31. Cholera?

55 5 1
                                    

<Alex>

Nie chciało mi się trochę w to wierzyć, że Martin z Paulem mogliby mi zrobić drugi raz to samo. Wtedy co prawda wpadli mi na imprezę, a teraz być może do domu. Nie zmienia to faktu, że wolałabym żeby to byli oni.

Szybko wybrałam odpowiedni numer. Niestety Paul nie odbierał, więc dalej będąc na linii z ochroniarzami Lautnera na telefonie Oscara, próbowałam się dodzwonić do Martina. Mój przyjaciel natomiast organizował wsparcie do domu Taylora. Lepiej dmuchać na zimne.

Wreszcie Anglik odebrał ode mnie telefon.

  - Alex! Moja słodka!

  - Witaj Martin. Powiedz, proszę, że to właśnie ty jesteś przy domu Taylora Lautnera w ramach mojej urodzinowej niespodzianki.

  - Co masz na myśli? Czemu do mnie dzwonisz, kiedy ktoś was otacza?

  - Jestem w Nowym Jorku, a Taylor został sam z raptem dwoma ochroniarzami w domu.

  - Wycofujemy się - usłyszałam jeszcze cichszy głos Martina, po którym ewidentnej było słychać, że mówił przez zaciśnięte zęby.

  - Ty naprawdę do cholery próbujesz napaść na nasz dom, kiedy Taylor jest wewnątrz?!?

  - No co ty! Przecież nie zrobiłbym ci czegoś takiego!

Moja wściekłość rosła, a kiedy Oscar kiwnął mi na znak, że to rzeczywiście oni, krew się we mnie zagotowała. Co ja gadam?! To był płynny ogień piekielny! Mój przyjaciel przejął swój telefon, żeby im przekazać informację, a mi puściły hamulce jeśli chodzi o The Jaguars.

  - Martin przestań pieprzyć! Chcesz wrócić do Londynu żywy czy nie?!

  - Dobra, to byliśmy my! Ale już się wycofujemy!

  - Popierdoliło cię do reszty?! Chciałeś napaść na dom Taylora Lautnera! Co więcej! Z nim w środku! Podczas gdy ja jestem na drugim końcu kraju!

  - Według mojego informatora powinnaś być na miejscu...

  - WEDŁUG TWOJEGO INFORMATORA?! HA! On jest pierdolonym idiotą! Miałeś go zwolnić już dawno, jak nasłał Paula na tych Azjatów!

  - Wiesz jak ciężko znaleźć kogoś na jego miejsce?!

  - Nie, a uważasz że lepiej jest mieć kogoś niekompetentnego?!

  - Masz rację. - Nagle w słuchawce usłyszałam dwa strzały. - Po sprawie.

  - Czy ty właśnie zabiłeś swojego 'informatora'?

  - No co ty, zleciłem to moim ludziom. Kiedy wracasz do LA?

  - Nie wiem jeszcze. Mam tutaj chyba jeszcze kilka spraw do załatwienia.

-  Czemu właściwie wyjechałaś do NYC?

  - Ludzie gościa którego teraz szukam porwali Wiktora i musiałam go odbić.

  - Wszystko z nim w porządku?

  - Nie żyją jego ochroniarze, ale oprócz tego wszystko w porządku.

  - Pozdrów go.

Przekazałam pozdrowienia śmiejącemu się już z głupoty Martina Wiktorowi. Widać, że mu się polepszyło. Mój humor natomiast dalej nie był tak dobry. Ten dzień wkurwiał mnie coraz bardziej. Miałam go spędzić z Taylorem lub Oscarem i Wiktorem w LA. Wszystko na spokojnie, a nie wysadzanie jakiś budynków i przetrzymywanie idiotów.

  - Poza kompletnie beznadziejną niespodzianką, masz dla mnie coś jeszcze w ramach urodzin?

  - Oczywiście, nie ruszyłbym swojego tyłka z Londynu z pustymi rękoma. Paul z resztą też. Wolelibyśmy ci jednak dać to osobiście.

  - Zajebiście, ponieważ ja się stąd chyba nie ruszę przez następne kilka dni.

  - Muszę być jutro w Londynie.

  - Martin, po raz kolejny, do jasnej cholery, ja nie mam dla ciebie czasu kiedykolwiek ty sobie tylko zapragniesz!

  - Taaa..., wiem, powtarzałaś mi to już nawet z pistoletem przystawionym do głowy!

  - I dalej się nie nauczyłeś?

  - No nie - przysięgam, zaraz go zatłukę na odległość. Ten prawie czterdziestoletni facet zachowuje się jak ośmiolatek! Kryzys wieku średniego, czy co?! - Więc jak robimy?

  - Możesz przylecieć do NYC, albo zostawić dla mnie rzeczy w LA, a spotkamy się kiedyś tam.

  - Dobra, jak przekonać tych twoich pachołków u Lautnera, żeby mnie wpuścili?

  - Powiedz, że przysyła cię córka diabła. Hasło ogólne brzmi 'cztery'.

  - Wiedziałem, że przypadnie ci do gustu ten przydomek. - Usłyszałam kilka mniej zrozumiałych zdań po drugiej stronie, więc powoli opadłam na kanapę. Wcześniej chodziłam nerwowo po całym pomieszczeniu, ale teraz zaczynało to już ze mnie schodzić. - Młoda, fajne autko, nie powiem, kto ci takie sprawił?

  - Oscar.

  - A myślałem, że to ja się wykosztowałem na prezent...

  - No nie wiem, Oscar dał mi jakieś kilkaset tysięcy dolarów, jeszcze nie wiem co Wiktor, Taylor i te wszystkie gwiazdki z mojej imprezy. Widziałam na razie tylko to Porsche.

  - Dobra, to my zostawiamy to i lecimy do domu. Odezwij się do mnie i do Paula jak będziesz miała chwilę, biedak się za tobą stęsknił.

  - Spoko, niech pilnuje moich jednorożców.

  - Cokolwiek - westchnął. - Chwila, co tu robi Kieran i Dean Lemon?

  - Co do cholery? - Ile razy ja już dzisiaj powtórzyłam to słowo? Dobra, nieważne, ważniejsze jest to, co robią bracia Lemon w naszym domu?! - Znikaj stamtąd natychmiast! Nie mogą cię zobaczyć! Mogą zacząć sobie coś przypominać!

  - Zwolnij, są nieprzytomni. Dobra, kończę. Powodzenia młoda.

Rozłączył się, zanim zdążyłam cokolwiek więcej zrobić, czy powiedzieć. Telefon wypadł mi z dłoni, ale na szczęście spadł na dywan. Mimo tego, że to iPhone, nie pobił się gratulacje dla mnie!

Schowałam swoją głowę miedzy dłonie. To powoli zaczynało mnie przerastać.

Po chwili poczułam uspokajające ruchy na moich plecach. Od razu poznałam perfumy Oscara zmieszane z zapachem Wiktora. Oboje mnie pocieszali.

Po chwili na nich spojrzałam, czułam się bezsilna.

  - Wszystko się wali. Moje życie to jedna wielka porażka. Nie wiem, co mam robić...

Tropicielka (Uciekinierka 2.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz