29. Przyszywana rodzina

43 9 2
                                    

<Alex>

Wszyscy natychmiast się znaleźli przy poszkodowanym. Nie trudno było się domyślić, że to właśnie ja i Oscar byliśmy najbliżej. Nawet lekarz się trochę odsunął, żeby zrobić nam miejsce. Wiktor otworzył oczy, próbując od razu przyzwyczaić się do jasności pomieszczenia.

Mężczyzna spojrzał w swoje lewo, na Oscara, a następnie przesunął swój wzrok w moja stronę i uśmiechnął się szeroko, pod razu podnosząc się do pozycji siedzącej. Jego twarz wykrzywiła się na milisekundy w bólu, ale natychmiast to zamaskował. Tylko ja to zauważyłam. Przytulił mnie.

- Alexandra! Kochanie moje! Jak dobrze cię widzieć! Proszę, powiedz, że nie przegapiłem twoich urodzin!

- Jest dopiero... - Spojrzałam szybko na zegarek. - ... czternasta.

Nie sądziłam, że tak długo nam to zajęło. Oddałam uścisk Wiktora. Mimo wszystko był dla mnie obecnie trochę jak ojciec i po prostu za nim tęskniłam. Kiedy moja ręce znalazły się na jego plecach, poczułam jak się krzywi. Bez zastanowienia odsunęłam się i wyciągając nóż, przecięłam jego koszulę na plecach, zanim ktokolwiek zdążył zareagować.

- Cholera...

Naszym oczom ukazała się ogromna rana po nożu przy żebrach. Nie krwawiła już, ale za to była cała brudna. Podniosłam swój wzrok na tego lekarza od siedmiu boleści. Zobaczyłam w jego oczach coś, czego zdecydowanie nie powinno być, jeśli był jednym z zaufanych ludzi Oscara. Mężczyzna zaczął się wycofywać.

- Dorwać go, skuć i wrzucić na przeciwko Kaspara. Cały czas ma przynajmniej dwójka ludzi ich pilnować. Mają czekać na mnie - mężczyzna rzucił się do ucieczki, słysząc moje ostatnie zdanie. Nasi ludzie byli jednak szybsi. Wróciłam do Wiktora. - Powinieneś nam od razu powiedzieć. Teraz grzecznie połóż się na brzuchu. Wszyscy poza Oscarem wynocha.

Kiedy tylko wszyscy odpuścili to pomieszczenie, przeszliśmy na język polski.

- Który to zrobił?

Spytał Oscar, kiedy Wiktor zmieniał swoją pozycję. Sama przemyłam i zabezpieczyłam ranę swoimi sztuczkami.

- Ten dzieciak.

- Kaspar. Nie będzie blizny. Musisz uważać.

Oznajmiłam, kiedy zakończyłam swoją pracę. Podałam mu jakąś bluzę, żeby nikt inny nie zobaczył, że jego skóra w tym miejscu jest nieskazitelna. Opłacało się ostatnio dużo ćwiczyć moje umiejętności. To nic innego jak przemieszczanie obiektów.

- Czemu właściwie cię zaatakował?

- Chciał mnie osłabić, idiota. Myślał, że o wiele dłużej tam posiedzę. Piotr i Nataniel zrobili z siebie tarczę, a Marco próbował ich rozbroić, ale na niewiele się to zdało.

- Przynajmniej wiemy, że byli wierni do końca. Coś mówił ciekawszego?

- Gadał tylko, że "Tatuś będzie dumny" i tak w kółko. Powiadomił go, dopiero przy lądowaniu, dlatego nie zdążył nikt normalny przyjechać. Serio, ten gość jest kompletnie pojebany. Oscar w wieku dziesięciu lat lepiej zarządzał ludźmi! Nie rozumiem jak można było mu dać ludzi do kontroli.

- Z powodu jego idiotycznych pomysłów cały ich budynek wysadziliśmy w powietrze. Zabiliśmy prawie dwudziestkę ludzi, a on sam śpi sobie na dole. Nawet jego ludzi go nie lubili. Nikt go nie zabezpieczył.

- Serio?! Kim jest ten jego ojciec?! Co ludzie są absolutnie niepoważni! Czemu w ogóle oni mnie porwali?

- Pamiętasz gościa, który cię postrzelił w Polsce w nogę podczas ostatniego pobytu Oscara?

- No tak. Skurwiel.

- Oto Nick Freeman, lub inaczej Brian Oleksy. Ojciec Kaspara i szef tego pożal się Boże gangu.

- A porwali cię, żeby dostać mnie.

- Do jasnej cholery, nie chcę skończyć jak twoi rodzice.

Poczułam, jakby ktoś wbił mi szpikulec w plecy. Nie powinno mnie to jakoś szczególnie zaboleć, ale miałam wrażenie, że historia pragnie się powtórzyć. Mężczyźni od razu zauważyli ten nietakt i moją reakcję. Oscar mnie przytulił. Dopiero po chwili zauważyłam, że po moim policzku słynęła jedna, samotna łza.

Może nie chodziło tyle o moich rodziców, co o Wiktora, którego mógłby spotkać ten sam los.

- No to zajebiste urodziny ci sprawiliśmy.

Stwierdził Oscar, a ja się zaśmiałam.

- Moje urodziny nie mogłyby być przecież normalne.

Wspólnie zaczęliśmy się śmiać. To było takie naturalne. Przy nich nie musiałam za wiele ukrywać. Oscar miał wgląd na każdy aspekt mojego życia. Wiele ze sobą przeżyliśmy, a resztę opowiadam mu jako przyjaciółka. Wiktor z kolei jest dla mnie jak ojciec. Przypomina osobę, która mnie poczęła. Martin jest o wiele bardziej szorstki w obyciu. On jest stereotypowym szefem gangu. O ile dla Wiktora jestem waleczną księżniczką, o tyle dla Martina idealnym współpracownikiem.

Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jakie mam możliwości w ich branży. Zaczęłabym wtedy na równi z nimi, i prawdopodobnie szybko bym osiągnęła wszystko. Z tego powodu każdy z nich uwielbiał, kiedy z nimi pracowałam. To nigdy nie była praca dla nich, to była współpraca. Mogłam sobie pozwolić na dyktowanie warunków. W trakcie przygotowań do misji, to ja byłam ważniejsza. Siedzieliśmy na równi, ale to ja miałam ostatnie słowo. Każdy z nich się pogodził z faktem, że jestem lepiej wyszkolona. U każdego moje imię urosło do miana legendy, albo córki diabła.

Ludzie przyłączający się do gangów mają zazwyczaj mniejszy lub większy wybór, żeby tego dokonać. Czasem to po prostu zależy od miejsca, w którym się urodzili. Niektórzy zrobili to mając przed sobą świetlaną przyszłość. Ja urodziłam się, delikatnie mówiąc, wyjątkowa, przede mną otwierało się wiele drzwi, gdy tylko o nie zawalczyłam. Po moich śladach zawsze jednak ktoś podążał. Wszytko, co wykorzystywałam podczas swojego udziału w działaniach gangu, musiałam się nauczyć, żeby przeżyć. Ta "legendarność" umożliwiała mi jedynie przeżycie. Nic w tym chyba dziwnego, że czując się bezpiecznie i mając zapewnioną przyszłość w branży która mnie interesowała, zrezygnowałam z tego, co mogło mi wszystko zniszczyć.

Spojrzałam na dwóch mężczyzn, którzy znajdowali się obok mnie. Cholernie mi na nich zależało.

- Więc... jak moja przyszywana córeczka świętuje swoje urodziny?

- Och, tylko ratuje twój tyłek od idiotów - mężczyźni się uśmiechnęli i spojrzeli na mnie z lekkim pobłażaniem. No dobra. - Wczoraj miałam imprezę w najlepszym klubie i tymi wszystkimi twarzami ze szklanych ekranów. Jedyny prezent, który zdążyłam zobaczyć to ten od twojego syna.

Odkaszlnęłam, a Oscar zaczął się ze mnie śmiać.

- Co jej dałeś?

- Błękitne Porsche 718 Cayman S i unieważniłem dług za kancelarię.

- Dobry wybór synku, ładne cztery kółka. Coś jeszcze się działo?

- Obudził mnie telefon od niego o twoim porwaniu, więc nie.

- Nie spotkałaś się z Martinem?

- Nie, a co?

- Miał ci zrobić jakąś niespodziankę...

Zanim zdążyłam porządnie przeanalizować jego słowa, telefon Oscara się rozdzwonił. Chłopak szybko odebrał, marszcząc brwi. To był jeden z mężczyzn, którzy mieli pilnować Taylora. Cholera. Włączył na głośnik.

- Co jest?

- Szefie, mamy problem.


Tropicielka (Uciekinierka 2.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz