33. Bum

37 7 1
                                    

<Alex>

  Zabrałam Martinowi trochę ładunków wybuchowych i broni. Wybrałam się na przejażdżkę po mieście, które nigdy nie śpi.

  Każda kolejna siedziba mojego celu kończyła tak samo.

  Bum...

  Możliwości teleportacji chyba nigdy nie były tak przydatne. Włączałam odliczanie, pojawiałam się, zostawiałam ładunek i zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek zrobić, oglądałam sobie eksplozję kilkaset metrów dalej.

Muszę przyznać, że byłam trochę, jak kot bawiący się swoją myszą. Wysyłałam mojej myszce zdjęcia przed i po moim pojawieniu się w danym miejscu. Nie dostawałam jednak żadnej odpowiedzi. Zmartwiona, że moja prowokacja nie działa, już chciałam przenieść się do następnej lokalizacji, jednak usłyszałam dzwonek telefonu.

  - Przestaniesz wreszcie wysadzać w powietrze moje magazyny?

  - Tak samo niewychowany, jak synalek, kto by pomyślał?

  - Nie możesz po prostu przyjść do mnie i załatwić to od razu?

  - A pomyślałeś, że może nie wiem, gdzie się znajdujesz?

  - Nie zadzwoniłabyś, gdybyś nie wiedziała.

  - Cóż, moją ulubioną częścią zabijania zawsze były tortury. Poza tym, lubię walczyć z godnymi przeciwnikami. Daję ci tak dużo czasu na przygotowanie i ratunek swoich ludzi, a ty nic z tym nie robisz.

  - Dlaczego nie mogę cię namierzyć?

  - Jak już mówiłam, nie jesteś jeszcze godnym mnie przeciwnikiem. Z resztą, wiesz gdzie jestem. Obserwuję płonący budynek.

  - Który tym razem?

  - Ten, który ci ostatnio wysłałam, jak już mówiłam. Daję ci fory. Szczerze, nie sądziłam, że masz ich tak sporo. Chociaż... ile zostało?

  - Trzy.

  - Zabawa się kończy... Spotykamy się w trzecim?

  - Oczywiście.

  - Radziłabym ci natychmiast wysiąść z tego samolotu.

  - Co?!

Uśmiechnęłam się, ten gość jest taki przewidywalny. Teraz po prostu mnie bawił. Naprawdę myślał, że się tak słabo przygotowałam?

  - Silnik wybuchnie zanim opuścisz stan Nowy Jork. Każda osoba tam robi, co ja chcę - usłyszałam gorączkowe kroki, czyli jednak, wierzy mi. - Myślałam, że chcesz zakończyć swój żywot w równej walce ze mną.

  - Ta walka nigdy nie będzie równa, wiem kim jesteś.

  - Zaczyna robić się coraz ciekawiej. Powiedz mi. Kim jestem?

W tym momencie połączenie się przerwało.

Chuj.

Wkurzona pojawiłam się przy kolejnej pinezce na mojej mentalnej mapce. Zdjęcie, wyślij, rozbrojenie, skok, zostawienie i uśmiech, zniknięcie, obserwacja eksplozji, zdjęcie, wyślij.

Następny cel.

Dalej.

Bum.

Koniec. Już nie ma gdzie wrócić.

Swoją drogą, ciekawe co tam u Taylora.


<Taylor>

Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia co się dzieje wokół mnie. W jednej chwili karzą nam się schować do siłowni. Kilka strzałów, chłopaki mdleją, a zaraz potem nasi ochroniarze każą otworzyć drzwi. Widząc chłopaków, po prostu kręcą głową i ich wynoszą z powrotem na górę.

Zanim jednak zdążyliśmy ich ocucić, rozległ się dźwięk dzwonka. Po chwili w salonie pojawiło się kilku mężczyzn. Między nimi jeden w garniturze z telefonem przy uchu. Był mężczyzną średniego wzrostu o szerokich barkach i dobrej postawie. Garnitur był w dobrym guście, a do tego doskonale skrojony. Jego krótkie włosy były już przyprószone siwizną. Rozglądał się władczo po pomieszczeniu, a mimo to na jego twarzy gościł szeroki uśmiech.

Nie chciałbym znaleźć się na jego czarnej liście...

Mężczyzna się wreszcie rozłączył i spojrzał na mnie.

  - Taylor Lautner! Wreszcie! Jak miło cię poznać! Alex prawie w ogóle mi o tobie nie opowiadała! Wymigiwała się od rozmowy ze mną, że ciągle nie ma czasu!

Śmieszny ma akcent, jakby angielski, ale coś jeszcze...

  - Ona naprawdę bardzo rzadko ma czas...

  - Bzdury! Dla mnie powinna go znaleźć! Powinienem wiedzieć, z kim umawia się moja księżniczka!

Zmarszczyłem brwi. Księżniczka?

  - Jest pan jej ojcem?

Mężczyzna patrzył na mnie przez chwilę, jakbym mówił do niego w jakimś obcym języku, a następnie roześmiał się serdecznie, podobnie jak ludzie wokół niego. Po chwili jednak spoważniał.

  - Rodzice Alex nie żyją. Jeśli jednak potrzebujesz rozmowy z jej ojcem, to ma dwóch, mnie i Wiktora. Starszych braci ma przynajmniej kilkudziesięciu, ale Oscar i Paul - Wskazał na przerażającego gościa po jego prawej stronie. - zrobią dla niej wszystko bez zawahania.

   - Nie rozumiem...

  - Za wiele na szczęście nie musisz. Wiedz tylko, że jedna jej łza, a twoje życie się skończy boleśnie. - Nagle, jakby stracił całkowicie zainteresowanie moją osobą i rozejrzał się jeszcze raz po pokoju, zwrócił się do swoich ludzi. - Postawcie nasze prezenty na stole w jadalni. - Spojrzał na mnie. - Dopilnuj, żeby Alex najpierw na nie spojrzała. Co tu w ogóle robią nasze Cytryneczki*?

  - Przyszli w odwiedziny... Zemdleli na dźwięk wystrzału.

  - Właśnie, przepraszam za tą całą akcje. Zabrać ich do domu? - Wzruszyłem ramionami, więc nakazał zabrać te śpiące królewny. Coś czuję, że więcej od nich nie wyciągnę odnośnie Alex, mężczyzna przede mną wygląda na o wiele bardziej doinformowanego. - Potrzebujecie wsparcia, chłopaki?

Spojrzał na moich dotychczasowych ochroniarzy. Błagam nie, każdy z tych ludzi mnie przeraża. Samo to, że nie ma ani jednego bez kamizelki kuloodpornej i broni. Wszyscy poza gościem w garniaku mają też wszystkie możliwe zabezpieczenia.

  - Nasze posiłki zaraz tu będą.

  - Okej, to my uciekamy na samolot. Nie wierzę, że leciałem tyle godzin, żeby nawet Alex w domu nie zastać...

  - Kim ty w ogóle jesteś?

Wszyscy spojrzeli na mnie z minami, jakbym był z innej planety, a część chyba już szykowała mowę pożegnalną, którą wygłoszą na moim pogrzebie. Chyba nie powinienem się odzywać.

Pięści mężczyzny w garniturze się zacisnęły. Chyba nawet mówił sobie pod nosem mantrę w stylu: "To chłopak Alex, nietykalny... To chłopak Alex, nietykalny".

  - Jestem Martin Moretti. Szef The Jaguars, a twoja głowa by teraz leżała na ziemi brudząc tą idealnie wypastowaną podłogę krwią, gdybyś nie był chłopakiem Alex. - Po moim kręgosłupie przebiegły ciarki, co mężczyzna od razu zauważył. Martin uśmiechnął się lekko i skinął na swoich ludzi. - Do samochodów.

W ciągu kilku sekund ich nie było, a ja tylko opadłem na kanapę, chowając głowę w dłoniach.

Co to do cholery było?

* Cytryneczki -> Lemon - nazwisko chłopaków

Tropicielka (Uciekinierka 2.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz