|| Rozdział 17 ||

855 66 17
                                    

Josephine

- Nie zbliżajcie się bo rozwalę wam głowę. Kim jesteście? - spojrzałam na trzech czarnoskórych gości, jakiegoś meksykana i i białasa.

- Chyba kim ty jesteś - odpowiedział jeden z murzynów.

- Zadałam pytanie pierwsza. Kim jesteście?

- Nie widać? Jesteśmy więźniami tego więzienia - w takim razie czemu tu siedzą skoro wszystko poszło się walić?

- Czemu wciąż tu jesteście?

- Nasze wyroki jeszcze się nie skończyły.

- Możecie po prostu stąd wyjść. Od ponad miesiąca nie ma już prawa, policji, nie ma nic. Nie musicie tu być.

- O czym ty mówisz?

- O trupach. Wy naprawdę nic nie wiecie?

- Co?! - mężczyźni spojrzeli na siebie i zaczęli rozglądać się po pomieszczeniu. Oni naprawdę o niczym nie wiedzą.

- Pokażę wam - wyszłam z pomieszczenia i ruszyłam korytarzem prosto. Faceci szli za mną. Weszliśmy w kolejny morytarz, a w naszym kierunku ruszyły dwa trupy.

- To one. Chodzą po świecie od kilku tygodni. Nie dajcie się ugryźć. To zabija.

- Jak to się stało, że oni się w to przemienili.

- Ponoć każdy na to choruje. Kiedy umierasz zostajesz jednym z nich.

- Co kurwa? To chore - krzyknął meksykanin, a ja spojrzalam na mężczyzn.

- Jest ze mną kilku innych ludzi. Nie będą zadowoleni, że tu jesteście. Pójdziecie ze mną, a oni podejmą decyzję co z wami zrobić - powiedziałam i ruszyłam do naszego bloku. Gdy na nieho weszłam wszyscy spojrzeli na mężczyzn.

- Josephine, co to za ludzie.

- Znalazłam ich w innej części więzienia. Oni wszystko ci powiedzą, zajmij się nimi.

- Właśnie miałem iść szukać reszty.

- Ja pójdę - wzięłam jeden z pistoletów oraz metalowy przedmiot. Wyszłam na zewnątrz i zaczęłam się zastanawiać w jakim kierunku iść...

  Dwie godziny później

Idę już od pewnego czasu. Znalazłam po drodze dwa dwupiętrowe wieżowce, do których teraz wchodzę. Powoli otworzylam drzwi trzymając pistolet w ręku. Pierwsze co poczułam to potworny zapach wódki. Nie było w środku żadnych trupów. Spojrzałam na stosy porozrzucanych wszędzie papierów. To musiała być jakaś naprawdę duża korporacja. Ruszyłam przed siebie dokładnie się rozglądając.

- Josephine? - powiedział Daryl siedzący za jednym z przewróconych biurek.

- To ty - odpowiedziałam szorstko i do niego podeszłam - Co tu robisz?

- Kiedy ich szukałem natknąłem się na to miejsce. Znalazłem trochę wódki i się tu zatrzymałem - opowiedział pokazując mi pustą butelkę - Skąd się tu wzięłaś?

- Też szukałam reszty - powiedziałam i przeszlam do kolejnego pomieszczenia. Facet wstał i ruszył za mną.

- Słuchaj to co wczoraj powiedziałem, nie miałem tego na myśli.

- Jasne, w sumie to i tak nie ma znaczenia. Po prostu nie wchodźmy sobie w drogę - powiedziałam obojętnie wchodzac na schody prowadzące na dach.

- Nic przydatnego tu nie ma, same śmieci i kartki - weszliśmy na schody, a ja spojrzałam na dół.

- Wejście zablokowały nam trupy. Stracimy całą amunicję - powiedziałam, a Daryl wziął do ręki jakąś deskę i zrobił z niej kładkę prowadzącą na dach drugiego budynku.

- Dobry pomysł - stwierdziłam, a facet wszedł na deskę i bez problemu przeszedł. Wtedy na deskę weszłam ja i spokojnie zaczęłam stawiać krok po kroku.

- Uważaj! - krzyknął facet, a drewno osunęło się. Spadłam w dół, a po chwili moje nogi przygniotła deska. Zdjęłam ją z moich kończyn i spróbowałam wstać. Gdy postawiłam lewą nogę na ziemi od razu się przewróciłam. Ponownie spróbowałam, ale skończyło się to tak samo. W moją stronę zaczęło iść kilka trupów. Zaczęłam do nich strzelać, ale po chwili skończyły mi się naboje. Zaczęłam czołgać się do łomu który udało mi się wziąść. Kiedy był już dosyć blisko upadł martwy na ziemi, a w moją stronę zaczął biec Daryl który wziął mnie na ręcę.

- Dam radę iść sama - stwierdziłam, a facet zaczął biec.

- Nie dasz, a trupy są coraz bliżej...

  Hej! Jakże straszliwy wypadek na dachu 😂 Czyżby początek Joryl? Mam nadzieję że rozdział sie podobał  :) Cześć
#MrsRhee

✔ || Just Hold On || The Walking DeadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz