Epilog 2/3

216 32 9
                                    

Na górze macie cudny nóż Dana 😍😍❤️⬆️⬆️⬆️

// Dan
Przed oczami miałem mroczki, równocześnie czując jak każdy ruch wypala mi mięśnie.
Brakowało kilku milimetrów do spotkania miecza z szyją Sallivana i nie zamierzałem czekać, aż Hazel pozbawi go głowy.
Holograficzny nóż wysunął się z mojej kieszeni z cichym świstem. Pomimo bólu i zdezorientowania, podbiegłem do pleców brunetki jak szybko mogłem.
Moje blade chude palce zacisnęły się mocniej na rękojeści, gdy nóż zatopił się w plecach brunetki.
Cóż, nie do końca zatopił.
Zanurzył się w jej ciele kilka centymetrów i zatrzymał się.
Fuck.
Żebro.
Kolejny raz rownież trafiłem w kość.
Zanim dziewczyna odwróciła się, nóż nareszcie wylądował między jej żebra.
Dźgnąłem jeszcze kolejny raz, drugi, trzeci i czwarty. Krew spłynęła po mojej dłoni plamiąc srebrną obrączkę i bransoletki z rzemyków. Czułem także jej krople na twarzy.
Czarny miecz upadł na podłogę, kiedy brunetka w oszołomieniu wypuściła go z ręki. Pomimo, że stała tyłem wiedziałem, że jej usta są otwarte. Podobnie jak moje.
Bo czyje by nie były?
Sam nie spodziewałbym się po sobie takiej reakcji.
Nigdy... nikogo nie zabiłem.
Nawet podczas wcześniejszych walk z Łowcami starałem się tylko blokować ataki i "oddawać" ich reszcie.
Cofnąłem się o krok z kolorowym nożem w dłoni, teraz zatopionym w krwi. Sądziłem, że dziewczyna padnie na ziemię w slow motion i umrze jak w filmach.
Cóż, nie do końca tak było.
Hazel obróciła się gwałtownie i wykonała skok przed siebie i zanim zdążyłem się zorientować odebrała miecz wiszący u mojego boku. 
Była kredowo biała, odcień jej skóry najprawdopodobniej był nawet jaśniejszy niż mój.
Ostrze złowieszczo zaświeciło w świetle słońca, gdy dziewczyna uniosła je nad głowę, lecz zanim zdążyła zrobić z niego jakikolwiek użytek, nogi ugięły się po nią i padła na podłogę.
-Hazel!- wrzasnął Sally, rzucając się w stronę dziewczyny
Pogładził jej policzek i odgarnął brązowo fioletowy kosmyk z czoła, pochylając się nad nią. Mocno zmarszczył brwi jak zwykł robić kiedy się martwił, przez co Ray zawsze groził mu zmarszczkami w wieku 30 lat.
-Ja na... prawdę cię ko... chałam.- wycharczała Łowczyni.
Plama krwi na podłodze i kolanach szatyna powiększała się.
Ray złapał mnie za rękę, stając tuż obok.
-Byłeś... kochanym chłopakiem.
-W czasie przeszłym? Byłem?
-W przeszłym.- przytaknęła i uniosła rękę.
W której nadal spoczywał miecz.
-NIE!- wydarłem się, wyrywając Rayowi, ale było za późno.
Chłopak będący dla mnie jak ojciec opadł na ziemię z gardłem podciętym moim mieczem.
Poczułem jak Ray obejmuje mnie od tyłu i zamyka w najbezpieczniejszym miejscu na świecie- swoich ramionach. Na jego szyi zauważyłem wypukłą jaśniejszą od skóry pręgę, ale nie przejąłem się jak i tym, że łzy spływały ciurkiem po moich policzkach.
Brunet uspokajająco pogłaskał mnie po włosach i lekko przycisnął usta do mojego czoła. Kołysał mnie lekko w swoich ramionach, ale nic to nie dawało.
Łzy nadal płynęły po moich policzkach i nie zamierzały przestać.
Nie popadłem w szloch, tylko majestatyczne łzy po drodze w dół zamieniały się w małe lodowe kropelki, po czym rozbijały się na ziemi.
Tuż są sobą usłyszeliśmy kilka powolnych klaśnięć, na co odwróciliśmy głowy.
Onyx stał tuż przed nami, jego oczy były smoliście czarne, był też o kilkadziesiąt lat młodszy niż wcześniej i przyprawiał mnie o dreszcze, gdyż był uderzająco podobny do Sallivana.
Zbyt podobny.
-Piękne, wzruszające przedstawienie.- zaśmiał się złośliwie- Szkoda tylko, że straciłem wnuka, ale to już jego wina , iż nie chciał do nas dołączyć...
-Do was dołączyć...?- spytałem zdezorientowany, pociągając nosem.
Wyswobodziłem się z ramion Raya i otarłem łzy z policzków.
-Nieistotne... był zbyt lojalny w stosunku do was- przewrócił oczami- Mogę już was powyrzynać? Rozbiliście mi całą armię no i... w sumie, jak już zawładnę światem, zebranie nowej nie będzie problemem.
-Niczym nie zawładniesz.-warknąłem i ze smutku mój humor szybko przeszedł w złość, w środku się gotowałem- o ironio.
Rzuciłem się na czarnookiego z mieczem, ale nie był tak prostym do pokonania przeciwnikiem, jak reszta- zareagował natychmiastowo, miecz błyskawicznie uniósł się nad jego głową w obronie własnej, jakby tylko na to czekał.
Walka była na tyle zacięta, że spod ostrzy sypały się iskry, wywijaliśmy mieczami to w tą, to w tamtą. Cały czas szedłem do tyłu, krótkimi odskokami, żeby miecz mężczyzny nie dosięgnął mojego ciała.
-Fuck.- jęknąłem cierpiętniczo, gdy Łowca mocnym ruchem ręki wytracił mi moją broń.
Biało-błękitny miecz posunął się po ziemi z metalicznym trzaskiem, razem z moim wzrokiem, który cały czas go śledził. Mężczyzna uśmiechnął się złowieszczo i rzucił się w jego kierunku, jednocześnie ze mną.
Był starszy i silniejszy ode mnie, co znaczyło, że nie miałem szans.
Jedyne co w tamtej chwili przyszło mi do głowy, to wypakowanie mu okutej w solidnego glana stopy prosto w krocze.
Doskonale wiedziałem jak bardzo boli glan ze śrubami, który wyląduje między nogami, więc wcale nie dziwiło mnie, że Onyx zwinął się w kulkę.
Bezproblemowo przechwyciłem miecz, po czym, chłopak wstał i jeszcze bardziej wściekły rzucił się na Olivera. Chłopak- nie wiem dlaczego- nie miał przy sobie broni i jedyne co dalej zobaczyłem, to iskrę i płomienie buchające na kilkadziesiąt centymetrów do góry.
Wszystko stało się tak szybko, że nie zdążyłem nawet zareagować.
Na nodze poczułem ból, jak nigdy, piekący i okrutny tak bardzo, że całe ciało zdrętwiało mi na jakiś czas. Dopiero po kilku sekundach zdezorientowania, ogarnąłem co się dzieje.
Moja noga płonęła żywym ogniem.
Ray użył mocy, podpalając rękaw Onyxa, który szybko pozbył się problemu, zrzucając z siebie płaszcz, gdyż to on się zapalił. Szkoda, że rzucił mi go prosto pod nogi.
Moja lodowata skóra i zapewne trochę magicznych mocy, ugasiły ogień i sam nie wiedziałem, czy to dobrze czy źle- połowa mojego buta stopiła się, podobnie jak prawie cała nogawka jasnych jeansów, na mojej skórze ukazała się też dzika czerwień mięśni przeplatana czernią spalenizny. Nie znam się na medycynie, ani nie mam pojęcia ile jest stopni oparzeń- chyba trzy- ale wyglądało to na conajmniej 10.
Wykorzystując chwilę mojej słabości, wróg odebrał mój miecz i bez wahania odwrócił się do mnie, byłem najłatwiejszym celem, w końcu nie byłem w stanie wstać.
Zanim zdążył cokolwiek zrobić, na nogi zwaliło go mnóstwo drobnych gałązek, splecionych ze sobą z których momentami wystawały niewinnie wyglądające zielone liście, wystawały one z palców Gabriela. Gałęzie wrosły się w ziemię, przykuwając do niej jego nogi, ręce i biodra.
Bardzo mocny powiew wytrącił miecz z jego ręki, pomimo tego, że była zaciśnięta; jakby wiatr wplótł się w jego palce i uniósł je do góry.
Kiedy mężczyzna był całkowicie bezbronny wszyscy powoli dowlekliśmy się do mężczyzny i stanęliśmy nad nim okręgiem.
Wymieniliśmy spojrzenia, słowa nie były potrzebne- doskonale rozumieliśmy się i bez nich.
Dopiero teraz byłem w stanie bliżej przyjrzeć się przyjaciołom: byli brudni i zakrwawieni, zauważyłem czerwone pręgi przechodzące przez brew i wargę Raya, ucho Olivera któremu brakowało sporego kawałka i wybity prawy kieł Gabriela. Każdy był poraniony, zmęczony i wyglądał jak kupka nieszczęścia, ale pomimo tego na naszych twarzach malowały się blade uśmiechy.
Zrobiliśmy to.
Pokonaliśmy ich.
Dobro wygrało.
Cztery pary rąk zacisnęły się na rękojeści miecza tuż przy klatce piersiowej Onyxa. Należący do Gabriela do tej pory zielony miecz, przemienił się na cztery kolory i wzory- biały lód, szmaragdowe rośliny, krwisty ogień i popielaty wiatr.
Na mieczu zaciśnięte były tylko cztery pary rąk.
Bo zostało z nas tylko czterech z pięciu.

Czterech z pięciuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz