wtulił twarz w jej gorącą szyję.
Odsunęła się.
-Nie możemy być razem.
Ciemnowłosy zesztywniał.
-Nie dopóki jesteś jednym z nich. Jednym z pięciu.
-Ale ja chcę być z tobą...
Nie mogli rozdzielić się z tak idiotycznego powodu.
Kochał ją, jego serce zawsze biło tak szybko przy Hazel. Była najpiękniejszą, najmądrzejszą i najbardziej uroczą dziewczyną na tej Ziemi.
-Ja też Sal, kocham cię.- złapała jego podbródek tak, iż patrzył w jej osobliwe oczy. Na twarzy Sallivana wykwitł uśmiech, a gdy usłyszał jej niebiański głos, miał wrażenie, że zakochuje się jeszcze bardziej.- You smell just like vanilla, you taste like buttercream, you filling all my senses with empty calories. I think like I'm just missing something whenever you leave.
-Wow.
-Będę śpiewać ci tak codziennie. Będziemy codziennie zasypiać w swoich ramionach. Kochać się całe noce. Będziemy razem, Sal. Tylko zostań Łowcą.
Wcale nie zabrzmiało to dla niego tym razem tak niedorzecznie.
A co jeśli nawet zostałby jednym z nich?
Nic takiego nic by się nie stało, prawda?
Mogliby "uczynić świat idealnym" i przede wszystkim mógłby być z Hazel. Tego chciał.
Tak, chcesz tego.
Chcesz być jednym z nas.
-Chcesz.- spojrzała mu w oczy, przez co miał wrażenie jakby przejęła nad nim kontrole.
Były piękne, ale i przerażające.
-Chcę.
Uśmiechnęła się ukazując białe kły i odwróciła się kładąc głowę na poduszce.
-Dobranoc kochanie.
Sal zasnął szybko, obejmując Hazel i czując jej jedwabiste włosy gilgoczące jego klatę.
Kiedy obudził się, stała przed nim z dużą torbą w ręku.
-Co ty robisz?
-Spakowałam twoje rzeczy.
Krew odpłynęła mu z twarzy. Nie sądził, że  to pójdzie tak szybko... i co miał tak nagle się wyprowadzić? Zostawić najlepszych przyjaciół?
Zdradzić?
O nie, to słowo brzmiało zbyt okropnie. Z perspektywy 'kiedyś' nic nie wygląda tak strasznie, niż kiedy się za to zabierasz.
Poczuł piorunujący wzrok dziewczyny, więc szybko zwlekł się z łóżka i ubrał w ciuchy, które mu naszykowała.
Czy kiedy wychodził z domu, był w nim ostatni raz?
Widział chłopaków ostatni raz wczoraj?
Albo zobaczy ich jeszcze, ale będą wrogami?
-Kocham cię.- powiedziała i przyciągnęła go do siebie, przerywając tok depresyjnych myśli.
-Mhm, ja ciebie też.
~dwa dni później, 20:00~
-Nadal nie odbiera?- spytał Dan, wychodząc z łazienki z ręcznikiem na biodrach.
Gabriel zmarszczył czoło ciskając telefonem o dywan.
-Sally'ego nie ma dwa dni, to jest chore. Na pewno nikomu nic nie mówił?
-Nie.- odpowiedzieli chórem siedzący przy stole Oliver razem z Rayem popijający piwo i Dan, który usiadł na fotelu jeszcze mokry po prysznicu.
-Wiem, że go nie ma... ale myślę, że chciałby żebyśmy nadal trenowali.
-A co jak coś mu się stało? Ktoś go porwał, tak jak mnie?- Snow przygryzł wargę.
-I wziąłby trzy czwarte swoich rzeczy i telefon?- spytał Ray sarkastycznie. Przystawił palec do ust, a ten zapłonął podpalając papierosa, którego chłopak trzymał luźno między wargami. Oliver kiwnął głową na znak, że on też chce ogień, więc brunet zapalił także jego szluga.
-Musicie jarać w środku?!- warknął Danny.- Won na balkon!
Fireson westchnął.
-Skarbie,- objął jego talię- wyluzuj troszkę. Chcesz?
-Nie, fuj. Raz już dałeś mi palić, po tym jak nachlałem się jak świnia.
-Jaka tam świnia. Byłeś wtedy uroczy.- pocałował go w szyję.- Jak zawsze zresztą.
-Nasz przyjaciel jest chuj wie gdzie, a wy tutaj się obściskujecie?! Ludzie no!
-Ale co zrobimy? Jedyne co możemy, to dzwonić i czekać, aż wróci albo odbierze.
-Dlaczego musisz mieć rację... dobra enough! Wracajcie do swoich zajęć, co my się będziemy... ale jutro rano idziemy biegać!- Oliver walnął dłonią w stół.
-Ktoś się tu zrobił władczy, ha?- zaśmiał się Ray i rzucił pustą już puszką do kosza.
Ruszył za Danem, który był już w ich pokoju i przebierał się.
-Nie zakładaj ciuchów.
-Bo...?- spytał opuszczając koszulkę.
-Bo nie chce mi się ciebie znowu rozbierać.- mruknął i przytulił go od tyłu.
-O nie, nie ma mowy!- chłopak pacnął go po głowie.
-Jest, bo mam na ciebie taką ochotę, że jak się nie zgodzisz to cię zgwałcę.- przygryzł ucho blondyna, a ten nie potrafił długo udawać obrażonego. Parsknął śmiechem.
-Masz za duże potrzeby, dupę mi rozerwiesz.
-Oj tam. Ty potrafisz mnie zaspokoić.
-Powinieneś zacząć mi płacić. Chyba byś zbankrutował.
-Tak wysoko się cenisz?
-Nie, ale tak często mnie bierzesz. Masz za duże potrzeby, jesteś seksoholikiem!
Brunet parsknął i zaczął zrzucać z siebie ubrania.
-Seksoholik czy nie, rozkładasz mi szeroko. Dziwko.- splunął.
Daniel uniósł brwi.
-A pierdol się.
-Miałeś na myśli 'pierdol mnie'?
-Ygh!- warknął, po czym wybuchł śmiechem.- Jesteś niemożliwy!
Chłopak przytaknął i zmiażdżył jego usta swoimi mocno ściskając pośladki. Ściągnął spodnie blondyna w dół i przejechał paznokciami od ud do łydek, zostawiając piekące czerwone ślady, po czym padł na kolana musnął końcówkę jego długości językiem, powodując drżenie na ciele ukochanego. Popchnął Dana na łóżko i szybko wziął jego penisa do ust.
Blondyn jęknął, zaciskając palce na pościeli i zaplótł nogi na jego ramionach.
Brunet ssał, całował i pieścił jak najlepiej potrafił, ale w końcu posunął się trochę za daleko i zaczął podgryzać chłopaka.
-Ray!- syknął Snow, ale chłopak nie opamiętał się.
Ręką odplótł nogi chłopca ze swojej szyi i przerzucił go na brzuch, zanim ten doszedł.
Wyjął pasek ze swoich spodni i zrzucił je, po czym trzasnął chłopaka w pośladek nie przejmując się tym, że rozciął mu skórę w tym miejscu.
-Kurwa!- krzyknął ten i chciał ochrzanić swojego chłopaka, ale ten gwałtownie wszedł w niego powodując, że piekące łzy zebrały się w jego oczach. Przycisnął go do łóżka tak mocno, że ledwo oddychał i był pewien, że będzie miał siniaki po tym jak Fireson mocno ściskał jego skórę.
-To boli! PRZESTAŃ!- wybuchł i odsunął się od niego, tuż po tym jak go kopnął.
Schował twarz w dłoniach i zaczął szlochać. Całe ciało było obolałe; szramy po paznokciach, miejsca gdzie brunet zaciskał palce i rana po pasku.
Ray był pijany, jak mógł tego nie zauważyć?!
Jak zbyt duża dawka alkoholu może zrobić z kogoś sadystę i potwora?
Dokładnie jak z jego ojcem...
-Kochanie...
-Zostaw mnie i idź spać.
Kiedy założył bokserki i wyszedł z pokoju, zobaczył Gabriela sznurującego buty.
-Idziesz gdzieś?
-Chciałem przejść się na spacer...- uniósł wzrok.- Coś się stało?
-Ray... nieważne. O dziewiątej?
-Tak. Wrócę za... jakiś czas.-mruknął.
-Tylko na siebie uważaj!- usłyszał i zamknął za sobą drzwi.
Zdążył znaleźć słuchawki w wiecznym bałaganie kieszeni bluzy, oraz rozplątać je- te cholerstwa zawsze muszą samoistnie zrobić z siebie supeł- i usłyszał krzyki dochodzące z domu. Niewiadomo jak, nie usłyszał pierwszej części kłótni.
-NIE, TYLKO DLATEGO, ŻE ZACHOWUJESZ SIĘ JAK MÓJ JEBANY OJCIEC!- wrzasnął mocno zirytowany Dan.
-Wcale nie! Przegiąłem trochę, ale co z tego?! Nie możesz czasem się zamknąć i nie narzekać?!- w odpowiedzi zakrzyknął Ray, równie wkurzony- tylko, że pod wpływem alkoholu.
-Zamknę się jeśli chcesz, proszę bardzo!
-Czasem w ogóle żałuję, że wtedy do ciebie podszedłem... może by cię chociaż ten ojciec zajebał.
Chwila ciszy, Daniel nie odpowiedział. Po chwili słychać było głośne trzaśnięcie drzwi.
-NIE DANIEL, TO NIE MIAŁO TAK ZABRZMIEĆ!!!
Gabriel westchnął.
Jego przyjaciel mocno przesadził, ale był pijany.
Chociaż, czy to było uzasadnienie?
Nigdy się jeszcze nie pokłócili, a co dopiero tak.
Włożył słuchawki do uszu z nadzieją, że para nie pozabija się podczas jego nieobecności.
----------------------------------------------------
Hej misie-pysie 💖
Jeszcze tylko kilka rozdziałów do końca... na pewno nie więcej niż 10! Dziękuję za tyle wyświetleń, to jest niesamowite!
PS https://absurdacje.wordpress.com/ ( super blog, polecam całym serduszkiem ❤️❤️❤️ ) Do nexta! 💘

Czterech z pięciuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz