Rozdział 16: Poza horyzontem

1.9K 187 23
                                    

- Ciebie Reyes kompletnie pojebało! - krzyknęła Clarke, spoglądając gniewnie na przyjaciółkę i zaciskając z całej siły pięści na materiale swojej koszulki.
- Clarke. Proszę wysłuchaj mnie do końca!
Latynoska wiedziała, że na pewno nie ominie jej nieprzyjemna rozmowa z blondynką. Nienawidziła prowadzić z nią podobnych dyskusji, ale tym razem naprawdę nie miała wyboru.
- Odczep się, Reyes - warknęła jeszcze, odwracając się do niej plecami.

Raven westchnęła ciężko. Czasami naprawdę podejrzewała swoją przyjaciółkę o to, że cierpiała na zaburzenia afektywne dwubiegunowe, rozdwojenie jaźni, albo jeszcze jakieś inne psychologiczne cholerstwo. Inaczej po prostu nie potrafiła wyjaśnić faktu, że w jednej chwili Griffin była odpowiedzialną panią kapitan o niemalże stoickiej postawie, a w drugiej zachowywała się niczym rozkapryszony dzieciak. Właściwie ta druga strona Clarke ujawniała się w jednym, konkretnym przypadku.
- Clarke! Po prostu zrób to dla dobra drużyny! - powiedziała dosyć ostrym tonem.
Blondynka syknęła niczym niezadowolony kot i spojrzała raz jeszcze na Latynoskę. Czemu akurat ona? Ano tak. To ona była kapitanem.
- Lexy nie było na treningu. Zbliża się kolejny mecz. Musisz wiedzieć co się z nią dzieje. To twój obowiązek - kontynuowała. - Dlatego ją ładnie odwiedzisz i zobaczysz jak się miewa.
- Skąd mam wiedzieć gdzie mieszka? - odparowała niemal natychmiast Griffin.
Co jak co, ale akurat konfrontacji z zielonooką szatynką wolała uniknąć. Zwłaszcza w konfiguracji sam-na-sam na wrogim gruncie. Wiedziała jednak, że mimo wszystko Reyes miała rację. Nawet jeśli nie chciała tego przyznać.
- Całe szczęście mam chody u pielęgniarki. Przejrzałam sobie kartotekę Woods, gdy nie patrzyła - odparła dumnie Raven, czując się jakby co najmniej wykonała misję godną Jamesa Bonda. - Prześlę ci za chwilę adres esem. W ogóle wiedziałaś, że macie dokładnie tyle samo wzrostu? Tylko Lex waży nieco mniej niż ty, grubasie.
Oto moc prawdziwej przyjaźni. Jakaś dziewczyna cię o coś prosi, a przy tym jeszcze ci ubliża. Tym bardziej nie miała ochoty na to, by iść do Lexy.
- Octavia jest moim zastępcą. Nie może tego zrobić za mnie? - zapytała blondynka, wciąż posiadając złudną nadzieję na uniknięcie spotkania.
Spojrzała jeszcze w kierunku brunetki, która zdążyła już się przebrać po treningu. Blake jednak pokręciła głową.
- Wybacz, ale umówiłam się z Linem. Nie mogę dzisiaj - odpowiedziała, zarzucając torbę na ramię. - Ale tobie życzę powodzenia.
Ucałowała jeszcze szybko obie dziewczyny w policzek i pożegnała się z resztą, machając im ręką zanim wybiegła z szatni, kierując się na szkolny parking. Swoją drogą zastanawiało ją jak zareaguje Clarke, gdy dowie się co Latynoska wyprawiała z jej matką. Z pewnością nie przyjęłaby tego na spokojnie.
Blake nie rozmyślała o tym dłużej. Ujrzała na parkingu dobrze jej znaną męską sylwetkę opartą o czarny motocykl. Uśmiechnęła się automatycznie i podeszła do chłopaka, któremu zarzuciła ramiona na szyję.
- Hej. Jak trening? - przywitał się spokojnie, obejmując ją w talii.
- Możemy chociaż raz nie rozmawiać o mnie? - odparła, wtulając się na moment w jego ciało.
Schlebiało jej to, że Lin się nią żywo interesował oraz to, że zawsze wysłuchiwał cierpliwie wszystkich historii o jej przyjaciółkach. Swoją drogą o nie też często pytał. Jednak nieraz jedynym na co miała ochotę to zatopić się w rozmowie na błahe tematy lub nie mówić w ogóle.
- Jak sobie życzysz - odparł, wręczając jej kask.
Dziewczyna założyła go i wsiadła na pojazd, obejmując go w pasie, by móc się utrzymać w czasie jazdy. Przytuliła się do grzbietu chłopaka i już po chwili usłyszała dźwięki towarzyszące pracy silnika. Maszyna zadrżała pod ich ciałami, a następnie ruszyli przed siebie nabierając prędkości. Octavia uwielbiała odczuwać ten pęd powietrza obecny przy dosyć szybkiej jeździe. Przymknęła oczy, by rozkoszować się przejażdżką. Przynajmniej dopóki nie poczuła, że Lincoln wyraźnie zwalnia, by w końcu zatrzymać się przy jakimś budynku. Blake przyjrzała się dosyć zwyczajnie wyglądającej konstrukcji i przeczytała widniejące nad wejściem słowa.
- Serio Lin? Centrum sztuk walki? Nauczysz mnie jak skopać innym tyłki? - zapytała, ściągając kask.
- Nie o to mi chodzi. Pokażę ci coś - powiedział, wyciągając do niej rękę, gdy tylko zsiedli z pojazdu.
Octavia podążyła za nim. Zastanawiało ją czemu okrążają budynek zamiast podejść do głównych drzwi. W końcu jednak dotarli do zawieszonej jakieś dwa metry nad ziemią drabiny prowadzącej na dach.
- Ufasz mi, O? - spytał ją dosyć poważnym tonem.
Blake niemal natychmiast domyśliła się o co mu chodzi. Chociaż wybrał jakieś ciekawe miejsce, by mogli w nim spędzić wspólnie czas.
- Na tyle, by się tam wdrapać? Jasne - odpowiedziała, przyglądając się całej konstrukcji.
Lincoln podsadził ją, by mogła dosięgnąć szczebli drabiny.
- Panie przodem - dodał, gdy dziewczyna już rozpoczęła wspinaczkę.
Poczekał aż O znajdzie się nieco wyżej, by mógł również skorzystać z drabiny, na którą się podciągnął. Całe szczęście budynek nie był zbyt wysoki a droga na dach wydawała się być pewna i bezpieczna jeśli tylko dobrze trzymało się szczebli. Po dotarciu do punktu docelowego Octavia dostrzegła leżące tam dwa pudełka z pizzą i zgrabne butelki z Coca-colą w tej samej liczbie.
- Widzę, że się postarałeś - powiedziała, podchodząc do kartonowego opakowania.
- Zamówiłem twoją ulubioną. Powinna być jeszcze ciepła.
Cóż romantyzm ma różne oblicza. Pannie Blake nie wypadało wybrzydzać. W sumie to nawet lubiła przedstawiane jej metody spędzania wolnego czasu. Zdecydowanie różnił się od innych znanych jej przedstawicieli płci męskiej.
- Więc... Dlaczego przywiozłeś mnie akurat tutaj? - zapytała, wgryzając się w kawałek pizzy.
- Dlatego, że widok jest tutaj cudowny... i moja znajoma tutaj pracuje także nikt nie będzie się czepiał małego pikniku na dachu dzięki jej protekcji - odparł wprost, szukając w kieszeni otwieracza do butelek, by otworzyć zakapslowaną colę.
Faktycznie. Octavia poświęciła chwilę, by uważniej przyjrzeć się rozciągającemu się z budynku widokowi. Po swojej prawej widziała głównie czubki drzew z rociągającego się niedaleko lasu. Centrum sztuk walki położone było bowiem niemal całkowicie na obrzeżach miasteczka. Dzięki temu mogła swobodnie patrzeć na ciągnące się niemal do samej linii horyzontu połacie szumiącego listowia. Z lewej natomiast widziała ponad rządkami eleganckich minimalistycznych domków linię brzegową oceanu. Kawałek piaszczystej plaży, na którą co chwilę wtaczały się fale. Woda ciągnęła się w dal, a nieco powyżej jej tafli zawieszone było słońce. Wielka, rozpalona pomarańczowa kula, chyląca się już ku zachodowi dzięki czemu barwiła nieboskłon na różne barwy niespotykane w ciągu dnia. Octavia wiedziała, że Lincoln był swego rodzaju estetą. Potrafił docenić piękno widoczne w otaczającej go rzeczywistości jak również będące wynikiem zamierzonych działań ludzkich. Tym razem dzielił się z nią tą cudną scenerią. Różowymi obłokami ciągnącymi się na granicy wzroku, przecinającymi niebo na tle pomarańczowego blasku bijącego od ogromnej gwiazdy. Usiadła na krawędzi dachu i w towarzystwie chłopaka rozkoszowała się chwilą, gdy na jej oczach jedne barwy przechodziły płynnie w inne. Gryząc kolejne kawałki stygnącej już pizzy, którą popijała colą, delikatnie musującą na języku czekała, aż nieboskłon straci błękitny kolor i poprzez ciemną purpurę powoli przejdzie w stonowaną czerń.
Lincoln siedział obok niej. Oboje przez jakiś czas zachowywali milczenie, które jednak nie było wcale krępujące. Potem zaczęli wzajemnie wskazywać sobie pojawiające się powoli gwiazdy, tworzące rozmaite konstelacje. Pochłonięci posiłkiem i przyjemną rozmową nie dostrzegli upływu czasu zanim całkowicie się nie ściemniło, a ich skromne zapasy się nie skończyły.
Lincoln zszedł z dachu budynku jako pierwszy. Postawił sobie za punkt honoru, by złapać swoją wybrankę w ramiona, gdy tylko będzie zeskakiwac na grunt. I udało mu się to znakomicie. Blake odrywając kończyny od szczebli wpadła wprost w objęcia chłopaka, który ostrożnie postawił ją na ziemi. Uśmiechnęła się i delikatnie musnęła jego usta nim skierowali się w kierunku czekającego na nich motocykla. Przynajmniej miała zapewnioną podwózkę aż pod sam dom. Po kilkunastu minutach jazdy mogła w końcu zdjąć ten przeklęty kask.
- Dziękuję za dzisiejszy dzień - zaczęła, spoglądając na Lincolna.
- Drobiazg. Mam nadzieję, że ci się spodobało.
- Było cudownie - zapewniła go niemal od razu i mogła wyraźnie dostrzec jak na jego obliczu zagościł szczery uśmiech.
- Mam nadzieję, że zobaczymy się wkrótce... Też mam kilka miejsc, które chciałabym ci pokazać.
- Jak tylko sobie życzysz - odparł ujmując jej twarz w swoją dłoń.
Pogładził delikatnie kciukiem jej policzek, rozkoszując się miękkością jej skóry. Widział jak brunetka wpatruje mu się w oczy niczym zaczarowana. Przesunął zatem rękę na jej kark zupełnie jakby bał się, że przed nim ucieknie, gdy tylko pochylił się, by skosztować jej ust. Octavia uwielbiała sposób w jaki ją całował. Różnił się zdecydowanie od innych chłopaków. Otaczał ją aurą bezpieczeństwa i subtelności. Jego pocałunki potrafiły być miękkie i lekkie nawet, gdy pod opuszkami palców wyczuwała szorstki zarost porastający jego policzki. Chociaż może to przez to, że zakazany owoc smakuje najlepiej. I ktoś jak zawsze musiał jej przeszkodzić w jego kosztowaniu.
- Octavio Blake! Co ty do cholery wyprawiasz? - usłyszała dobrze jej znany głos krzyczący od strony domu.
Oderwała się od ciała Lincolna, by spojrzeć jak w ich kierunku zmierzał Bellamy z oczami płonącymi od gniewu.
- Bell... - wykrztusiła, nie bardzo wiedząc od czego ma zacząć.
Brat rzucił jej wściekłe spojrzenie, powstrzymując się od kąśliwych uwag pod jej adresem.
- Byłaś z nim przez cały czas? - spytał, przeszywając Lina morderczym wzrokiem.
- Odebrałem ją z treningu. Miałem na nią oko przez cały czas - odparł spokojnie chłopak.
- Wcale mnie nie uspokoiłeś. Nie chcę cię więcej widzieć w pobliżu mojej siostry, zrozumiano? - warknął Blake po czym nie czekając na odpowiedź odwrócił się w kierunku O. - Idziemy do domu.
Octavia starała się wyrwać z uścisku Bella, który chwycił ją za ramię, ale ten jedynie ją szarpnął, chcąc ją za wszelką cenę zaciągnąć do domu. Jednak Lincolnowi na pewno nie było w smak patrzenie na to jak ktoś postępował w podobny sposób z jego dziewczyną.
- Hej! Puść ją, dobra? - zawołał, kładąc dłoń na barku Bellamy'ego.
Octavia nawet nie zauważyła kiedy ręka jej nadopiekuńczego braciszka zatoczyła łuk, uderzając pięścią prosto w twarz Lina, który zaskoczony ciosem zatoczył się lekko. Spojrzał na starszego z rodzeństwa z istnym morderczym szałem w oczach, ale widząc błagalne spojrzenie brunetki stwierdził, że powinien odpuścić. Odwrócił się zatem i odjechał swoim ukochanym jednośladem.
- Co za pizda... - warknął jeszcze Blake, prowadząc siostrę do drzwi. O dziwo przestała stawiać opór.
- Masz szczęście - syknęła licealistka.
- Tobie raczej go brak. Zostaniesz uziemiona na jakiś czas. Bez dyskusji - oświadczył twardo Bell.
- Masz szczęście, bo gdyby nie ja to leżałbyś na chodniku. Linc odpuścił ci tylko przez wzgląd na mnie - powiedziała z pełnym przekonaniem.
- Tym bardziej nie powinnaś zadawać się z takim zabijaką. Nie pozwolę ci na to. Jesteś moją siostrą i moją odpowiedzialnością - odpowiedział jej brat.
- Może i siostrą, ale na pewno nie jebaną własnością! - krzyknęła O, nie panując już nad swoją złością. - Nie będziesz mi mówić co mam robić!
- Octavio... - zaczął poważnie Bellamy, otwierając drzwi wejściowe, ale siostra mu przerwała.
- Tak, wiem. Idę do swojego pokoju, a ty idź się pierdol Bellamy!
Brunet jeszcze przez jakiś czas stał oniemiały w progu, spoglądając za dziewczyną, która pobiegła na piętro. Może i nie była to najbłyskotliwsza riposta, ale na pewno w niego ugodziła. A przecież chciał tylko tego, co było dla niej najlepsze...

ENDGAMEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz