Usiadłam na łóżku i spojrzałam na Jaxona.
- Wiedziałem, że nie śpisz! - powiedział z uśmiechem na ustach
- Jaxon jestem Ci na prawdę wdzięczna, ale jeżeli robisz to dlatego, że uważasz, że jesteś mi coś winien to przestań tak myśleć. Nie chcę żebyś przeze mnie kłócił się z bratem. - westchnęłam
- Ej! Na pewno nie robie tego z powodu wyrzutów sumienia. Chcę mu trochę dopiec. Ty nic nie rozumiesz prawda? - pokręcił głową rozbawiony
- To mnie oświeć. - powiedziałam przewracając oczami. Wkurzają mnie tego typu podchody.
- On jej nie znosi! Ale wiedział, że na pewno ją usłyszysz nawet gdybyś siedziała na dole w salonie. To było celowe. On zwyczaje próbuje robić Ci na złość.
- Jasne. - prychnęłam - po co miał by mi robić na złość? Przecież nic nas nie łączy.
- Nie wiem co robiliście razem w nocy i nie chce w to wnikać, ale rano wyszedł z twojego pokoju w znacznie lepszym nastroju niż zwykle, a później znów wróciła wredna Liz. Wiem, że też na niego lecisz, więc nie wiem dlaczego jesteś taka wredna dla niego.
- Wiesz co? Na prawdę Cię lubię, ale momentami mam ochotę Cię udusić.
- Za to, że mówię prawdę?
- Nie! Nie ma w tym nawet grama prawdy! Nie lecę na niego i nigdy nie będę! I tak ap ropo tamtej nocy, do niczego między nami nie doszło. Nie wyobrażaj sobie za dużo.
- Gdyby tak było byś się tak nie denerwowała.
Otworzyłam usta po czym je zamknęłam bo zupełnie nie wiedziałam co odpowiedzieć. Popatrzyłam na niego morderczym wzrokiem, po czym wstałam z łóżka i ubrałam się we wczorajsze ubrania.
- Oh, no Liz nie dąsaj się.
- Wcale się nie dąsam!
- Właśnie, że tak. Przecież widzę.
- Nie! - warknęłam - Będziesz tak dobrym przyjacielem i mnie w końcu odwieziesz czy mam sobie sama radzić?
- Zwariowałaś? Justin mnie zabije. Nie możesz wrócić do domu.
- Wydawało mi się, że już jest na Ciebie wkurwiony.
- Nie mam zamiaru wystawiać Cię wilkom na pożarcie.
-Ok. Spoko. Dzięki. - powiedziałam sucho po czym wybiegłam z pokoju trzaskając drzwiami. Skoro mam wracać pieszo, walizkę chyba będę musiała sobie odpuścić.
Wychodząc niestety wpadłam (dosłownie) na Justina. Złapał mnie w pasie ratując przed zderzeniem mojego tyłka z betonem.
- Gdzie się wybierasz?
- Nie twój interes.
- Mam już tego dosyć. - westchnął - chodź.
Zeszliśmy po schodach i prowadził mnie w stronę ogrodu. Szliśmy ścieżką prowadzącą, aż do drzew. Dopiero gdy byliśmy blisko zauważyłam niewielką bramkę, którą Justin otworzył i na prawdę widok zabierał dech w piersiach. Rozdziawiłam buzię i nie wiedziałam co powiedzieć.
- WOW panna przemądrzała w końcu nie wie co powiedzieć.
Posłałam mu mordercze spojrzenie ale nic nie powiedziałam.
Chłonęłam widok przede mną. Uwielbiam takie klimaty. Był tu średniej wielkości staw z tak czystą wodą, że aż przejrzystą. Przechodził przez niego kamienny mostek gdzie było można zobaczyć przeróżne, kolorowe rybki pływające w nim. Do okoła było mnóstwo drzew i krzewów, a wszystko to było ogrodzone wysokim drewnianym płotem. Zaraz przy stawie stała ogromna huśtawka również wykonana z drewna na której właśnie siedział Justin uważnie mi się przyglądając.
- Podoba Ci się? - zapytał niepewnie
- Żartujesz sobie? Boże, przecież tu jest cudownie. - powiedziałam zachwycona i usiadłam obok chłopaka
- Ty na prawdę jesteś inna.
- Nie rozumiem...
- Po prostu, żadna dziewczyna która kiedykolwiek była w tym domu nie doceniła by tego miejsca.
- Trzeba być na prawdę głupim, żeby tego nie docenić! Och, przepraszam zapomniałam, że wybierasz same idiotki do łóżka, więc chyba nie ma co się dziwić.
- Musisz być taką suką?
Nie odpowiedziałam bo sama nie wiedziałam, postanowiłam, więc udawać, że nie słyszałam i zmieniłam temat.
- Często tu przychodzisz?
- Przeważnie kiedy jestem zły albo kiedy chcę pomyśleć, więc tak, często. Dzisiaj jestem tu po raz trzeci. - powiedział patrząc w niebo.
Chciała bym wiedzieć co siedzi w tej jego główce.
- Dlaczego mi pokazałeś to miejsce?
- Nie wiem - wzruszył ramionami - po prostu uważałem, że Ci się tu spodoba.
- Nie rozumiem, nie przyprowadzasz tu dziewczyn z którymi sypiasz, a mnie, dziewczynę której nie znosisz tak.
Chłopak westchnął po czym przetarł twarz dłońmi jak by to miało w czymś pomóc.
- Dobra... przyznam, że to trochę wina Jaxona. Tysiąc razy powtarza mi, że jesteśmy do siebie podobni, tak więc skoro mi się tu podoba i jeżeli mój durny braciszek ma choć trochę racji to uznałem, że tobie też będzie. A po za tym mylisz się. Jesteś wkurwiająca, ale Cię lubię.
Cholera, po co ja to mówiłam. Teraz ze wszystkich sił próbuję powstrzymać się przed uśmiechaniem się jak idiotka. Właśnie przyznał się przede mną, że myśli dokładnie to samo co Jaxon, a co najważniejsze, że mnie lubi.
- Chcesz coś zjeść? - zapytał
- Jeżeli to znaczy, że muszę opuścić to miejsce to nie. Nigdzie się z tąd nie ruszam.
- Dobra, mów na co masz ochotę to przyniosę.
- Miły Justin? To do Ciebie nie pasuje. - powiedziałam do chłopaka z szerokim uśmiechem
- Nie przyzwyczajaj się. To jak?
- Hm.. Mam ochotę na pizze.
- Dobra, niedaleko jest mała pizzeria, gdzie robią najlepszą pizze w tej okolicy. Wracam za jakieś pół godziny.
- Jak masz dzisiaj dzień dobroci to przydał by mi się tu jeszcze koc i poduszka bo prędko z tąd nie wyjdę.
Justin przewrócił oczami i po chwili lekko się uśmiechnął myśląc, że tego nie widzę.
Zdecydowanie lubię kiedy się uśmiecha, bo w porównaniu do Jaxona jest to rzadki widok.
